[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nazywa się Axel Bennet.— Dlaczego „bywał?”— Ponieważ dwa lata temu odszedł z marynarki i wyjechał z Bostonu.W oczach Lisy malowało się rozczarowanie.— Nie martw się, wiemy mniej więcej, gdzie go szukać.Przed wyjazdem wspomniał, że będzie pracował w tajnej agencji rządowej w Tennessee.W czasie służby podróżował często do Paryża i do Londynu jako drugi attaché marynarki wojennej przy naszych tamtejszych ambasadach.Pewnie właśnie w Londynie poznał swój ulubiony napitek.Wyjazdy świadczą też o tym, że pracował w wywiadzie wojskowym.Innymi słowy, był szpiegiem.To by pasowało do kogoś, kogo zatrudniają w tajnej agencji federalnej.— Ale po kiego diabła jakiś szpieg miałby śledzić Jasona?Ruth wzruszyła ramionami, zerkając na zegarek.— Kto to może wiedzieć.Bing pewnie już poszedł do domu.Spotkam się z nim jutro z samego rana i ustalimy dalszą strategię.— Liczysz na niego, prawda?— Pewnie.Zrozum, Lisa.Jestem policjantką, pracuję na ulicy.Czasem do kogoś strzelam, czasem do mnie strzelają.Jestem cwana, na ulicy radzę sobie jak mało kto, ale Bing myśli inaczej.Ja działam, on analizuje.Razem stanowimy doskonały zespół.Dopiła wino.— Nie mam nic przeciwko twojemu zdrowemu ciastu, ale zamierzam zrobić sobie kanapkę z serem i uderzyć do łóżka.Zanim zdążyła się ruszyć, telefon odezwał się ponownie.Tym razem był to Bing.Lisa słyszała, co mówi Ruth.— Myślałam, że już jesteś w domu.Poważnie? Ja też mam coś nowego.No to wal.Poprosiła znów o notatnik i długopis; tym razem nie zadawała pytań.— Zdaje mi się, że to będzie ten drugi.Przekazała Bingowi to, czego dowiedziała się od Paddy’ego.Umówili się na spotkanie w pakamerze Crosby’ego nazajutrz o ósmej rano.Odłożyła telefon do torby.Zapadła pełna napięcia cisza.— Bing dobrze się spisał.Przy pomocy swojego programu skrócił listę pilotów do dwudziestu siedmiu.Tylko tylu przypomina z wyglądu Jasona.Jeden z nich mógł lecieć tą awionetką.Ich dane Bing znalazł w serwerze Związku Lotniczego, łącznie z adresami i numerami telefonów.Bing dobrał się do bazy danych i przez ostatnie dwie godziny udawał teleakwizytora ubezpieczeń dla lotników.Zadzwonił pod wszystkie numery i dowiedział się, że dwudziestu pięciu z tych mężczyzn żyje.Jeden z dwóch pozostałych mieszkał z siostrą w Denver w stanie Kolorado.Właśnie ona powiedziała Bingowi, że brat wyjechał trzy tygodnie temu na wędkarskie wakacje w Porto Rico.Powinien był wrócić parę dni temu, ale kobieta wyjaśniła, że bratu często się zdarza przedłużać wędkowanie w egzotycznych stronach.Ruth zawiesiła na chwilę głos.— Drugi mężczyzna podał jako miejsce zamieszkania adres motelu.Bing zadzwonił tam i spotkał się z bardzo chłodnym przyjęciem.Recepcjonista przyznał jednak, że nasz człowiek mieszkał tam przez kilka tygodni.Wymeldował się parę dni temu, nie zostawiając adresu, pod którym można się z nim skontaktować.To wszystko, czego dowiedział się Bing.— Gdzie znajduje się ten motel? — spytała Lisa.— W Knoxville, w stanie Tennessee.20Szybko zdali sobie sprawę, że się pospieszyli.Zaparkowali samochód na skraju niewielkiego, pokrytego trawą wzgórza, gdzie okoliczni mieszkańcy urządzali pikniki.Mark Wallace obserwował przez lornetkę rozległą kwaterę główną Narodowej Agencji Zasobów Ludzkich, położoną w doskonale utrzymanym parku otoczonym wysokim betonowym murem.Była tylko jedna brama z przypominającą bunkier strażnicą.Mark zdążył zobaczyć, jak do bramy podjeżdżają dwa samochody i wóz dostawczy.Za każdym razem z budki wychodziło dwóch umundurowanych strażników, żeby dokładnie przyjrzeć się pasażerom i sprawdzić dokumenty.Kiedy podjechała ciężarówka, jeden ze strażników wszedł na przyczepę i spędził tam kilka minut.Z pewnością sprawdzał ładunek.— To przypomina uniwersytecki kampus — zauważyła Agnes.— To prawda, ale nie wjedziemy tam sobie jak gdyby nigdy nic, żeby zadawać pytania komu popadnie i zaglądać do laboratoriów.Wygląda na to, że aby się dostać do środka, trzeba mieć zaproszenie.Przylecieli wieczorem poprzedniego dnia, wynajęli na lotnisku dżipa cherokee, pojechali do Knoxville i wynajęli pokój w nędznym moteliku na przedmieściu.Później zjedli kolację w cuchnącym tłuszczem barze z wystrojem w stylu lat sześćdziesiątych.Przy twardym jak podeszwa steku i pozbawionych smaku frytkach zaczęli omawiać plan działania.Okazało się, że nie mają wielu pomysłów.— Po pierwsze, musimy przeprowadzić rozpoznanie celu — zaczął zdecydowanie Mark.— Czyżbyś był w wojsku?— Daruj sobie sarkazm.Wojsko nie ma monopolu na logiczne myślenie.— A kiedy już rozpoznamy cel?Cisza.— Będziemy postępować naprzód krok po kroku.Tymczasem może twoja mama zrobi jakieś postępy w Waszyngtonie.Agnes odsunęła talerz i dokończyła budweisera.— No dobrze, ty tu jesteś szefem.Ale ja też mam swoją strategię, a ona nie zakłada jedzenia w tanich knajpach i nocowania w zapyziałych motelikach.Nie mam ochoty iść w ślady Sama Spade’a czy Philipa Marlowe’a.Jutro przenosimy się do przyzwoitego hotelu i niezwłocznie szukamy jakiejś porządnej restauracji.Mark podał Agnes lornetkę i wysiadł z dżipa, żeby rozprostować nogi.Agnes dołączyła doń po kilku minutach.Miała na sobie cieniutkie wytarte dżinsy i kamizelkę tak luźną, że policja z powodzeniem mogłaby ją aresztować za obrazę obyczajów.— Wracajmy do hotelu i zjedzmy coś — powiedziała oddając Markowi lornetkę.— Dobry posiłek przyspiesza u mnie procesy myślowe.Dwie godziny później siedzieli w restauracji Hawkey’s Comer przy White Avenue; wybrali dania z menu pod nazwą „Admiralskie smakołyki” i zamówili butelkę wina.— Ciekawe, co zrobił z Virgo? — spytała Agnes.To pytanie nurtowało ją od dawna.Mark nie zareagował.— Ravensburg pobrał komórki martwej Virgo, żeby ją sklonować.W ten sposób stworzył Wenus.Ale co zrobił ze zwłokami?Dopiero teraz Mark zrozumiał, co miała na myśli.— Spalił, rzecz jasna.Co innego miałby zrobić? On nie należy do ludzi, którzy zostawiają po sobie ślady.— Skąd wiesz?— Poznałem jego charakter.To typ pozbawiony wszelkich emocji.Myśląca maszyna.Wręcz obsesyjnie zaciera za sobą ślady.Agnes wzięła łyk wina i dotknęła chusteczką czerwonych ust.— Nie zgadzam się z tobą.Może nie czuje żadnych emocji wobec ludzi, ale widziałam go podczas wystaw psów.On je uwielbia.Widać to w jego oczach.Mark potrząsnął głową.— Nie sądzisz chyba, że kazał wypchać Virgo i umieścić na ścianie swojej willi w Georgetown?— Nie, ale wydaje mi się, że nie zdołał zmusić się do jej spalenia.W ten sposób unicestwiłby ją całkowicie.— Więc co z nią zrobił? Pogrzebał gdzieś pod osłoną nocy?Agnes rozważała różne możliwości.— To człowiek zadufany w sobie.Jego arogancja bierze się z władzy, cech osobowości i przekonania o ułomności wszystkich pozostałych członków ludzkiej rasy.Ktoś taki może wierzyć, że nikt nie zdoła wpaść na jego trop.Arogancja to jego słabość, zwłaszcza jeśli spotka się z sentymentem do psów [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Nazywa się Axel Bennet.— Dlaczego „bywał?”— Ponieważ dwa lata temu odszedł z marynarki i wyjechał z Bostonu.W oczach Lisy malowało się rozczarowanie.— Nie martw się, wiemy mniej więcej, gdzie go szukać.Przed wyjazdem wspomniał, że będzie pracował w tajnej agencji rządowej w Tennessee.W czasie służby podróżował często do Paryża i do Londynu jako drugi attaché marynarki wojennej przy naszych tamtejszych ambasadach.Pewnie właśnie w Londynie poznał swój ulubiony napitek.Wyjazdy świadczą też o tym, że pracował w wywiadzie wojskowym.Innymi słowy, był szpiegiem.To by pasowało do kogoś, kogo zatrudniają w tajnej agencji federalnej.— Ale po kiego diabła jakiś szpieg miałby śledzić Jasona?Ruth wzruszyła ramionami, zerkając na zegarek.— Kto to może wiedzieć.Bing pewnie już poszedł do domu.Spotkam się z nim jutro z samego rana i ustalimy dalszą strategię.— Liczysz na niego, prawda?— Pewnie.Zrozum, Lisa.Jestem policjantką, pracuję na ulicy.Czasem do kogoś strzelam, czasem do mnie strzelają.Jestem cwana, na ulicy radzę sobie jak mało kto, ale Bing myśli inaczej.Ja działam, on analizuje.Razem stanowimy doskonały zespół.Dopiła wino.— Nie mam nic przeciwko twojemu zdrowemu ciastu, ale zamierzam zrobić sobie kanapkę z serem i uderzyć do łóżka.Zanim zdążyła się ruszyć, telefon odezwał się ponownie.Tym razem był to Bing.Lisa słyszała, co mówi Ruth.— Myślałam, że już jesteś w domu.Poważnie? Ja też mam coś nowego.No to wal.Poprosiła znów o notatnik i długopis; tym razem nie zadawała pytań.— Zdaje mi się, że to będzie ten drugi.Przekazała Bingowi to, czego dowiedziała się od Paddy’ego.Umówili się na spotkanie w pakamerze Crosby’ego nazajutrz o ósmej rano.Odłożyła telefon do torby.Zapadła pełna napięcia cisza.— Bing dobrze się spisał.Przy pomocy swojego programu skrócił listę pilotów do dwudziestu siedmiu.Tylko tylu przypomina z wyglądu Jasona.Jeden z nich mógł lecieć tą awionetką.Ich dane Bing znalazł w serwerze Związku Lotniczego, łącznie z adresami i numerami telefonów.Bing dobrał się do bazy danych i przez ostatnie dwie godziny udawał teleakwizytora ubezpieczeń dla lotników.Zadzwonił pod wszystkie numery i dowiedział się, że dwudziestu pięciu z tych mężczyzn żyje.Jeden z dwóch pozostałych mieszkał z siostrą w Denver w stanie Kolorado.Właśnie ona powiedziała Bingowi, że brat wyjechał trzy tygodnie temu na wędkarskie wakacje w Porto Rico.Powinien był wrócić parę dni temu, ale kobieta wyjaśniła, że bratu często się zdarza przedłużać wędkowanie w egzotycznych stronach.Ruth zawiesiła na chwilę głos.— Drugi mężczyzna podał jako miejsce zamieszkania adres motelu.Bing zadzwonił tam i spotkał się z bardzo chłodnym przyjęciem.Recepcjonista przyznał jednak, że nasz człowiek mieszkał tam przez kilka tygodni.Wymeldował się parę dni temu, nie zostawiając adresu, pod którym można się z nim skontaktować.To wszystko, czego dowiedział się Bing.— Gdzie znajduje się ten motel? — spytała Lisa.— W Knoxville, w stanie Tennessee.20Szybko zdali sobie sprawę, że się pospieszyli.Zaparkowali samochód na skraju niewielkiego, pokrytego trawą wzgórza, gdzie okoliczni mieszkańcy urządzali pikniki.Mark Wallace obserwował przez lornetkę rozległą kwaterę główną Narodowej Agencji Zasobów Ludzkich, położoną w doskonale utrzymanym parku otoczonym wysokim betonowym murem.Była tylko jedna brama z przypominającą bunkier strażnicą.Mark zdążył zobaczyć, jak do bramy podjeżdżają dwa samochody i wóz dostawczy.Za każdym razem z budki wychodziło dwóch umundurowanych strażników, żeby dokładnie przyjrzeć się pasażerom i sprawdzić dokumenty.Kiedy podjechała ciężarówka, jeden ze strażników wszedł na przyczepę i spędził tam kilka minut.Z pewnością sprawdzał ładunek.— To przypomina uniwersytecki kampus — zauważyła Agnes.— To prawda, ale nie wjedziemy tam sobie jak gdyby nigdy nic, żeby zadawać pytania komu popadnie i zaglądać do laboratoriów.Wygląda na to, że aby się dostać do środka, trzeba mieć zaproszenie.Przylecieli wieczorem poprzedniego dnia, wynajęli na lotnisku dżipa cherokee, pojechali do Knoxville i wynajęli pokój w nędznym moteliku na przedmieściu.Później zjedli kolację w cuchnącym tłuszczem barze z wystrojem w stylu lat sześćdziesiątych.Przy twardym jak podeszwa steku i pozbawionych smaku frytkach zaczęli omawiać plan działania.Okazało się, że nie mają wielu pomysłów.— Po pierwsze, musimy przeprowadzić rozpoznanie celu — zaczął zdecydowanie Mark.— Czyżbyś był w wojsku?— Daruj sobie sarkazm.Wojsko nie ma monopolu na logiczne myślenie.— A kiedy już rozpoznamy cel?Cisza.— Będziemy postępować naprzód krok po kroku.Tymczasem może twoja mama zrobi jakieś postępy w Waszyngtonie.Agnes odsunęła talerz i dokończyła budweisera.— No dobrze, ty tu jesteś szefem.Ale ja też mam swoją strategię, a ona nie zakłada jedzenia w tanich knajpach i nocowania w zapyziałych motelikach.Nie mam ochoty iść w ślady Sama Spade’a czy Philipa Marlowe’a.Jutro przenosimy się do przyzwoitego hotelu i niezwłocznie szukamy jakiejś porządnej restauracji.Mark podał Agnes lornetkę i wysiadł z dżipa, żeby rozprostować nogi.Agnes dołączyła doń po kilku minutach.Miała na sobie cieniutkie wytarte dżinsy i kamizelkę tak luźną, że policja z powodzeniem mogłaby ją aresztować za obrazę obyczajów.— Wracajmy do hotelu i zjedzmy coś — powiedziała oddając Markowi lornetkę.— Dobry posiłek przyspiesza u mnie procesy myślowe.Dwie godziny później siedzieli w restauracji Hawkey’s Comer przy White Avenue; wybrali dania z menu pod nazwą „Admiralskie smakołyki” i zamówili butelkę wina.— Ciekawe, co zrobił z Virgo? — spytała Agnes.To pytanie nurtowało ją od dawna.Mark nie zareagował.— Ravensburg pobrał komórki martwej Virgo, żeby ją sklonować.W ten sposób stworzył Wenus.Ale co zrobił ze zwłokami?Dopiero teraz Mark zrozumiał, co miała na myśli.— Spalił, rzecz jasna.Co innego miałby zrobić? On nie należy do ludzi, którzy zostawiają po sobie ślady.— Skąd wiesz?— Poznałem jego charakter.To typ pozbawiony wszelkich emocji.Myśląca maszyna.Wręcz obsesyjnie zaciera za sobą ślady.Agnes wzięła łyk wina i dotknęła chusteczką czerwonych ust.— Nie zgadzam się z tobą.Może nie czuje żadnych emocji wobec ludzi, ale widziałam go podczas wystaw psów.On je uwielbia.Widać to w jego oczach.Mark potrząsnął głową.— Nie sądzisz chyba, że kazał wypchać Virgo i umieścić na ścianie swojej willi w Georgetown?— Nie, ale wydaje mi się, że nie zdołał zmusić się do jej spalenia.W ten sposób unicestwiłby ją całkowicie.— Więc co z nią zrobił? Pogrzebał gdzieś pod osłoną nocy?Agnes rozważała różne możliwości.— To człowiek zadufany w sobie.Jego arogancja bierze się z władzy, cech osobowości i przekonania o ułomności wszystkich pozostałych członków ludzkiej rasy.Ktoś taki może wierzyć, że nikt nie zdoła wpaść na jego trop.Arogancja to jego słabość, zwłaszcza jeśli spotka się z sentymentem do psów [ Pobierz całość w formacie PDF ]