[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W prawym przednim błotniku Jack dostrzegł nowe wklęśnięcie, a w nim coś jakbyczerwoną farbę czy krew.Na chwilę wszystko mu się pomieszało, myślał(Jezu Chryste, a jednak go potrąciliśmy)to, co tamtej nocy.Następnie przeniósł wzrok na George a, w stanie oszoło-mienia leżącego na asfalcie i mrugającego oczami.Ze szkoły wyszli członkowieklubu dyskusyjnego i, stłoczeni przy drzwiach, wpatrywali się w George a.Chło-pak miał twarz zakrwawioną od niegroznego rozcięcia głowy, ale krew ciekła murównież z ucha, co przypuszczalnie oznaczało wstrząs mózgu.Kiedy spróbowałwstać, Jack wyrwał się pannie Strong i podszedł do niego.George skulił się zestrachu.Jack położył mu ręce na piersiach i pchnął go z powrotem na ziemię. Leż spokojnie powiedział. Nie ruszaj się.Odwrócił się do pannyStrong, z przerażeniem wpatrzonej w nich obu. Proszę wezwać lekarza szkolnego polecił.Pognała do kancelarii, on zaś spojrzał na swoją grupę dyskusyjną, popatrzyłwszystkim prosto w oczy, bo znów panował nad sytuacją, był w pełni sobą, a kiedy101był sobą, był najfajniejszym facetem w całym stanie Vermont.Chłopcy niewątpli-wie o tym wiedzieli. Możecie iść do domu rzekł spokojnie. Następne spotkanie mamyjutro.Ale do końca tego tygodnia zrezygnowało sześciu, w tym dwóch najlepszychw grupie, co oczywiście nie miało większego znaczenia, ponieważ został poinfor-mowany, że szkoła rezygnuje z niego.Mimo to jakoś nie zaglądał do butelki i uważał to za pewne osiągnięcie.I nie czuł do George a Hatfielda nienawiści.Za to mógł ręczyć.Nie był pod-miotem, lecz przedmiotem. Pan mnie nienawidzi, bo pan wie.Nie wiedział jednak nic.Dosłownie nic.Gotów byłby przysiąc na wszystkieświętości, tak jak gotów byłby przysiąc, że nie posunął brzęczyka więcej niż o mi-nutę.I nie z nienawiści, tylko z litości.Po dachu, koło dziury, łaziły ospale dwie osy.Obserwował je, dopóki nie rozwinęły skrzydełek wadliwych z punktu widze-nia aerodynamiki, lecz mimo to dziwnie sprawnych, i nie wzleciały ciężko w paz-dziernikowe słońce, może po to, by użądlić kogoś innego.Bóg uznał za stosownewyposażyć je w żądła i Jack uważał, że muszą się nimi posługiwać.Jak długo tu siedział, zaglądając w dziurę, w której się kryła przykra niespo-dzianka, i odgrzebując dawne historie? Spojrzał na zegarek.Prawie pół godziny.Ześliznął się na skraj dachu, przełożył nogę przez krawędz i namacał stopągórny szczebel drabiny tuż pod okapem.Pójdzie do szopy ze sprzętem, gdzieschował truciznę wysoko na półce, poza zasięgiem Danny ego.Wezmie ją, wrócitu i wtedy osy z kolei się zdziwią.Można zostać ukłutym, ale samemu też możnaukłuć.Zwięcie w to wierzył.Za dwie godziny gniazdo będzie już tylko przeżutympapierem i Danny będzie mógł je trzymać u siebie w pokoju, jeśli zechce Jackjako mały chłopiec miał takie gniazdo w pokoju i zawsze wydzielało lekką wońdymu drzewnego i benzyny.Danny może je postawić w głowach łóżka.Niczymto nie grozi. Już mi lepiej.Choć nie zamierzał mówić głośno, uspokoił go dzwięk własnego głosubrzmiącego pewnie w ciszy popołudnia.Rzeczywiście czuł się coraz lepiej.Przej-ście od roli biernej do czynnej jest możliwe, można potraktować coś, co kiedyśdoprowadzało do szału, jako rzecz obojętną, budzącą tylko czasami akademickiezainteresowanie.A jeśli gdzieś jest to możliwe, to niewątpliwie tutaj.Zszedł po drabinie, żeby wziąć rozpylacz.Już one za to zapłacą.Zapłacą zato, że go Ukłuły.Rozdział piętnastyNa frontowym dziedzińcuDwa tygodnie temu Jack znalazł w szopie ogromny wiklinowy fotel, pomalo-wany na biało, i zataszczył go na werandę mimo sprzeciwów Wendy, która twier-dziła, że ohydniejszego mebla w życiu nie widziała.Siedział w nim teraz, czytającdla przyjemności Witajcie w Ciężkich Czasach E.L.Doctorowa, kiedy jego żo-na i syn z klekotem wjechali na podjazd hotelową ciężarówką.Wendy zaparkowała na łuku, z fasonem dodała gazu, po czym wyłączyła sil-nik.Zgasło jedyne tylne światło samochodu.Silnik zaburczał zrzędnie od samo-zapłonu i wreszcie ucichł.Jack wstał z fotela i powolnym krokiem ruszył na ichspotkanie. Cześć, tato! zawołał Danny, gnając pod górę.W jednym ręku trzymałpudełko. Patrz, co mi mama kupiła!Jack podniósł syna, dwa razy okręcił się z nim w kółko i serdecznie ucałowałgo w usta. Jack Torrance, Eugene O Neill swojego pokolenia, amerykański Szekspir! powiedziała Wendy z uśmiechem. %7łe też spotykam cię tutaj wysoko w gó-rach. Obmierzł mi szary tłum, droga pani odrzekł, obejmując ją ramionami.Ucałowali się. Jak przebiegła wyprawa?Patrzyła na dach, a Danny podążył za jej wzrokiem.Z lekko zmarszczonymczołem przyglądał się szerokiej łacie nowych zielonych łupków nad zachodnimskrzydłem Panoramy, nieco jaśniejszych niż dach.Potem spojrzał na trzymanew ręku pudełko i twarz ponownie mu pojaśniała.Obrazy pokazane przez Tony egowracały nocą, aby go straszyć, z całą swoją pierwotną wyrazistością, lecz w blaskusłonecznego dnia łatwiej je było zlekceważyć. Spójrz, tato, popatrz!Jack wziął od syna pudełko.Był to model samochodu, jedna z tych karykaturbudzących niegdyś zachwyt Danny ego.Ta przedstawiała Wściekle FioletowegoVolkswagena, a obrazek na pudełku ukazywał wielkiego fioletowego volkswage-103na ze światłami tylnymi w długiej obudowie, jak u cadillaca coupe de ville 59,rozjaśniającymi drogę gruntową.Nad opuszczonym dachem volkswagena ster-czała głowa olbrzymiego, pokrytego brodawkami potwora, kurczowo zaciskają-cego ręce na kierownicy.Miał on wyłupiaste przekrwione oczy, uśmiech szaleńcai ogromnych rozmiarów angielską czapkę wyścigową odwróconą daszkiem do ty-łu.Wendy uśmiechała się do Jacka, który odpowiedział jej mrugnięciem. To mi się u ciebie podoba, stary zauważył, zwracając pudełko. Lu-bisz rzeczy spokojne, stonowane, introspekcyjne.Bez wątpienia jesteś dziecię-ciem mych lędzwi. Mama mówiła, że pomożesz mi go złożyć, jak będę umiał przeczytaćwszystko z pierwszej książeczki o Dicku i Jane. Czyli pod koniec tygodnia uściślił Jack. Co pani tam jeszcze ma w tejpięknej ciężarówce? Hola! Wendy chwyciła go za ramię i odciągnęła do tyłu. Tylko bezzaglądania.Jest tam coś i dla ciebie.Pownosimy to z Dannym do środka.Ty mo-żesz zabrać mleko.Stoi na podłodze w szoferce. Tym jestem dla ciebie! wykrzyknął Jack, klepiąc się po czole. Zwy-kłym koniem pociągowym [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.W prawym przednim błotniku Jack dostrzegł nowe wklęśnięcie, a w nim coś jakbyczerwoną farbę czy krew.Na chwilę wszystko mu się pomieszało, myślał(Jezu Chryste, a jednak go potrąciliśmy)to, co tamtej nocy.Następnie przeniósł wzrok na George a, w stanie oszoło-mienia leżącego na asfalcie i mrugającego oczami.Ze szkoły wyszli członkowieklubu dyskusyjnego i, stłoczeni przy drzwiach, wpatrywali się w George a.Chło-pak miał twarz zakrwawioną od niegroznego rozcięcia głowy, ale krew ciekła murównież z ucha, co przypuszczalnie oznaczało wstrząs mózgu.Kiedy spróbowałwstać, Jack wyrwał się pannie Strong i podszedł do niego.George skulił się zestrachu.Jack położył mu ręce na piersiach i pchnął go z powrotem na ziemię. Leż spokojnie powiedział. Nie ruszaj się.Odwrócił się do pannyStrong, z przerażeniem wpatrzonej w nich obu. Proszę wezwać lekarza szkolnego polecił.Pognała do kancelarii, on zaś spojrzał na swoją grupę dyskusyjną, popatrzyłwszystkim prosto w oczy, bo znów panował nad sytuacją, był w pełni sobą, a kiedy101był sobą, był najfajniejszym facetem w całym stanie Vermont.Chłopcy niewątpli-wie o tym wiedzieli. Możecie iść do domu rzekł spokojnie. Następne spotkanie mamyjutro.Ale do końca tego tygodnia zrezygnowało sześciu, w tym dwóch najlepszychw grupie, co oczywiście nie miało większego znaczenia, ponieważ został poinfor-mowany, że szkoła rezygnuje z niego.Mimo to jakoś nie zaglądał do butelki i uważał to za pewne osiągnięcie.I nie czuł do George a Hatfielda nienawiści.Za to mógł ręczyć.Nie był pod-miotem, lecz przedmiotem. Pan mnie nienawidzi, bo pan wie.Nie wiedział jednak nic.Dosłownie nic.Gotów byłby przysiąc na wszystkieświętości, tak jak gotów byłby przysiąc, że nie posunął brzęczyka więcej niż o mi-nutę.I nie z nienawiści, tylko z litości.Po dachu, koło dziury, łaziły ospale dwie osy.Obserwował je, dopóki nie rozwinęły skrzydełek wadliwych z punktu widze-nia aerodynamiki, lecz mimo to dziwnie sprawnych, i nie wzleciały ciężko w paz-dziernikowe słońce, może po to, by użądlić kogoś innego.Bóg uznał za stosownewyposażyć je w żądła i Jack uważał, że muszą się nimi posługiwać.Jak długo tu siedział, zaglądając w dziurę, w której się kryła przykra niespo-dzianka, i odgrzebując dawne historie? Spojrzał na zegarek.Prawie pół godziny.Ześliznął się na skraj dachu, przełożył nogę przez krawędz i namacał stopągórny szczebel drabiny tuż pod okapem.Pójdzie do szopy ze sprzętem, gdzieschował truciznę wysoko na półce, poza zasięgiem Danny ego.Wezmie ją, wrócitu i wtedy osy z kolei się zdziwią.Można zostać ukłutym, ale samemu też możnaukłuć.Zwięcie w to wierzył.Za dwie godziny gniazdo będzie już tylko przeżutympapierem i Danny będzie mógł je trzymać u siebie w pokoju, jeśli zechce Jackjako mały chłopiec miał takie gniazdo w pokoju i zawsze wydzielało lekką wońdymu drzewnego i benzyny.Danny może je postawić w głowach łóżka.Niczymto nie grozi. Już mi lepiej.Choć nie zamierzał mówić głośno, uspokoił go dzwięk własnego głosubrzmiącego pewnie w ciszy popołudnia.Rzeczywiście czuł się coraz lepiej.Przej-ście od roli biernej do czynnej jest możliwe, można potraktować coś, co kiedyśdoprowadzało do szału, jako rzecz obojętną, budzącą tylko czasami akademickiezainteresowanie.A jeśli gdzieś jest to możliwe, to niewątpliwie tutaj.Zszedł po drabinie, żeby wziąć rozpylacz.Już one za to zapłacą.Zapłacą zato, że go Ukłuły.Rozdział piętnastyNa frontowym dziedzińcuDwa tygodnie temu Jack znalazł w szopie ogromny wiklinowy fotel, pomalo-wany na biało, i zataszczył go na werandę mimo sprzeciwów Wendy, która twier-dziła, że ohydniejszego mebla w życiu nie widziała.Siedział w nim teraz, czytającdla przyjemności Witajcie w Ciężkich Czasach E.L.Doctorowa, kiedy jego żo-na i syn z klekotem wjechali na podjazd hotelową ciężarówką.Wendy zaparkowała na łuku, z fasonem dodała gazu, po czym wyłączyła sil-nik.Zgasło jedyne tylne światło samochodu.Silnik zaburczał zrzędnie od samo-zapłonu i wreszcie ucichł.Jack wstał z fotela i powolnym krokiem ruszył na ichspotkanie. Cześć, tato! zawołał Danny, gnając pod górę.W jednym ręku trzymałpudełko. Patrz, co mi mama kupiła!Jack podniósł syna, dwa razy okręcił się z nim w kółko i serdecznie ucałowałgo w usta. Jack Torrance, Eugene O Neill swojego pokolenia, amerykański Szekspir! powiedziała Wendy z uśmiechem. %7łe też spotykam cię tutaj wysoko w gó-rach. Obmierzł mi szary tłum, droga pani odrzekł, obejmując ją ramionami.Ucałowali się. Jak przebiegła wyprawa?Patrzyła na dach, a Danny podążył za jej wzrokiem.Z lekko zmarszczonymczołem przyglądał się szerokiej łacie nowych zielonych łupków nad zachodnimskrzydłem Panoramy, nieco jaśniejszych niż dach.Potem spojrzał na trzymanew ręku pudełko i twarz ponownie mu pojaśniała.Obrazy pokazane przez Tony egowracały nocą, aby go straszyć, z całą swoją pierwotną wyrazistością, lecz w blaskusłonecznego dnia łatwiej je było zlekceważyć. Spójrz, tato, popatrz!Jack wziął od syna pudełko.Był to model samochodu, jedna z tych karykaturbudzących niegdyś zachwyt Danny ego.Ta przedstawiała Wściekle FioletowegoVolkswagena, a obrazek na pudełku ukazywał wielkiego fioletowego volkswage-103na ze światłami tylnymi w długiej obudowie, jak u cadillaca coupe de ville 59,rozjaśniającymi drogę gruntową.Nad opuszczonym dachem volkswagena ster-czała głowa olbrzymiego, pokrytego brodawkami potwora, kurczowo zaciskają-cego ręce na kierownicy.Miał on wyłupiaste przekrwione oczy, uśmiech szaleńcai ogromnych rozmiarów angielską czapkę wyścigową odwróconą daszkiem do ty-łu.Wendy uśmiechała się do Jacka, który odpowiedział jej mrugnięciem. To mi się u ciebie podoba, stary zauważył, zwracając pudełko. Lu-bisz rzeczy spokojne, stonowane, introspekcyjne.Bez wątpienia jesteś dziecię-ciem mych lędzwi. Mama mówiła, że pomożesz mi go złożyć, jak będę umiał przeczytaćwszystko z pierwszej książeczki o Dicku i Jane. Czyli pod koniec tygodnia uściślił Jack. Co pani tam jeszcze ma w tejpięknej ciężarówce? Hola! Wendy chwyciła go za ramię i odciągnęła do tyłu. Tylko bezzaglądania.Jest tam coś i dla ciebie.Pownosimy to z Dannym do środka.Ty mo-żesz zabrać mleko.Stoi na podłodze w szoferce. Tym jestem dla ciebie! wykrzyknął Jack, klepiąc się po czole. Zwy-kłym koniem pociągowym [ Pobierz całość w formacie PDF ]