[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Wsiadajcie - oznajmił wreszcie sucho ksiądz.- Toć na strasznego wyszedłbym ciula, gdybym was nie wziął.Nie minęła godzina, gdy przed ciągnącym księżowski wóz bułanym wałachem zjawił się Belzebub, lśniący od rosy.A nieco później na gościńcu objawił się Urban Horn na swym karoszu.- Pojadę z wami do Strzelina - oznajmił swobodnie.- Jeśli, naturalnie, nie macie nic przeciw.Nikt nie miał nic przeciw.O los obwiesiów nikt nie pytał.A z mądrych ślepiów Belzebuba nie dało się wyczytać nic.Albo wszystko.I jechali tak sobie strzelińskim gościńcem, doliną rzeki Oławy, już to pośród lasów gęstych, już to wśród wrzosowisk i łąk rozległych.Przodem, niczym laufer, bieżał brytan Belzebub.Pies patrolował drogę, czasem znikał wśród lasu, bobrował w chaszczach i trawach.Gonienie i obszczekiwanie płoszonych zajęcy czy sójek nie zdarzało się jednak, było wyraźnie poniżej godności czarnego psiska.Nie zdarzało się, by musiał karcić czy przywoływać psa Urban Horn, tajemniczy nieznajomy o zimnych oczach, jadący obok wozu na swym karym źrebcu.Zaprzężonym w bułanego wałacha księżowskim wozem powoziła Dorota Faber.Rudowłosa brzeska nierządnica wyprosiła to na proboszczu i w sposób wyraźny traktowała jako rodzaj zapłaty za przejazd.A powoziła świetnie, z wielką wprawą.Tym sposobem siedzący obok niej na koźle ksiądz Filip Granciszek mógł bez obawy o wehikuł drzemać lub dyskutować.Na wozie, na workach z owsem - zależnie od okoliczności - drzemali lub dyskutowali Reynevan i rabbi Hiram ben Eliezer.Na końcu, przywiązana do drabki, tuptała chuderlawa żydowska kobyła.Jechano więc, drzemano, dyskutowano, przystawano, dyskutowano, drzemano.Zjedzono to i owo.Wypito gliniaczek gorzałki, który wyciągnął był z sepetów ksiądz Granciszek.Wypito drugi, który wyciągnął spod szuby rabbi Hiram.Szybko, bo zaraz za Brzeźmierzem, wyszło na jaw, że proboszcz i Żyd jechali do Strzelina w identycznym niemal celu - na posłuchanie u wizytującego miasto i probostwo kanonika wrocławskiej kapituły.Jeśli jednak ksiądz Granciszek jechał, jak wyznał, na wezwanie, by nie powiedzieć dywanik, rabbi miał dopiero nadzieję uzyskać audiencję.Proboszcz nie dawał mu dużych szans.- Wielebny kanonik - mówił - siła ma tam roboty.Mnóstwo spraw, sądów, bez liku posłuchań.Trudne nam bowiem czasy nastały, oj, trudne.- Tak jakby - ściągnęła lejce Dorota Faber - były kiedyś łatwe.- Mówię o trudnych czasach dla Kościoła - zaznaczył ksiądz Granciszek.- I dla prawdziwej wiary.Albowiem pleni, pleni się kąkol herezji.Spotkasz kogo, pozdrowi cię w imię Boże, a nie zgadniesz, czy nie kacerz.Mówiliście coś, rabbi?- Kochaj bliźniego - zamruczał Hiram ben Eliezer, nie wiada, czy nie przez sen.- Prorok Eliasz objawić się może z każdą twarzą.- Ot - lekceważąco machnął ręką ksiądz Filip.- Żydowska filozofia.A ja mówię: czujność i praca, czujność, praca i modlitwa.Albowiem drży i chwieje się Piotrowa opoka.Pleni, pleni się dokoła kąkol herezji.- To - Urban Horn wstrzymał konia, by jechać tuż obok wozu - już mówiliście, pater.- A bo to i prawda - księdza Granciszka, wyglądało, całkiem odeszła senność.- Ile razy by nie powiadał, prawda.Szerzy się kacerstwo, mnoży apostazja.Jak grzyby po deszczu wyrastają fałszywi prorocy, gotowi fałszywymi swymi naukami Boży Zakon wykoślawiać.Zaprawdę, iście wieszczo pisał apostoł Paweł do Tymoteusza: „Przyjdzie chwila, kiedy zdrowej nauki nie będą znosili, ale według własnych pożądań, ponieważ ich uszy świerzbią, będą sobie mnożyli nauczycieli.Będą się odwracali od słuchania prawdy, a obrócą się ku zmyślonym opowiadaniom”.I będą twierdzić, zmiłuj się Chryste, że w imię prawdy czynią to, co czynią.- Wszystko na tym świecie - zauważył od niechcenia Urban Horn - odbywa się pod hasłem walki o prawdę.I choć zazwyczaj o bardzo różne prawdy chodzi, jedna prawda na tym korzysta.Ta prawdziwa.- Kacersko zabrzmiało - zmarszczył czoło ksiądz - to, coście rzekli.Mnie, dajcie sobie powiedzieć, względem prawdy więcej z tym po drodze, co mistrz Johann Nider w swym Formicariusie napisał.A porównał on kacerzy do owych w Indii żyjących mrówek, które z piasku złota drobinki pracowicie wybierają i do mrowiska noszą, choć przecie żadnego pożytku z onego kruszcu nie mają, ani go zjedzą, ani uszczkną.Tacy sami, pisze w Formicariusie magister Nider, są heretycy, którzy w Piśmie Świętym grzebią i ziarn prawdy w nim szukają, choć przecie sami nie wiedzą, co z oną prawdą począć by mieli.- Bardzo ładne to było - westchnęła Dorota Faber, poganiając wałacha.- To o tych mrówkach, znaczy.Och, prawie, gdy kogo tak mądrego słucham, aże mię w dołku ściska.Ksiądz nie zwrócił uwagi ani na nią, ani na jej dołek.- Katarzy - prawił - inaczej albigensi, którzy rękę, chcącą ich na łono Kościoła przywrócić, jako wilcy kąsali [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.- Wsiadajcie - oznajmił wreszcie sucho ksiądz.- Toć na strasznego wyszedłbym ciula, gdybym was nie wziął.Nie minęła godzina, gdy przed ciągnącym księżowski wóz bułanym wałachem zjawił się Belzebub, lśniący od rosy.A nieco później na gościńcu objawił się Urban Horn na swym karoszu.- Pojadę z wami do Strzelina - oznajmił swobodnie.- Jeśli, naturalnie, nie macie nic przeciw.Nikt nie miał nic przeciw.O los obwiesiów nikt nie pytał.A z mądrych ślepiów Belzebuba nie dało się wyczytać nic.Albo wszystko.I jechali tak sobie strzelińskim gościńcem, doliną rzeki Oławy, już to pośród lasów gęstych, już to wśród wrzosowisk i łąk rozległych.Przodem, niczym laufer, bieżał brytan Belzebub.Pies patrolował drogę, czasem znikał wśród lasu, bobrował w chaszczach i trawach.Gonienie i obszczekiwanie płoszonych zajęcy czy sójek nie zdarzało się jednak, było wyraźnie poniżej godności czarnego psiska.Nie zdarzało się, by musiał karcić czy przywoływać psa Urban Horn, tajemniczy nieznajomy o zimnych oczach, jadący obok wozu na swym karym źrebcu.Zaprzężonym w bułanego wałacha księżowskim wozem powoziła Dorota Faber.Rudowłosa brzeska nierządnica wyprosiła to na proboszczu i w sposób wyraźny traktowała jako rodzaj zapłaty za przejazd.A powoziła świetnie, z wielką wprawą.Tym sposobem siedzący obok niej na koźle ksiądz Filip Granciszek mógł bez obawy o wehikuł drzemać lub dyskutować.Na wozie, na workach z owsem - zależnie od okoliczności - drzemali lub dyskutowali Reynevan i rabbi Hiram ben Eliezer.Na końcu, przywiązana do drabki, tuptała chuderlawa żydowska kobyła.Jechano więc, drzemano, dyskutowano, przystawano, dyskutowano, drzemano.Zjedzono to i owo.Wypito gliniaczek gorzałki, który wyciągnął był z sepetów ksiądz Granciszek.Wypito drugi, który wyciągnął spod szuby rabbi Hiram.Szybko, bo zaraz za Brzeźmierzem, wyszło na jaw, że proboszcz i Żyd jechali do Strzelina w identycznym niemal celu - na posłuchanie u wizytującego miasto i probostwo kanonika wrocławskiej kapituły.Jeśli jednak ksiądz Granciszek jechał, jak wyznał, na wezwanie, by nie powiedzieć dywanik, rabbi miał dopiero nadzieję uzyskać audiencję.Proboszcz nie dawał mu dużych szans.- Wielebny kanonik - mówił - siła ma tam roboty.Mnóstwo spraw, sądów, bez liku posłuchań.Trudne nam bowiem czasy nastały, oj, trudne.- Tak jakby - ściągnęła lejce Dorota Faber - były kiedyś łatwe.- Mówię o trudnych czasach dla Kościoła - zaznaczył ksiądz Granciszek.- I dla prawdziwej wiary.Albowiem pleni, pleni się kąkol herezji.Spotkasz kogo, pozdrowi cię w imię Boże, a nie zgadniesz, czy nie kacerz.Mówiliście coś, rabbi?- Kochaj bliźniego - zamruczał Hiram ben Eliezer, nie wiada, czy nie przez sen.- Prorok Eliasz objawić się może z każdą twarzą.- Ot - lekceważąco machnął ręką ksiądz Filip.- Żydowska filozofia.A ja mówię: czujność i praca, czujność, praca i modlitwa.Albowiem drży i chwieje się Piotrowa opoka.Pleni, pleni się dokoła kąkol herezji.- To - Urban Horn wstrzymał konia, by jechać tuż obok wozu - już mówiliście, pater.- A bo to i prawda - księdza Granciszka, wyglądało, całkiem odeszła senność.- Ile razy by nie powiadał, prawda.Szerzy się kacerstwo, mnoży apostazja.Jak grzyby po deszczu wyrastają fałszywi prorocy, gotowi fałszywymi swymi naukami Boży Zakon wykoślawiać.Zaprawdę, iście wieszczo pisał apostoł Paweł do Tymoteusza: „Przyjdzie chwila, kiedy zdrowej nauki nie będą znosili, ale według własnych pożądań, ponieważ ich uszy świerzbią, będą sobie mnożyli nauczycieli.Będą się odwracali od słuchania prawdy, a obrócą się ku zmyślonym opowiadaniom”.I będą twierdzić, zmiłuj się Chryste, że w imię prawdy czynią to, co czynią.- Wszystko na tym świecie - zauważył od niechcenia Urban Horn - odbywa się pod hasłem walki o prawdę.I choć zazwyczaj o bardzo różne prawdy chodzi, jedna prawda na tym korzysta.Ta prawdziwa.- Kacersko zabrzmiało - zmarszczył czoło ksiądz - to, coście rzekli.Mnie, dajcie sobie powiedzieć, względem prawdy więcej z tym po drodze, co mistrz Johann Nider w swym Formicariusie napisał.A porównał on kacerzy do owych w Indii żyjących mrówek, które z piasku złota drobinki pracowicie wybierają i do mrowiska noszą, choć przecie żadnego pożytku z onego kruszcu nie mają, ani go zjedzą, ani uszczkną.Tacy sami, pisze w Formicariusie magister Nider, są heretycy, którzy w Piśmie Świętym grzebią i ziarn prawdy w nim szukają, choć przecie sami nie wiedzą, co z oną prawdą począć by mieli.- Bardzo ładne to było - westchnęła Dorota Faber, poganiając wałacha.- To o tych mrówkach, znaczy.Och, prawie, gdy kogo tak mądrego słucham, aże mię w dołku ściska.Ksiądz nie zwrócił uwagi ani na nią, ani na jej dołek.- Katarzy - prawił - inaczej albigensi, którzy rękę, chcącą ich na łono Kościoła przywrócić, jako wilcy kąsali [ Pobierz całość w formacie PDF ]