[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Proroctwa Loskeethy o śmierci i zgubie w Ciemnej Wieży.Może nawet uciekłem przed trzecią wersją przy­szłości, przed spotkaniem w Zielonej Dolinie, ale przecież pozostały jeszcze dwa warianty.- Nie! - Myśli Orsyi wtargnęły do mego umysłu.- Musisz być przekonany, że nadal nie znasz przyszłości, że możesz kontrolować los.Posłuchaj: jeżeli zawiedzie wszyst­ko inne, a wydaje mi się, że będziesz musiał jednak stanąć wobec tego, co Loskeetha wyczytała w piasku, wtedy.wtedy użyj słów, na które przyszła wówczas odpowiedz.Nie czeka cię nic gorszego niż to, co ci pokazała Pani Kamien­nego Ogrodu, i możesz zmienić przeznaczenie przeciw­stawiając jedną moc drugiej.To przerażający czyn, ale gdy grozi wielkie niebezpieczeństwo, ludzie sięgają po każdą dostępną broń.W zasłoniętym mgłą świecie poczucie czasu straciło wszelki sens.Nie miałem pojęcia, ile go upłynęło, odkąd opuściliśmy nasze nocne schronienie.Zdawałem sobie tylko sprawę, że strumień stawał się coraz płytszy i coraz więcej było w nim głazów.Orsya zatrzymała się przy jednym z takich progów.- Tutaj się rozstaniemy, Kemocu.A teraz.Powoli odwinęła chustkę z rogu jednorożca.Jej umysł nagle zamknął się przede mną.Pochłonęło ją czarowanie: napełniała chustkę Kaththei wszystkim, co mogło umocnić więź między nią a dawną właścicielką.Przez długi czas chusta leżała na kolanach Kroganki, której ręce - nadal trzymające róg jednorożca niczym zapaloną świecę - spoczywały na przemoczonej zielonej materii.Orsya poru­szała ustami; mogła śpiewać nie wymawiając głośno słów.Potem podała mi chustkę zaczepioną o szczyt stożkowej różdżki.- Zrobiłam, co mogłam - oświadczyła.- Myśl o swo­jej siostrze i zobacz, co z tego wyniknie.Pamiętaj jednak: musisz myśleć o takiej Kaththei, z którą łączyła cię najmocniejsza więź, nawet jeśli ta więź istnieje teraz tylko w przeszłości.Podniosłem chustkę, która nie była już ani cała, ani tak jasna jak wtedy, gdy ją znalazłem w skamieniałym lesie.Zgniotłem ją mocno w dłoniach i starałem się spełnić polecenie Orsyi.Jak daleko znajdowała się ta Kaththea, z którą naprawdę tworzyliśmy jedność? Nie w Zielonej Dolinie ani podczas naszej podróży do Escore, ani też w latach, które spędziła w Przybytku Mądrości, gdy Kyllan i ja uprawialiśmy żołnierskie rzemiosło.Rok po roku cofałem się tak w czasie, aż dotarłem do dni, kiedy jako dzieci mieszkaliśmy w Estfordzie, gdzie nasza matka przyjechała ze złamanym sercem, ponieważ jej małżonek Simon Tregarth zniknął i wiedziano tylko tyle, że zabrało go morze.Wówczas rzeczywiście tworzyliśmy jedność.Wydobyłem ze źródła pamięci Kaththeę z tamtych dni.Było to zanim Mądre Kobiety spróbowały ukształtować ją wedle własnego wzorca.Nie wiedziałem, ile prawdy było w tych wspomnieniach, miałem jednak pewność, że tak ją wtedy postrzegałem.Najlepiej jak umiałem, zbudowałem w myśli jej obraz.Była to Kaththea - cząstka czegoś większego niż każde z nas osobno.Kaththea, z którą łączyła mnie nierozerwalna więź.Wtedy dopiero kawałek jedwabiu uwięziony w moim ręku zaczął się szamotać.Otworzyłem dłonie i skręcający się zielony sznur spadł na ziemię.Tym razem nie utworzył obręczy, lecz wił się po skale jak wąż.Tak dalece pochłonęła mnie wędrówka jego śladem, że dopiero później uświadomiłem sobie, że nie pożegnałem się z Orsyą.Nie byłem nawet pewny, czy mógłbym odnaleźć skalny próg w strumieniu, gdzie ją zostawiłem.Zdawałem sobie jednak sprawę, że gdybym pozwolił, aby inne myśli oderwały mnie od zapamiętanego obrazu Kaththei, wów­czas straciłbym przewodnika.Wspiąłem się na brzeg strumienia, skupiwszy całą uwagę na zielonej wstążce.Mgła zrzedła ponad jarem, w którym płynął strumień.Przez jakiś czas otaczała mnie dobra i zdrowa roślinność, lecz z czasem wyparły ją trawy o trującym wyglądzie.Wykorzystałem pobyt nad strumie­niem, żeby wzmocnić buty wyciętymi z kaftana rzemieniami, i teraz moje ciało było wystawione na chłód panujący w tych stronach.Chustka Kaththei sunęła niezmordowanie, a ja szedłem za nią.Teren podnosił się stopniowo, na razie jednak z łatwością piąłem się po zboczu.Trzymałem miecz w ręku, co jakiś czas sprawdzając spojrzeniem, czy nie zapłonęły runy zwiastujące niebezpieczeństwo.Orsya okryła nas płaszczem iluzji.Ja sam nie miałem takiej osłony.Jak dotąd teren wydawał się opustoszały; uderzyło mnie to jako dziwne i złowróżbne.Może szedłem wygodną drogą prosto w pułapkę?Piąłem się wciąż wyżej i wyżej, drżąc z zimna w coraz chłodniejszym powietrzu.Kaththea.szukałem Kaththei.Była dla mnie jak utracone ramię, jak odrąbana część ciała, bez której na zawsze pozostanę kaleką.I wtedy miecz zapłonął szkarłatem.Ktoś biegł lekko przez rozwiewające się strzępy mgły.Ta, której szukałem! Ale miecz był czerwony.- Bracie! - Wyciągnęła do mnie ręce.Już kiedyś inna Kaththea, która okazała się iluzją, omal nie wprowadziła mnie w błąd w ogrodzie Przybytku Mądrości.A może stanąłem oto przed taką przyszłością, jaką wywróżyła mi Loskeetha.Jeżeli zwrócę miecz przeciw tej uśmiechniętej dziewczynie, czy spłynie po nim krew mojej siostry?Zaufaj mieczowi, powiedziała Orsya.Piękne jest wstrę­tne.- Kemocu! - Wyciągnęła do mnie ręce, a zielona wstążka popełzła dalej po skałach.Sobowtór Kaththei wydał kraczący okrzyk, który nigdy nie mógłby wydobyć się z ludzkiego gardła, jakby ów kawałek jedwabiu był jadowitą żmiją.I zadałem cios.Krew trysnęła na miecz, spadła deszczem kropli na moją rękę.Tam, gdzie owe krople dotknęły skóry, paliły żywym ogniem.Na ziemi wił się potwór z najstraszniejszego sennego koszmaru.Skonał usiłując dosięgnąć mnie ogrom­nymi pazurami.Czy władca Ciemnej Wieży wiedział, że nadchodzę? A może to strażnik wyłowił z mojego umysłu postać Kaththei, żeby zamaskować swój wygląd? Albowiem Kaththea, która biegła mi na spotkanie, była dzieckiem, o któ­rym myślałem.Wsadziłem miecz w piasek i znów go wydobyłem.Powtórzyłem tę czynność kilkakrotnie, żeby oczyścić go z dymiącej krwi.Krople, które starłem z ręki, pozostawiły po sobie pęcherze.Później pośpieszyłem, żeby dogonić zieloną wstążkę, która sunęła dalej nie zatrzymując się ani na moment,Ze zbocza zsunęła się na drogę świeżo zrytą koleinami.Zaniepokoiłem się, gdy mój przewodnik wślizgnął się w jedną z tych bruzd.Lecz nic na to nie mogłem poradzić, tylko iść za nim, nawet gdyby prowadził mnie prosto w objęcia coraz straszliwszych strażników [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl