[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Nie słyszałem o nim - zainteresował się Tomek.- Przyjechał do Egiptu w 1905 roku, by podratować zdrowie i dzięki poparciu naszych dyplomatów został zatrudniony przez samego Gastona Maspero.Szybko osiągnął wybitne rezultaty, Maspero uważał go za jednego z najzdolniejszych swych współpracowników.Niestety, w 1909 roku zabiła go choroba płuc.- Jak pech, to pech - westchnął Nowicki.- Nie dość, że uwzięli się na nas zaborczy sąsiedzi, to jeszcze i choróbska wywlekają na obce kontynenty i niszczą najlepszych.- Cóż, ma pan rację - rzekł Bieńkowski.- Smoleński bardzo przeżywał rozstanie z Polską.Pisał do przyjaciół, że marzył o pracy w kraju i dla kraju, ale skoro los mu nie sprzyja, to honor Polaka wymaga, by objawił się dobry egiptolog także znad Wisły.- Brawo, brawo! - zawołał Nowicki.- Po tym zawsze można poznać Polaków, że honor cenią i dla Ojczyzny wiele poświęcić gotowi.Na miłej pogawędce upłynął im niemal cały dzień.Na planowany spacer do Medinet Habu wybrali się dopiero około czwartej, wystawiwszy na ciężką próbę cierpliwość Patryka.Szli piechotą, wolno, najpierw wśród pól, a potem jak zwykle przez piaski.Wioska rozłożyła się w kotlince wśród gór.Zobaczyli już palmy, ogrody i kopulasto wzniesione chatynki.Rozmawiali po drodze oczywiście o Bieńkowskim i jego bezcennej dla nich wiedzy o tutejszych zabytkach.Patryk uwolniony od opieki nad psem, który został z Sally, myszkował swoim zwyczajem w różnych dziwnych miejscach, a tych wśród skał nie brakowało.W uskoku, w który właśnie zamierzał się zapuścić, dostrzegł niewyraźny zarys ludzkich postaci.Zawahał się na moment I zaczął wycofywać do Tomka i Nowickiego.Zza skał wybiegło jednak kilku ludzi.Poruszali się cicho jak zjawy.Jeden chwycił chłopca, który nie zdążył nawet krzyknąć, by ostrzec “wujków”.Marynarz odwrócił się w ostatniej chwili, zanim spadła na niego ogromna sieć.Szamotał się w niej bezskutecznie.Dostrzegł jeszcze nieruchomo rozciągniętego na piasku Tomka i uderzony w głowę stracił przytomność.Nie czuli, kiedy ich wiązano i ciągnięto w ciemny wąwóz, gdzie czekały gotowe do drogi wierzchowce.Przywiązani do koni, nieprzytomni, wyruszyli w nie znane.W szponach pustyniTomek nie mógłby powiedzieć czy w jakimś momencie tej piekielnej podróży odzyskał przytomność.Nie na wiele by się zresztą przydała człowiekowi związanemu, z omotaną głową i przytroczonemu do konia niczym pakunek.Zwiększyłaby tylko niewygody związane z tak dolegliwym sposobem przymusowego podróżowania.Był jednak przytomny, kiedy w końcu się zatrzymali.Rzucono go na piasek i ściągnięto zawój z głowy.Mógł wreszcie otworzyć oczy i rozejrzeć się dokoła.Ale zamknął je równie chętnie jak przed chwilą otworzył nie tylko dlatego, że oślepiał blask słońca odbijany przez złocisto-czerwone piaszczyste wzgórza.O wiele skuteczniej poraziła go świadomość miejsca, gdzie się znalazł.Sahara! Bez wątpienia Sahara, nazwana tak z arabska rozległa pustynna równina rozciągnięta od Oceanu Atlantyckiego aż po Morze Czerwone, od Morza Śródziemnego aż do sudańskiego sahelu.Poraziła go świadomość bezkresu tej wypełnionej piaskiem przestrzeni, tak jak przeraża zwykle ciemność w zupełnie nie znanym miejscu.I niemal natychmiast targnął nim jeszcze straszliwszy niepokój.Co z chłopcem, co z Nowickim? Spróbował zmienić pozycję.Tak! Byli tutaj wraz z nim.Patryk ze skrępowanymi rękami siedział oparty o skałę.Obok niego leżał związany i zakneblowany Nowicki.“Na szczęście żywi” - z ulgą odetchnął Tomek.Czuł, że nie zdoła się odezwać.Nie mógłby nawet poruszyć zesztywniałym, suchym z pragnienia i kurzu językiem.Ale mógł myśleć.Rozpaczliwie starał się przywołać z pamięci wszystko, co wiedział o Saharze, a co mogłoby zawęzić bezkresny obszar do jakiejś konkretniejszej, możliwej do ogarnięcia umysłem przestrzeni.“Piasek jest wszędzie” - myślał gorączkowo.“Ale nie wszędzie przecież jednakowy.Inny, zalegający płytko na równinnym serrirze, inny, w postaci wydm przesypywanych w kierunku wiatru, na kamienistej, skalnej hamadzie[123].Miejscowi nazywają je divnami, co oznacza wały” - przypomniał sobie.“A te potrafią zasypać bez śladu całe karawany”.Nie, na razie lepiej było odsunąć te myśli.Pod plecami Tomek czuł piasek, porośnięty kruchą pustynną roślinnością.Wzgórza zaczynały ciemnieć od dołu i przybierać kolor niebieskawy.Wyraźnie zbliżała się noc.Wyruszyli do Medinet Habu po południu, a więc nie mogli jechać dłużej niż parę godzin.Arabowie wyraźnie przygotowywali się do noclegu.Czerpali wodę - zdał sobie sprawę Tomek - z czegoś w rodzaju studni.Rozkulbaczyli konie i wielbłądy, napoili je, rozciągnęli swe legowiska.Któryś oddawał mocz, pustynnym zwyczajem klęcząc na piasku.Więźniami nikt się na razie nie interesował.Od pewnego już czasu Tomek czuł na sobie wzrok Nowickiego, który wpatrywał się w niego z wyraźnym natężeniem, coś mu chciał przekazać, ponaglał tym uporczywym spojrzeniem.Ale do Tomka podszedł właśnie któryś z Arabów.Sprawdził najpierw jego więzy, a potem, przechylając mu głowę do tyłu, wlał do gardła parę łyków zimnej, ożywczej wody.Arab podszedł z kolei do Nowickiego.Teraz nie sprawdzał już więzów.Po prostu kolejnemu więźniowi wlał do gardła, podobnie jak Tomkowi, nieco wody.Marynarz przełknął wodę, a kiedy Arab odwrócił się, by odejść chwycił go za powłóczyste szaty i przerzucił przez siebie.Tamten jęknął, głucho uderzył o ziemię, wzniecając tuman piasku.Ściągnęło to uwagę i szybki atak innych.Niestety, najwidoczniej uwolnił się z więzów zbyt niedawno, by wróciła mu w pełni władza w całym ciele.Ciosy pozbawione zwykłej siły i szybkości nie mogły dać mu przewagi.Tomek natężał wszystkie siły, by się uwolnić.Na próżno.Straszna walka przyjaciela dobiegała końca.Resztką sił udało mu się przedrzeć do koni.Dosiadł jednego z nich i ścisnął mu boki kolanami.Zwierzę zareagowało, ale niestety było.spętane.Runęło na kolana, a niefortunny jeździec poleciał do przodu.Chmura kurzu, kwik wystraszonych zwierząt, okrzyki walczących niosły się daleko w pustynię.W walce nie brało dotąd udziału dwu ludzi.Przyglądali się zmaganiom z zadziwiającym spokojem.Gdy Nowicki dopadał konia, roześmiali się.Jeden wstał i podszedł do swego wielbłąda.Z wolna zdjął zawój i przez głowę ściągnął arabski strój.Ze schowka przy kulbace wydobył długi bicz, odwrócił się i strzelił nim w powietrzu.Nowicki właśnie podnosił się z piasku.Świst korbacza sprawił, że napastnicy odstąpili i marynarz nagle został sam.Harry stanął naprzeciw z drwiącym uśmiechem na ustach.Chwycił się znacząco za ucho i powiedział:- Pamiętasz?Marynarz dyszał ciężko.Raz i drugi przełknął głośno ślinę i pokonując wysiłkiem woli suchość w gardle, wyraźnie powiedział:- Stęskniłeś się może?Niebezpiecznie blisko jego twarzy strzelił bicz [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.- Nie słyszałem o nim - zainteresował się Tomek.- Przyjechał do Egiptu w 1905 roku, by podratować zdrowie i dzięki poparciu naszych dyplomatów został zatrudniony przez samego Gastona Maspero.Szybko osiągnął wybitne rezultaty, Maspero uważał go za jednego z najzdolniejszych swych współpracowników.Niestety, w 1909 roku zabiła go choroba płuc.- Jak pech, to pech - westchnął Nowicki.- Nie dość, że uwzięli się na nas zaborczy sąsiedzi, to jeszcze i choróbska wywlekają na obce kontynenty i niszczą najlepszych.- Cóż, ma pan rację - rzekł Bieńkowski.- Smoleński bardzo przeżywał rozstanie z Polską.Pisał do przyjaciół, że marzył o pracy w kraju i dla kraju, ale skoro los mu nie sprzyja, to honor Polaka wymaga, by objawił się dobry egiptolog także znad Wisły.- Brawo, brawo! - zawołał Nowicki.- Po tym zawsze można poznać Polaków, że honor cenią i dla Ojczyzny wiele poświęcić gotowi.Na miłej pogawędce upłynął im niemal cały dzień.Na planowany spacer do Medinet Habu wybrali się dopiero około czwartej, wystawiwszy na ciężką próbę cierpliwość Patryka.Szli piechotą, wolno, najpierw wśród pól, a potem jak zwykle przez piaski.Wioska rozłożyła się w kotlince wśród gór.Zobaczyli już palmy, ogrody i kopulasto wzniesione chatynki.Rozmawiali po drodze oczywiście o Bieńkowskim i jego bezcennej dla nich wiedzy o tutejszych zabytkach.Patryk uwolniony od opieki nad psem, który został z Sally, myszkował swoim zwyczajem w różnych dziwnych miejscach, a tych wśród skał nie brakowało.W uskoku, w który właśnie zamierzał się zapuścić, dostrzegł niewyraźny zarys ludzkich postaci.Zawahał się na moment I zaczął wycofywać do Tomka i Nowickiego.Zza skał wybiegło jednak kilku ludzi.Poruszali się cicho jak zjawy.Jeden chwycił chłopca, który nie zdążył nawet krzyknąć, by ostrzec “wujków”.Marynarz odwrócił się w ostatniej chwili, zanim spadła na niego ogromna sieć.Szamotał się w niej bezskutecznie.Dostrzegł jeszcze nieruchomo rozciągniętego na piasku Tomka i uderzony w głowę stracił przytomność.Nie czuli, kiedy ich wiązano i ciągnięto w ciemny wąwóz, gdzie czekały gotowe do drogi wierzchowce.Przywiązani do koni, nieprzytomni, wyruszyli w nie znane.W szponach pustyniTomek nie mógłby powiedzieć czy w jakimś momencie tej piekielnej podróży odzyskał przytomność.Nie na wiele by się zresztą przydała człowiekowi związanemu, z omotaną głową i przytroczonemu do konia niczym pakunek.Zwiększyłaby tylko niewygody związane z tak dolegliwym sposobem przymusowego podróżowania.Był jednak przytomny, kiedy w końcu się zatrzymali.Rzucono go na piasek i ściągnięto zawój z głowy.Mógł wreszcie otworzyć oczy i rozejrzeć się dokoła.Ale zamknął je równie chętnie jak przed chwilą otworzył nie tylko dlatego, że oślepiał blask słońca odbijany przez złocisto-czerwone piaszczyste wzgórza.O wiele skuteczniej poraziła go świadomość miejsca, gdzie się znalazł.Sahara! Bez wątpienia Sahara, nazwana tak z arabska rozległa pustynna równina rozciągnięta od Oceanu Atlantyckiego aż po Morze Czerwone, od Morza Śródziemnego aż do sudańskiego sahelu.Poraziła go świadomość bezkresu tej wypełnionej piaskiem przestrzeni, tak jak przeraża zwykle ciemność w zupełnie nie znanym miejscu.I niemal natychmiast targnął nim jeszcze straszliwszy niepokój.Co z chłopcem, co z Nowickim? Spróbował zmienić pozycję.Tak! Byli tutaj wraz z nim.Patryk ze skrępowanymi rękami siedział oparty o skałę.Obok niego leżał związany i zakneblowany Nowicki.“Na szczęście żywi” - z ulgą odetchnął Tomek.Czuł, że nie zdoła się odezwać.Nie mógłby nawet poruszyć zesztywniałym, suchym z pragnienia i kurzu językiem.Ale mógł myśleć.Rozpaczliwie starał się przywołać z pamięci wszystko, co wiedział o Saharze, a co mogłoby zawęzić bezkresny obszar do jakiejś konkretniejszej, możliwej do ogarnięcia umysłem przestrzeni.“Piasek jest wszędzie” - myślał gorączkowo.“Ale nie wszędzie przecież jednakowy.Inny, zalegający płytko na równinnym serrirze, inny, w postaci wydm przesypywanych w kierunku wiatru, na kamienistej, skalnej hamadzie[123].Miejscowi nazywają je divnami, co oznacza wały” - przypomniał sobie.“A te potrafią zasypać bez śladu całe karawany”.Nie, na razie lepiej było odsunąć te myśli.Pod plecami Tomek czuł piasek, porośnięty kruchą pustynną roślinnością.Wzgórza zaczynały ciemnieć od dołu i przybierać kolor niebieskawy.Wyraźnie zbliżała się noc.Wyruszyli do Medinet Habu po południu, a więc nie mogli jechać dłużej niż parę godzin.Arabowie wyraźnie przygotowywali się do noclegu.Czerpali wodę - zdał sobie sprawę Tomek - z czegoś w rodzaju studni.Rozkulbaczyli konie i wielbłądy, napoili je, rozciągnęli swe legowiska.Któryś oddawał mocz, pustynnym zwyczajem klęcząc na piasku.Więźniami nikt się na razie nie interesował.Od pewnego już czasu Tomek czuł na sobie wzrok Nowickiego, który wpatrywał się w niego z wyraźnym natężeniem, coś mu chciał przekazać, ponaglał tym uporczywym spojrzeniem.Ale do Tomka podszedł właśnie któryś z Arabów.Sprawdził najpierw jego więzy, a potem, przechylając mu głowę do tyłu, wlał do gardła parę łyków zimnej, ożywczej wody.Arab podszedł z kolei do Nowickiego.Teraz nie sprawdzał już więzów.Po prostu kolejnemu więźniowi wlał do gardła, podobnie jak Tomkowi, nieco wody.Marynarz przełknął wodę, a kiedy Arab odwrócił się, by odejść chwycił go za powłóczyste szaty i przerzucił przez siebie.Tamten jęknął, głucho uderzył o ziemię, wzniecając tuman piasku.Ściągnęło to uwagę i szybki atak innych.Niestety, najwidoczniej uwolnił się z więzów zbyt niedawno, by wróciła mu w pełni władza w całym ciele.Ciosy pozbawione zwykłej siły i szybkości nie mogły dać mu przewagi.Tomek natężał wszystkie siły, by się uwolnić.Na próżno.Straszna walka przyjaciela dobiegała końca.Resztką sił udało mu się przedrzeć do koni.Dosiadł jednego z nich i ścisnął mu boki kolanami.Zwierzę zareagowało, ale niestety było.spętane.Runęło na kolana, a niefortunny jeździec poleciał do przodu.Chmura kurzu, kwik wystraszonych zwierząt, okrzyki walczących niosły się daleko w pustynię.W walce nie brało dotąd udziału dwu ludzi.Przyglądali się zmaganiom z zadziwiającym spokojem.Gdy Nowicki dopadał konia, roześmiali się.Jeden wstał i podszedł do swego wielbłąda.Z wolna zdjął zawój i przez głowę ściągnął arabski strój.Ze schowka przy kulbace wydobył długi bicz, odwrócił się i strzelił nim w powietrzu.Nowicki właśnie podnosił się z piasku.Świst korbacza sprawił, że napastnicy odstąpili i marynarz nagle został sam.Harry stanął naprzeciw z drwiącym uśmiechem na ustach.Chwycił się znacząco za ucho i powiedział:- Pamiętasz?Marynarz dyszał ciężko.Raz i drugi przełknął głośno ślinę i pokonując wysiłkiem woli suchość w gardle, wyraźnie powiedział:- Stęskniłeś się może?Niebezpiecznie blisko jego twarzy strzelił bicz [ Pobierz całość w formacie PDF ]