[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W drugiej ręce wciąż dzierżyłam obciążoną kamieniami torbę.Dla czegoś, na co się natknęłam, kiedy okrążyłam kolejny kopiec, torba z kamieniami nie mogła stanowić żadnego zagrożenia.Przez jedną chwilę, bardzo krótką, pomyślałam, że dogoniłam Oomarka.Potem zrozumiałam, że stojąca przede mną istota nie jest Oomarkiem, nawet w zmienionej postaci.Była o wiele większa, nieco wyższa ode mnie i o znacznie potężniejszym ciele.Podobieństwo do Oomarka dotyczyło tylko ogólnego zarysu postaci, gdyż stwór wspierał się na dwóch kopytach.I ponieważ nie miał ubrania, sierść na jego bokach zwisała w grubych strąkach, pozlepiana grudami błota i jakąś kleistą masą.Jakkolwiek miał kopyta, był również dwunożny i stal w pozycji wyprostowanej.Jego górne kończyny niewątpliwie zakończone byty dłońmi.I właśnie nimi drapał się zawzięcie po owłosionych bokach.Głowa stwora była długa i wąska.Być może ongi była bardziej humanoidalna, lecz teraz przypominała jakąś groteskową maskę, z szerokim nosem i małym, cofniętym podbródkiem pod obwisłymi i ruchliwymi wargami.Ponieważ ślinił się trochę, nitka śliny zwisała z ust i moczyła kępkę brody dyndającą na podbródku.Rogi, o wiele większe i bardziej zakrzywione niż te, które wyrosły Oomarkowi, sterczały ponad bardzo dużymi oczami najpierw prosto, a potem zaginały się do tyłu.Skóra na twarzy miała barwę żółtobrązową.A od jego ciała bił taki fetor, że dostawałam mdłości.Przyglądał mi się bez mrugnięcia okiem i - co było jeszcze gorsze - spojrzenie to zdradzało oczywistą inteligencję i złą wolę.Cofnęłam się.Stwór dalej drapał się, nie spuszczając ze mnie wzroku.Potem postąpił naprzód, krocząc sztywno i wolno, jak gdyby wiedział, że nie musi się spieszyć, bo wynik walki i tak został już rozstrzygnięty na jego korzyść.Wyczułam, że raduje się moim strachem i obrzydzeniem.Nie śmiałam odwrócić się do niego plecami, żeby uciec.Coś mi mówiło, że muszę patrzeć mu prosto w oczy, i że dopóki jestem do tego zdolna, zachowuję niewielką przewagę.Celowo wykorzystywał wrażenie, jakie na mnie robił, żeby złamać moją odwagę.Tak więc cofałam się, wymachując torbą z kamieniami, choć wiedziałam, że to śmieszna broń przeciwko czemuś takiemu.Obserwował mnie z pogardliwym zadowoleniem swoimi dziwnymi oczami.Nie miały ciemnej tęczówki ani źrenicy i były całe czerwone, jak oczy latających stworzeń, które spotkałam wcześniej.Gdy tak się cofałam, a on postępował za mną, w pewnej chwili znaleźliśmy się w cieniu kopca, i wtedy te oczy nagle zapłonęły ogniem, jak bliźniacze pochodnie w mroku.Mimo swej odmienności, nie sprawiały wrażenia, że są ślepe.Choć wyglądały jak nieprzezroczyste owale ognia, jednak nie ulegało wątpliwości, że są narządami wzroku.Cofałam się, a on nieustępliwie podążał za mną, choć nie próbował atakować.Potem moje barki uderzyły w jedno z pokrytych darnią wzniesień i zachwiałam się, starając się utrzymać równowagę.Próbowałam cofać się dalej z jednym ramieniem wspartym o kopiec, czerpiąc doprawdy niewielką pociechę z tego, że przynajmniej jeden bok mam chroniony.Stwór uniósł rogatą i zdeformowaną głowę, i wydał z siebie serię chrząknięć.I ku mojemu przerażeniu z prawej strony rozległa się odpowiedź, jak gdyby jeszcze jeden taki potwór czekał tam tylko na to, by mnie dopaść.Znieruchomiałam, bojąc się oderwać wzrok od tych błyszczących ślepi, żeby się rozejrzeć.Mój przeciwnik chrząknął ponownie i tym razem odpowiedział mu skrzek dwóch pożeraczy purpurowych owoców, latających stworzeń, które opadły na dół z trzepotem skrzydeł.Rogaty wyciągnął ramię i jedno z nich przysiadło na nim jak na grzędzie.Drugie pozostało w powietrzu, wzbijając się w górę i opadając, a jego giętka szyja skręcała się, jakby nie było w niej kości.Ptaszydło skierowało głowę najpierw w stronę potwora, a potem, ustawiwszy ją w linii prostej, wycelowało spojrzenie we mnie.Lecz to jeszcze nie byli wszyscy, którzy zbierali się, żeby zapędzić mnie w matnię.Rozległo się głuche dudnienie, tupot czegoś biegnącego i obok rogatego pojawił się czarny cień.Był czworonożny i ogromny, jego grzbiet sięgał bowiem barków tamtego.Ogon, tak chudy jak skóra naciągnięta na kości (co mogło być prawdą, gdyż na całej jego długości widniały w regularnych odstępach zgrubienia), uderzał o zad.Głowa także wyglądała jak czaszka obleczona w skórę, bez jakichkolwiek mięśni pod spodem.Zamiast oczu stwór miał dwie wielkie, ciemne jamy, w głębi których dostrzegłam migotanie tego samego ognia, jaki rozpalał oczy rogatego.Szeroko rozwarta paszcza, zajmująca dwie trzecie głowy, uzbrojona była w podwójny szereg fosforyzujących kłów.Pomiędzy nimi poruszał się wielki, czarny język.Małe uszy przylegały do czaszki i w przeciwieństwie do rogatego, skóra tego potwora, miejscami napięta, lecz marszcząca się obrzydliwie wokół nadętego brzucha, była całkowicie bezwłosa.Potwór przysiadł na zadzie tuż przy rogatym.Wiedziałam, że nie potrafię odwrócić się plecami do tych dwóch, ani nawet oderwać wzroku na tyle, żeby zobaczyć, czy mogę bez przeszkód przesuwać się dalej wzdłuż ściany kopca.Odwrót był niemożliwy; nie miałam też nawet cienia nadziei na zwycięstwo w przypadku, gdyby potwory rzuciły się na mnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl