[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Ale… — Annet dotknęła przełącznika na tablicy rozdzielczej — przecież nasza osłona jest włączona.Ono nie ma prawa nas widzieć!— Jeżeli to jest mutant — odparła Gytha —jest w stanie robić takie rzeczy, o jakich ci się w ogóle nie śniło.Vere, musimy przekonać się, czego on od nas chce.Nie miałem jednak głowy do gry w kotka i myszkę ze zwierzętami.Poza tym nie dowierzałem mutantom.Kto wie, co chodziło po głowie takiemu olbrzymowi, wyzwolonemu spod kontroli laboratorium? Postanowiłem jak najszybciej pozbyć się intruza.Włączyłem odpowiedni system obronny i ystroben zachwiał się.Widać było, że z trudem utrzymuje się w pozycji pionowej.Otworzył pysk, zapewne w okrzyku bólu, który nie dotarł jednak do naszej dźwiękoszczelnej, hermetycznej kabiny.Wreszcie opadł na cztery łapy i kołysząc się, niepewnym krokiem zszedł z drogi.Po chwili zniknął w gęstych krzakach.— Co zrobiłeś? — zapytał mnie Thad.— Użyłem tarczy dźwiękowej.Pojazdy naziemne mają je wbudowane na wypadek ataku dzikich zwierząt.Dłoń Gythy na moim ramieniu zacisnęła się w pięść.— Nie musiałeś tego robić! — krzyknęła.— Przecież on nie miał złych zamiarów.Chciał coś nam powiedzieć…Nie słuchałem jej protestów, ruszyłem natomiast pojazdem z maksymalną prędkością, chcąc oddalić się z tego miejsca najszybciej, jak to było możliwe.Niespodziewanie wyjechaliśmy na otwartą przestrzeń, pokrytą bujną roślinnością.Przyczyna tej odmiany stała się oczywista, kiedy oczom naszym ukazało się coś na kształt gejzera — fontanna czystej wody, która na ziemi formowała się w płytki strumień, wpadający nieco dalej do stawu.Stamtąd woda wypływała szeroką kaskadą na lekko opadające w dół pole, które porośnięte było niskimi trzcinami i inną roślinnością, uwielbiającą krystaliczną, świeżą wodę.Za fontanną ujrzeliśmy kolejny budynek, postawiony przez ludzi, jednak starannie wkomponowany w krajobraz.Oto, zupełnie niespodziewanie, znaleźliśmy się w Gur Horn.Było to dla mnie takim zaskoczeniem, że nie zdołałem przedsięwziąć żadnych środków ostrożności.Jeżeli na stacji znajdował się ktokolwiek o wrogich wobec nas zamiarach, wystawiliśmy się w tej chwili na celowniki wszelkiej broni, jaką posiadał.A jednak wszystkie moje zmysły podpowiadały mi, że w stacji nie ma żadnych ludzi.Na parkingu przy niej nie zauważyłem ani jednej maszyny, niczego, nawet pojazdu naziemnego.Rozhermetyzowałem kabinę i jej wnętrze od razu ożyło wszelkim hałasem tego świata, czyli odgłosami z zewnątrz.Zaiste był to hałas — jednak hałas, zwiastujący żałobę: do naszych uszu docierały głośne pojękiwania, od czasu do czasu przerywane żałosnym skrzekiem, głuchym dudnieniem i złowrogim warkotem.Najgorsze, że wszystkie te odgłosy zdawały się dobiegać z budynku.— Co to? — Annet natychmiast chwyciła za oszałamiacz.Już miałem otworzyć drzwi, jednak w tej sytuacji zawahałem się.Zacząłem obawiać się, że wpadliśmy w spore kłopoty.A jednak nadal nie widziałem, by cokolwiek poruszało się.— Vere, ystroben! — Gytha skupiła na sobie moją uwagę, ciągnąc mnie za rękę.Odwróciłem się w kierunku, gdzie wskazywała.Zwierzę, które przed kilkoma minutami próbowało przeciwstawić się działaniu tarczy dźwiękowej, albo jego replika, znów stało w pobliżu naszego pojazdu.Miało półprzymknięte oczy i kiwało głową na boki, jakby było nie do końca przytomne.Uparcie jednak trzymało się na nogach i po chwili wyminęło maszynę, po czym skierowało się do budynku.Także i ono wydobywało teraz dźwięki z gardła, jakby niski, dudniący skowyt, zdecydowanie dominujący nad pozostałymi odgłosami.— Vere! Popatrz! On czegoś od ciebie chce!Ystroben dotarł do fontanny i zatrzymał się.Ciężko oddychał, usta miał szeroko otwarte, jakby z wielkim trudem łapał powietrze.W pewnej chwili uniósł przednią łapę i mimo że z trudem był w stanie stać na trzech, tą uniesioną wykonał wyraźny gest ku nam.Bez wątpienia chodziło mu o coś, co jego zdaniem było bardzo pilne.Tym razem nie oparłem się jego wezwaniu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.— Ale… — Annet dotknęła przełącznika na tablicy rozdzielczej — przecież nasza osłona jest włączona.Ono nie ma prawa nas widzieć!— Jeżeli to jest mutant — odparła Gytha —jest w stanie robić takie rzeczy, o jakich ci się w ogóle nie śniło.Vere, musimy przekonać się, czego on od nas chce.Nie miałem jednak głowy do gry w kotka i myszkę ze zwierzętami.Poza tym nie dowierzałem mutantom.Kto wie, co chodziło po głowie takiemu olbrzymowi, wyzwolonemu spod kontroli laboratorium? Postanowiłem jak najszybciej pozbyć się intruza.Włączyłem odpowiedni system obronny i ystroben zachwiał się.Widać było, że z trudem utrzymuje się w pozycji pionowej.Otworzył pysk, zapewne w okrzyku bólu, który nie dotarł jednak do naszej dźwiękoszczelnej, hermetycznej kabiny.Wreszcie opadł na cztery łapy i kołysząc się, niepewnym krokiem zszedł z drogi.Po chwili zniknął w gęstych krzakach.— Co zrobiłeś? — zapytał mnie Thad.— Użyłem tarczy dźwiękowej.Pojazdy naziemne mają je wbudowane na wypadek ataku dzikich zwierząt.Dłoń Gythy na moim ramieniu zacisnęła się w pięść.— Nie musiałeś tego robić! — krzyknęła.— Przecież on nie miał złych zamiarów.Chciał coś nam powiedzieć…Nie słuchałem jej protestów, ruszyłem natomiast pojazdem z maksymalną prędkością, chcąc oddalić się z tego miejsca najszybciej, jak to było możliwe.Niespodziewanie wyjechaliśmy na otwartą przestrzeń, pokrytą bujną roślinnością.Przyczyna tej odmiany stała się oczywista, kiedy oczom naszym ukazało się coś na kształt gejzera — fontanna czystej wody, która na ziemi formowała się w płytki strumień, wpadający nieco dalej do stawu.Stamtąd woda wypływała szeroką kaskadą na lekko opadające w dół pole, które porośnięte było niskimi trzcinami i inną roślinnością, uwielbiającą krystaliczną, świeżą wodę.Za fontanną ujrzeliśmy kolejny budynek, postawiony przez ludzi, jednak starannie wkomponowany w krajobraz.Oto, zupełnie niespodziewanie, znaleźliśmy się w Gur Horn.Było to dla mnie takim zaskoczeniem, że nie zdołałem przedsięwziąć żadnych środków ostrożności.Jeżeli na stacji znajdował się ktokolwiek o wrogich wobec nas zamiarach, wystawiliśmy się w tej chwili na celowniki wszelkiej broni, jaką posiadał.A jednak wszystkie moje zmysły podpowiadały mi, że w stacji nie ma żadnych ludzi.Na parkingu przy niej nie zauważyłem ani jednej maszyny, niczego, nawet pojazdu naziemnego.Rozhermetyzowałem kabinę i jej wnętrze od razu ożyło wszelkim hałasem tego świata, czyli odgłosami z zewnątrz.Zaiste był to hałas — jednak hałas, zwiastujący żałobę: do naszych uszu docierały głośne pojękiwania, od czasu do czasu przerywane żałosnym skrzekiem, głuchym dudnieniem i złowrogim warkotem.Najgorsze, że wszystkie te odgłosy zdawały się dobiegać z budynku.— Co to? — Annet natychmiast chwyciła za oszałamiacz.Już miałem otworzyć drzwi, jednak w tej sytuacji zawahałem się.Zacząłem obawiać się, że wpadliśmy w spore kłopoty.A jednak nadal nie widziałem, by cokolwiek poruszało się.— Vere, ystroben! — Gytha skupiła na sobie moją uwagę, ciągnąc mnie za rękę.Odwróciłem się w kierunku, gdzie wskazywała.Zwierzę, które przed kilkoma minutami próbowało przeciwstawić się działaniu tarczy dźwiękowej, albo jego replika, znów stało w pobliżu naszego pojazdu.Miało półprzymknięte oczy i kiwało głową na boki, jakby było nie do końca przytomne.Uparcie jednak trzymało się na nogach i po chwili wyminęło maszynę, po czym skierowało się do budynku.Także i ono wydobywało teraz dźwięki z gardła, jakby niski, dudniący skowyt, zdecydowanie dominujący nad pozostałymi odgłosami.— Vere! Popatrz! On czegoś od ciebie chce!Ystroben dotarł do fontanny i zatrzymał się.Ciężko oddychał, usta miał szeroko otwarte, jakby z wielkim trudem łapał powietrze.W pewnej chwili uniósł przednią łapę i mimo że z trudem był w stanie stać na trzech, tą uniesioną wykonał wyraźny gest ku nam.Bez wątpienia chodziło mu o coś, co jego zdaniem było bardzo pilne.Tym razem nie oparłem się jego wezwaniu [ Pobierz całość w formacie PDF ]