[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ja, naturalnie, potakiwałem jej, że jasne, oczywiście, nie zostawimy tak tego, za takie dowcipy należy bić w mordę, a nawet nie tylko bić, ale sadzać do pudła, i oczywiście nie powiedziałem jej, że poczta nie przyjmuje takich depesz bez odpowiednich dokumentów, że dzięki Bogu w naszych czasach takie żarty są po prostu niemożliwe i że najprawdopodobniej tej depeszy w ogóle nikt nie nadawał, a teleks na poczcie w Odessie wydrukował ją absolutnie samodzielnie.Ja zasnąć nie mogłem.Właściwie nadszedł już ranek.Na ulicy było już zupełnie jasno, a w pokoju pomimo zasuniętych zasłon także było widno.Czas jakiś leżałem nieruchomo, głaskałem rozciągniętego między nami Kalama i słuchałem równego oddechu Irki.Zawsze spała bardzo mocno i z wielkim smakiem.Nie istniały takie nieprzyjemności, które mogłyby ją wpędzić w bezsenność.W każdym razie do tej pory nie istniały.Mdła, dokuczliwa drętwota, która mnie ogarnęła z chwilą, kiedy przeczytałem i zrozumiałem w końcu depeszę, nie ustępowała.Wszystkie mięśnie miałem sztywne, jakby złapał mnie totalny skurcz, a gdzieś w środku, w brzuchu i w klatce piersiowej, leżał zimny, bezkształtny ciężar.Chwilami ciężar poruszał się i wtedy zaczynałem dygotać.W pierwszym momencie, kiedy Irka zamilkła w pół słowa i usłyszałem jej równy senny oddech, na mgnienie oka poczułem ulgę — nie byłem już sam i obok mnie był najbliższy mi chyba i najukochańszy na świecie człowiek.Ale zimna galareta w piersi drgnęła i przeraziło mnie to uczucie ulgi, pomyślałem — do czego mnie doprowadzili, jak nisko trzeba upaść, jeżeli jestem w stanie cieszyć się z obecności Irki, cieszyć się z tego, że Irka znalazła się w jednym okopie ze mną pod huraganowym ogniem.Nie, jutro, zaraz jutro po bilet! I wyprawiam ją z powrotem do Odessy.poza wszelkimi kolejkami, wszystkich rozpędzę, zębami wygryzę drogę do kasy.Moja nieszczęsna dziewczyna, ile przyszło jej wycierpieć przez tych bydlaków, przeze mnie, przez tę trzykroć przeklętą materię dyfuzyjną, która w całości, do ostatniego atomu, nie jest warta jednej zmarszczki na twarzy mojej Irki.Dobrali się już i do niej.Ja im nie wystarczyłem, musieli się dobrać do Irki.Po co? Po co im Irka? Ścierwa ślepomorde, walą salwami po placu, w kogo trafi, to i dobrze.Zresztą chyba się mylę, nic jej nie zrobią.To tylko mnie próbują zastraszyć.Nawijają moje biedne nerwy na szpulkę, jeśli nie takim sposobem, to innym.Nie kijem go, to pałką.Ni stąd, ni zowąd stanął mi przed oczami martwy Sniegowoj — jak idzie po Moskiewskiej w olbrzymiej pasiastej piżamie, ciężki, zimny, z zaschniętą raną w ogromnej czaszce; jak wchodzi na pocztę i staje w kolejce przed okienkiem; w prawej ręce — pistolet, w lewej — telegram, i nikt niczego nie zauważa, urzędniczka bierze z jego martwych palców blankiet, wypisuje kwit, nie wspominając o zapłacie i mówi: „Następny, proszę”.Potrząsnąłem głową, żeby odpędzić od siebie koszmar, ostrożnie zlazłem z tapczanu i tak jak stałem, w samych kąpielówkach, poczłapałem do kuchni.W kuchni było już zupełnie jasno, na podwórzu ze wszystkich sił jazgotały wróble, szurała miotła dozorcy.Otworzyłem torebkę Irki, znalazłem pomiętą paczkę z dwoma połamanymi papierosami, usiadłem przy stole i zapaliłem.Dawno już nie paliłem.Chyba ze dwa lata, a może i trzy.Udowadniałem swoją silną wolę.Tak, bracie.Teraz przyda ci się twoja silna wola.Do diabła, jestem takim marnym aktorem, nawet przyzwoicie skłamać nie potrafię.A Irka o niczym nie powinna wiedzieć.Nie ma żadnego powodu, żeby wiedziała.To wszystko będę musiał przeżyć sam, sam sobie muszę z tym poradzić.Tym razem nikt mi nie pomoże, ani Irka, ani nikt inny.A zresztą, właściwie o jakiej pomocy może tu być mowa? — pomyślałem nagle.Czy o pomoc chodzi? Po prostu nigdy nie mówiłem Irce o swoich kłopotach, jeśli tylko mogłem tego uniknąć.Nie lubię jej martwić.Strasznie lubię sprawiać jej radość i nie cierpię jej martwić.Gdyby nie to całe zamieszanie, z jaką radością opowiedziałbym jej o M-kawernach, od razu by zrozumiała, ma otwartą głowę, chociaż teoria to nie jej specjalność, i wciąż skarży się na swoją tępotę.A teraz, co jej mam powiedzieć? Beznadziejne.W ogóle nieprzyjemność a nieprzyjemność to wielka różnica.Nieprzyjemności trafiają się na różnych poziomach.Bywają całkiem drobne, na które nie wstyd się poskarżyć, a nawet miło.Irka powie: e tam, takie głupstwo — i od razu robi się lżej.Jeśli zaś nieprzyjemności są poważniejsze, to mówić o nich po prostu nie wypada, to nie po męsku.Ja nigdy o nich nie opowiadałem ani mamie, ani Irce.Ale są też nieprzyjemności w takim wymiarze, że właściwie nie wiadomo, jak je traktować.Po pierwsze chcę tego czy nie, Irka dostała się pod obstrzał razem ze mną.To jest zwyczajnie nie w porządku, niesprawiedliwie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Ja, naturalnie, potakiwałem jej, że jasne, oczywiście, nie zostawimy tak tego, za takie dowcipy należy bić w mordę, a nawet nie tylko bić, ale sadzać do pudła, i oczywiście nie powiedziałem jej, że poczta nie przyjmuje takich depesz bez odpowiednich dokumentów, że dzięki Bogu w naszych czasach takie żarty są po prostu niemożliwe i że najprawdopodobniej tej depeszy w ogóle nikt nie nadawał, a teleks na poczcie w Odessie wydrukował ją absolutnie samodzielnie.Ja zasnąć nie mogłem.Właściwie nadszedł już ranek.Na ulicy było już zupełnie jasno, a w pokoju pomimo zasuniętych zasłon także było widno.Czas jakiś leżałem nieruchomo, głaskałem rozciągniętego między nami Kalama i słuchałem równego oddechu Irki.Zawsze spała bardzo mocno i z wielkim smakiem.Nie istniały takie nieprzyjemności, które mogłyby ją wpędzić w bezsenność.W każdym razie do tej pory nie istniały.Mdła, dokuczliwa drętwota, która mnie ogarnęła z chwilą, kiedy przeczytałem i zrozumiałem w końcu depeszę, nie ustępowała.Wszystkie mięśnie miałem sztywne, jakby złapał mnie totalny skurcz, a gdzieś w środku, w brzuchu i w klatce piersiowej, leżał zimny, bezkształtny ciężar.Chwilami ciężar poruszał się i wtedy zaczynałem dygotać.W pierwszym momencie, kiedy Irka zamilkła w pół słowa i usłyszałem jej równy senny oddech, na mgnienie oka poczułem ulgę — nie byłem już sam i obok mnie był najbliższy mi chyba i najukochańszy na świecie człowiek.Ale zimna galareta w piersi drgnęła i przeraziło mnie to uczucie ulgi, pomyślałem — do czego mnie doprowadzili, jak nisko trzeba upaść, jeżeli jestem w stanie cieszyć się z obecności Irki, cieszyć się z tego, że Irka znalazła się w jednym okopie ze mną pod huraganowym ogniem.Nie, jutro, zaraz jutro po bilet! I wyprawiam ją z powrotem do Odessy.poza wszelkimi kolejkami, wszystkich rozpędzę, zębami wygryzę drogę do kasy.Moja nieszczęsna dziewczyna, ile przyszło jej wycierpieć przez tych bydlaków, przeze mnie, przez tę trzykroć przeklętą materię dyfuzyjną, która w całości, do ostatniego atomu, nie jest warta jednej zmarszczki na twarzy mojej Irki.Dobrali się już i do niej.Ja im nie wystarczyłem, musieli się dobrać do Irki.Po co? Po co im Irka? Ścierwa ślepomorde, walą salwami po placu, w kogo trafi, to i dobrze.Zresztą chyba się mylę, nic jej nie zrobią.To tylko mnie próbują zastraszyć.Nawijają moje biedne nerwy na szpulkę, jeśli nie takim sposobem, to innym.Nie kijem go, to pałką.Ni stąd, ni zowąd stanął mi przed oczami martwy Sniegowoj — jak idzie po Moskiewskiej w olbrzymiej pasiastej piżamie, ciężki, zimny, z zaschniętą raną w ogromnej czaszce; jak wchodzi na pocztę i staje w kolejce przed okienkiem; w prawej ręce — pistolet, w lewej — telegram, i nikt niczego nie zauważa, urzędniczka bierze z jego martwych palców blankiet, wypisuje kwit, nie wspominając o zapłacie i mówi: „Następny, proszę”.Potrząsnąłem głową, żeby odpędzić od siebie koszmar, ostrożnie zlazłem z tapczanu i tak jak stałem, w samych kąpielówkach, poczłapałem do kuchni.W kuchni było już zupełnie jasno, na podwórzu ze wszystkich sił jazgotały wróble, szurała miotła dozorcy.Otworzyłem torebkę Irki, znalazłem pomiętą paczkę z dwoma połamanymi papierosami, usiadłem przy stole i zapaliłem.Dawno już nie paliłem.Chyba ze dwa lata, a może i trzy.Udowadniałem swoją silną wolę.Tak, bracie.Teraz przyda ci się twoja silna wola.Do diabła, jestem takim marnym aktorem, nawet przyzwoicie skłamać nie potrafię.A Irka o niczym nie powinna wiedzieć.Nie ma żadnego powodu, żeby wiedziała.To wszystko będę musiał przeżyć sam, sam sobie muszę z tym poradzić.Tym razem nikt mi nie pomoże, ani Irka, ani nikt inny.A zresztą, właściwie o jakiej pomocy może tu być mowa? — pomyślałem nagle.Czy o pomoc chodzi? Po prostu nigdy nie mówiłem Irce o swoich kłopotach, jeśli tylko mogłem tego uniknąć.Nie lubię jej martwić.Strasznie lubię sprawiać jej radość i nie cierpię jej martwić.Gdyby nie to całe zamieszanie, z jaką radością opowiedziałbym jej o M-kawernach, od razu by zrozumiała, ma otwartą głowę, chociaż teoria to nie jej specjalność, i wciąż skarży się na swoją tępotę.A teraz, co jej mam powiedzieć? Beznadziejne.W ogóle nieprzyjemność a nieprzyjemność to wielka różnica.Nieprzyjemności trafiają się na różnych poziomach.Bywają całkiem drobne, na które nie wstyd się poskarżyć, a nawet miło.Irka powie: e tam, takie głupstwo — i od razu robi się lżej.Jeśli zaś nieprzyjemności są poważniejsze, to mówić o nich po prostu nie wypada, to nie po męsku.Ja nigdy o nich nie opowiadałem ani mamie, ani Irce.Ale są też nieprzyjemności w takim wymiarze, że właściwie nie wiadomo, jak je traktować.Po pierwsze chcę tego czy nie, Irka dostała się pod obstrzał razem ze mną.To jest zwyczajnie nie w porządku, niesprawiedliwie [ Pobierz całość w formacie PDF ]