[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Adam podreptał za nim posłusznie wzdłuż kolejnej ceglanej ścieżki, aż dotarli do nie wyróżniających się niczym drzwi z krzewami rosnącymi po bokach.Drzwi nie były w żaden sposób oznaczone.— Co to za miejsce? — zapytał.Pamiętał tylko mgliście opis Goodmana, ale w tym momencie wszystkie szczegóły się zatarły.— Sala wizyt.— Packer wyciągnął klucz i otworzył drzwi.Adam rozejrzał się dookoła, próbując odzyskać równowagę.Drzwi znajdowały się obok centralnej części Sekcji i Adamowi przyszło do głowy, że zapewne strażnicy i ich przełożeni nie chcą, by prawnicy pałętali im się pod nogami.Stąd drzwi z zewnątrz.Wziął głęboki oddech i wszedł do środka.W pomieszczeniu było pusto i to ucieszyło Adama.Wiedział, że czeka go burzliwe spotkanie z Samem, wolał więc, by odbyło się bez świadków.Choć teraz w sali nie było nikogo, jej rozmiary pozwalały na prowadzenie kilku spotkań naraz — miała dziesięć metrów długości i cztery szerokości.Podłogę pokrywała warstwa betonu, u sufitu zaś wisiały jasne lampy.Na szczycie murowanej ściany po przeciwległej stronie znajdowały się trzy niewielkie okna.Widać było wyraźnie, że salę wizyt dołączono do głównego budynku jako dodatek.Wentylator w jednym z okien charczał głośno, nie spełniając jednak swojego zadania.Pomieszczenie przedzielono na pół przegrodą z cegły i grubej siatki: jedna strona dla adwokatów, druga dla klientów.Cegły j wznosiły się do wysokości jednego metra, a potem pojawiał się mały kontuar pozwalający prawnikom rozłożyć ich obowiązkowe notatniki i robić obowiązkowe notatki.Gruba metalowa siatka pomalowana jasnozieloną farbą ciągnęła się od kontuaru aż do samego sufitu.Adam przeszedł wolno na koniec sali, mijając zbieraninę przeróżnego i rodzaju krzeseł — zielonych i szarych plastykowych krzesełek biurowych, krzeseł składanych, małych foteli kawiarnianych.— Muszę zamknąć te drzwi — powiedział Packer wychodząc na zewnątrz.— Wezwę Sama.Drzwi zatrzasnęły się i Adam został sam.Szybko wybrał miejsce na końcu sali.Gdyby pojawił się inny prawnik, usiadłby bez wątpienia pod przeciwległą ścianą, tak by nie przeszkadzać swojemu koledze.Postawił krzesło przed drewnianym kontuarem, powiesił marynarkę na oparciu stojącego obok fotela, wyciągnął notatnik, odkręcił pióro i zaczął obgryzać paznokcie.Próbował się uspokoić, ale nie mógł.W brzuchu burczało mu wściekle, a łydki drżały niepohamowanie.Spojrzał przez siatkę na drugą stronę sali — ten sam drewniany kontuar, ta sama zbieranina starych krzeseł.Pośrodku siatki przed nim znajdował się otwór, dziesięć centymetrów na dwadzieścia, i to przez ten otwór miał spojrzeć w oczy Samowi Cayhallowi.Czekał nerwowo, powtarzając sobie, że musi się rozluźnić, zrelaksować, że sobie poradzi.Nagryzmolił coś nieczytelnego w notatniku.Podwinął rękawy koszuli.Rozejrzał się po pomieszczeniu, szukając kamer lub mikrofonów, ale miejsce wyglądało tak prosto i ubogo, że nie wyobrażał sobie, by ktokolwiek próbował zakładać w rum podsłuch.Jeśli sierżant Packer stanowo typowy przykład strażnika, to personel był tu spokojny, niemal obojętny.Jeszcze raz spojrzał na krzesła po obu stronach przegrody, zastanawiając się, ilu zrozpaczonych ludzi w ostatnich godzinach swojego życia spotykało się tutaj ze swoimi adwokatami i słuchało słów nadziei.De natarczywych próśb przeszło przez tę drucianą siatkę, podczas gdy zegar tykał nieubłaganie? Ilu adwokatów siedziało tu, gdzie on teraz, i mówiło swoim klientom, że nic nie da się już zrobić, że wkrótce odbędzie się egzekucja? Ta ponura myśl pomogła Adamowi uspokoić się nieco.Nie był pierwszym ani ostatnim.Jako doskonale wyszkolony, obdarzony bystrym umysłem i mający za sobą poparcie wielkiej machiny Kravitz & Bane prawnik wykona swoje zadanie.Drżenie nóg ustało stopniowo, przestał obgryzać paznokcie.Szczęknęła zasuwa w drzwiach i Adam prawie podskoczył.Drzwi otworzyły się powoli i młody biały strażnik wszedł do części dla więźniów.Za nim, w jasnoczerwonym kombinezonie, z rękami skutymi z przodu, pojawił się Sam Cayhall.Rozejrzał się po sali, spoglądając przez drucianą przegrodę, aż jego oczy spoczęły na Adamie.Inny strażnik chwycił go z tyłu za łokieć i zaprowadził dokładnie naprzeciw jego nowego prawnika.Sam był chudy, blady i piętnaście centymetrów niższy od obu strażników, ale obaj zdawali się czuć przed nim respekt.— Kim jesteś? — syknął na Adama, który w tym momencie miał paznokieć między zębami.Jeden ze strażników przyciągnął krzesło, a drugi posadził Sama na nim.Sam położył skute dłonie na kontuarze i wbił wzrok w Adama.Strażnicy odsunęli się i mieli już odejść, kiedy Adam powiedział:— Czy możecie zdjąć mu kajdanki?— Nie, sir.Nie możemy tego zrobić.Adam przełknął z trudem ślinę.— Zdejmijcie je po prostu, okay? Będziemy tutaj przez jakiś czas — dodał stanowczo.Strażnicy spojrzeli na siebie, jakby nigdy wcześniej nie słyszeli podobnej prośby.Jeden z nich wyciągnął szybko kluczyk i zdjął więźniowi kajdanki.Na Samie nie zrobiło to większego wrażenia.Uparcie patrzył na Adama przez siatkę, podczas gdy strażnicy wychodzili hałaśliwie.Drzwi trzasnęły i szczęknęła zasuwa.Zostali sami.Wentylator charczał i trzeszczał, przez dłuższą chwilę stanowiąc jedyny dźwięk zakłócający ciszę.Pomimo usilnych prób Adam nie był w stanie patrzyć Samowi w oczy przez dłużej niż dwie sekundy.Zajął się pisaniem ważnej notatki.Cały czas czuł na sobie przenikliwy, gorący wzrok Sarna.W końcu wyciągnął wizytówkę i podał ją Samowi przez otwór.— Nazywam się Adam Hall — powiedział.— Jestem prawnikiem z Kravitz & Bane.Chicago i Memphis.Sam przyjął wizytówkę i obejrzał ją starannie z obu stroń.Adam obserwował każdy jego ruch.Palce Sama były pomarszczone i brązowe od tytoniu.Twarz miał bladą, pokrytą kilkudniowym siwawym zarostem.Włosy miał długie, siwe, tłuste i zaczesane do tyłu.W ogóle nie przypominał człowieka z taśmy wideo, ostatnich zdjęć zrobionych podczas procesu w roku 1981.Był teraz starym człowiekiem z ziemistą, delikatną cerą i siecią maleńkich zmarszczek wokół oczu.Głębokie bruzdy przecinały jego czoło.Z twarzą kontrastowała para przenikliwych błękitnych oczu, które właśnie podniosły się znad wizytówki.— Wy Żydki nigdy nie ustępujecie, co? — zapytał przyjemnym, spokojnym głosem, kompletnie pozbawionym gniewu.— Nie jestem Żydem — odparł Adam.— A zatem jak to możliwe, że pracujesz dla Kravitz & Bane? — zapytał Sam, odkładając wizytówkę na bok.Mówił cicho, wolno, jak ktoś, kto nauczył się cierpliwości spędzając dziewięć samotnych lat w celi o powierzchni sześciu metrów kwadratowych.— Nasza firma nie stosuje kryteriów rasowych w zatrudnieniu.— To miło.Wszystko słusznie i legalnie, jak przypuszczam.W zgodzie z orzeczeniami na temat praw człowieka i dobrotliwymi regulacjami federalnymi.— Oczywiście.— Ilu wspólników macie teraz w Krawitz & Bane? Adam wzruszył ramionami.Liczba zmieniała się co roku [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Adam podreptał za nim posłusznie wzdłuż kolejnej ceglanej ścieżki, aż dotarli do nie wyróżniających się niczym drzwi z krzewami rosnącymi po bokach.Drzwi nie były w żaden sposób oznaczone.— Co to za miejsce? — zapytał.Pamiętał tylko mgliście opis Goodmana, ale w tym momencie wszystkie szczegóły się zatarły.— Sala wizyt.— Packer wyciągnął klucz i otworzył drzwi.Adam rozejrzał się dookoła, próbując odzyskać równowagę.Drzwi znajdowały się obok centralnej części Sekcji i Adamowi przyszło do głowy, że zapewne strażnicy i ich przełożeni nie chcą, by prawnicy pałętali im się pod nogami.Stąd drzwi z zewnątrz.Wziął głęboki oddech i wszedł do środka.W pomieszczeniu było pusto i to ucieszyło Adama.Wiedział, że czeka go burzliwe spotkanie z Samem, wolał więc, by odbyło się bez świadków.Choć teraz w sali nie było nikogo, jej rozmiary pozwalały na prowadzenie kilku spotkań naraz — miała dziesięć metrów długości i cztery szerokości.Podłogę pokrywała warstwa betonu, u sufitu zaś wisiały jasne lampy.Na szczycie murowanej ściany po przeciwległej stronie znajdowały się trzy niewielkie okna.Widać było wyraźnie, że salę wizyt dołączono do głównego budynku jako dodatek.Wentylator w jednym z okien charczał głośno, nie spełniając jednak swojego zadania.Pomieszczenie przedzielono na pół przegrodą z cegły i grubej siatki: jedna strona dla adwokatów, druga dla klientów.Cegły j wznosiły się do wysokości jednego metra, a potem pojawiał się mały kontuar pozwalający prawnikom rozłożyć ich obowiązkowe notatniki i robić obowiązkowe notatki.Gruba metalowa siatka pomalowana jasnozieloną farbą ciągnęła się od kontuaru aż do samego sufitu.Adam przeszedł wolno na koniec sali, mijając zbieraninę przeróżnego i rodzaju krzeseł — zielonych i szarych plastykowych krzesełek biurowych, krzeseł składanych, małych foteli kawiarnianych.— Muszę zamknąć te drzwi — powiedział Packer wychodząc na zewnątrz.— Wezwę Sama.Drzwi zatrzasnęły się i Adam został sam.Szybko wybrał miejsce na końcu sali.Gdyby pojawił się inny prawnik, usiadłby bez wątpienia pod przeciwległą ścianą, tak by nie przeszkadzać swojemu koledze.Postawił krzesło przed drewnianym kontuarem, powiesił marynarkę na oparciu stojącego obok fotela, wyciągnął notatnik, odkręcił pióro i zaczął obgryzać paznokcie.Próbował się uspokoić, ale nie mógł.W brzuchu burczało mu wściekle, a łydki drżały niepohamowanie.Spojrzał przez siatkę na drugą stronę sali — ten sam drewniany kontuar, ta sama zbieranina starych krzeseł.Pośrodku siatki przed nim znajdował się otwór, dziesięć centymetrów na dwadzieścia, i to przez ten otwór miał spojrzeć w oczy Samowi Cayhallowi.Czekał nerwowo, powtarzając sobie, że musi się rozluźnić, zrelaksować, że sobie poradzi.Nagryzmolił coś nieczytelnego w notatniku.Podwinął rękawy koszuli.Rozejrzał się po pomieszczeniu, szukając kamer lub mikrofonów, ale miejsce wyglądało tak prosto i ubogo, że nie wyobrażał sobie, by ktokolwiek próbował zakładać w rum podsłuch.Jeśli sierżant Packer stanowo typowy przykład strażnika, to personel był tu spokojny, niemal obojętny.Jeszcze raz spojrzał na krzesła po obu stronach przegrody, zastanawiając się, ilu zrozpaczonych ludzi w ostatnich godzinach swojego życia spotykało się tutaj ze swoimi adwokatami i słuchało słów nadziei.De natarczywych próśb przeszło przez tę drucianą siatkę, podczas gdy zegar tykał nieubłaganie? Ilu adwokatów siedziało tu, gdzie on teraz, i mówiło swoim klientom, że nic nie da się już zrobić, że wkrótce odbędzie się egzekucja? Ta ponura myśl pomogła Adamowi uspokoić się nieco.Nie był pierwszym ani ostatnim.Jako doskonale wyszkolony, obdarzony bystrym umysłem i mający za sobą poparcie wielkiej machiny Kravitz & Bane prawnik wykona swoje zadanie.Drżenie nóg ustało stopniowo, przestał obgryzać paznokcie.Szczęknęła zasuwa w drzwiach i Adam prawie podskoczył.Drzwi otworzyły się powoli i młody biały strażnik wszedł do części dla więźniów.Za nim, w jasnoczerwonym kombinezonie, z rękami skutymi z przodu, pojawił się Sam Cayhall.Rozejrzał się po sali, spoglądając przez drucianą przegrodę, aż jego oczy spoczęły na Adamie.Inny strażnik chwycił go z tyłu za łokieć i zaprowadził dokładnie naprzeciw jego nowego prawnika.Sam był chudy, blady i piętnaście centymetrów niższy od obu strażników, ale obaj zdawali się czuć przed nim respekt.— Kim jesteś? — syknął na Adama, który w tym momencie miał paznokieć między zębami.Jeden ze strażników przyciągnął krzesło, a drugi posadził Sama na nim.Sam położył skute dłonie na kontuarze i wbił wzrok w Adama.Strażnicy odsunęli się i mieli już odejść, kiedy Adam powiedział:— Czy możecie zdjąć mu kajdanki?— Nie, sir.Nie możemy tego zrobić.Adam przełknął z trudem ślinę.— Zdejmijcie je po prostu, okay? Będziemy tutaj przez jakiś czas — dodał stanowczo.Strażnicy spojrzeli na siebie, jakby nigdy wcześniej nie słyszeli podobnej prośby.Jeden z nich wyciągnął szybko kluczyk i zdjął więźniowi kajdanki.Na Samie nie zrobiło to większego wrażenia.Uparcie patrzył na Adama przez siatkę, podczas gdy strażnicy wychodzili hałaśliwie.Drzwi trzasnęły i szczęknęła zasuwa.Zostali sami.Wentylator charczał i trzeszczał, przez dłuższą chwilę stanowiąc jedyny dźwięk zakłócający ciszę.Pomimo usilnych prób Adam nie był w stanie patrzyć Samowi w oczy przez dłużej niż dwie sekundy.Zajął się pisaniem ważnej notatki.Cały czas czuł na sobie przenikliwy, gorący wzrok Sarna.W końcu wyciągnął wizytówkę i podał ją Samowi przez otwór.— Nazywam się Adam Hall — powiedział.— Jestem prawnikiem z Kravitz & Bane.Chicago i Memphis.Sam przyjął wizytówkę i obejrzał ją starannie z obu stroń.Adam obserwował każdy jego ruch.Palce Sama były pomarszczone i brązowe od tytoniu.Twarz miał bladą, pokrytą kilkudniowym siwawym zarostem.Włosy miał długie, siwe, tłuste i zaczesane do tyłu.W ogóle nie przypominał człowieka z taśmy wideo, ostatnich zdjęć zrobionych podczas procesu w roku 1981.Był teraz starym człowiekiem z ziemistą, delikatną cerą i siecią maleńkich zmarszczek wokół oczu.Głębokie bruzdy przecinały jego czoło.Z twarzą kontrastowała para przenikliwych błękitnych oczu, które właśnie podniosły się znad wizytówki.— Wy Żydki nigdy nie ustępujecie, co? — zapytał przyjemnym, spokojnym głosem, kompletnie pozbawionym gniewu.— Nie jestem Żydem — odparł Adam.— A zatem jak to możliwe, że pracujesz dla Kravitz & Bane? — zapytał Sam, odkładając wizytówkę na bok.Mówił cicho, wolno, jak ktoś, kto nauczył się cierpliwości spędzając dziewięć samotnych lat w celi o powierzchni sześciu metrów kwadratowych.— Nasza firma nie stosuje kryteriów rasowych w zatrudnieniu.— To miło.Wszystko słusznie i legalnie, jak przypuszczam.W zgodzie z orzeczeniami na temat praw człowieka i dobrotliwymi regulacjami federalnymi.— Oczywiście.— Ilu wspólników macie teraz w Krawitz & Bane? Adam wzruszył ramionami.Liczba zmieniała się co roku [ Pobierz całość w formacie PDF ]