[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Żal mi było tych wszystkich niewinnych - zarówno starych fachowców, którzy budowali reputację kancelarii i sumiennie wprowadzali młodszych w arkana sztuki, jak też moich kolegów pielęgnujących tradycję dobrej roboty czy żółtodziobów przeżywających szok po ujawnieniu, że ich wielce szanowany pracodawca dopuścił się czynów nagannych.Nie żal mi było tylko Bradena Chance’a, Arthura Jacobsa i Donalda Raftera.Wszak to oni postanowili rzucić mi się do gardła.Mieli teraz za swoje.Megan postanowiła oderwać się na krótko od wymogów utrzymywania porządku w schronisku, zapewniającym opiekę osiemdziesięciu bezdomnym kobietom, i wyruszyliśmy razem na przejażdżkę po dzielnicy Północno-Zachodniej.Ona także nie wiedziała, gdzie stoi samochód Ruby.Nie łudziliśmy się zanadto nadzieją jej odnalezienia.Niemniej oboje z ochotą wykorzystaliśmy pretekst do spędzenia wspólnie pewnego czasu na osobności.- To nic niezwykłego - tłumaczyła, chcąc widocznie mnie uspokoić.- Zachowanie bezdomnych, a szczególnie uzależ­nionych, jest zazwyczaj całkowicie nieprzewidywalne.- Miałaś już do czynienia z podobnymi przypadkami?- Wiele razy.Trzeba się nauczyć zachowywania dystansu.Jeśli któryś z klientów porzuci nałóg, znajdzie sobie pracę i mieszkanie, można tylko w duchu podziękować za to Bogu.Nie wolno się jednak upajać sukcesem, gdyż zaraz pojawi się jakaś następna Ruby i złamie ci serce.W tej działalności jest znacznie więcej wąwozów niż szczytów do zdobycia.- Co robić, żeby się nie załamać?- Trzeba czerpać siłę ducha od klientów.To naprawdę niezwykli ludzie.Większość już od chwili narodzin nie ma żadnych życiowych perspektyw, a mimo to daje sobie jakoś radę; potyka się, pada, ale szybko dźwiga na nogi i podejmuje kolejne próby.Trzy przecznice od ośrodka minęliśmy powoli warsztat samochodowy, na którego tyłach znajdował się spory plac zastawiony wrakami.Bramy wjazdowej strzegło wielkie, groźnie szczerzące kły psisko, uwiązane na grubym łańcuchu.Nie zamierzaliśmy się włamywać do żadnego z zardzewiałych gruchotów, toteż pies szybko znalazł sobie inny obiekt zain­teresowania.Sprawdzaliśmy tę okolicę, doszedłszy do wniosku, że Ruby musi spędzać noce gdzieś między naszym ośrodkiem przy ulicy Czternastej a schroniskiem Naomi przy Dziesiątej, zapewne na obszarze między Logan Circle i Mount Vernon Square.- Ale to nic pewnego - twierdziła Megan.- Wciąż mnie zdumiewa niezwykła ruchliwość tych ludzi.Mają mnóstwo wolnego czasu, niektórzy potrafią każdego dnia pokonywać dziesiątki kilometrów.Każdego żebraka odprowadzaliśmy czujnymi spojrzeniami.Przemierzaliśmy pieszo parki, zaglądając w twarze bezdomnym i wrzucając monety do rozstawianych przez nich puszek.Mieliśmy nadzieję, że znajdziemy choć jednego znajomego klienta.Lecz nie dopisało nam szczęście.Odwiozłem Megan z powrotem do Naomi i obiecałem zadzwonić do niej po południu.Ruby stała się naprawdę wyjątkowym pretekstem do zacieśnienia naszej znajomości.Burkholder był kongresmanem z Indiany, republikaninem wybranym już na piątą kadencję z rzędu.Wynajmował dom w Wirginii, jogging wolał jednak uprawiać w okolicach wzgórza Kapitolu.Jego współpracownicy poinformowali dziennikarzy, że tego dnia wykąpał się i przebrał na zapleczu mało używanej sali gimnastycznej, którą urządzono dla parlamentarzystów w podziemiach nowego gmachu biur Kon­gresu.Należał więc do grona czterystu trzydziestu pięciu amerykańskich polityków zasiadających w obu izbach parlamentu, lecz mimo dziesięcioletniej służby w Waszyngtonie nie zaliczał się do bardzo znanych osób.Miał czterdzieści jeden lat, dbał o kondycję fizyczną, ubierał się nienagannie, ale nie był szczególnie ambitny.Działał w komisji rolnictwa, przewodniczył podkomisji zajmującej się rozdzielaniem dotacji budżetowych.Został postrzelony w środę wczesnym wieczorem w ustronnym miejscu niedaleko Union Station.Był w sportowym dresie, nie miał ani portfela, ani pieniędzy, ani nawet kieszeni, w której mógłby trzymać jakieś wartościowe przedmioty.Napadnięto go bez wyraźnego motywu.Wyglądało na to, że podczas joggingu naraził się komuś, może go potrącił nie­chcący, po czym doszło do krótkiej wymiany zdań, zakoń­czonej dwoma strzałami.Pierwszy okazał się niecelny, druga kula trafiła kongresmana w lewe ramię, minęła obojczyk i utkwiła bardzo blisko kręgów szyjnych.Wydarzyło się to zaraz po zmroku, w alejce równoległej do dość ruchliwej ulicy.Naocznymi świadkami zajścia były aż cztery osoby.Każda z nich opisała napastnika jako czarno­skórego mężczyznę w średnim wieku, o wyglądzie bezdom­nego.Zanim pierwszy ze świadków zdążył zatrzymać samo­chód, wysiąść i pobiec Burkholderowi na ratunek, bandyta dosłownie rozpłynął się w mroku.Nie zostawił po sobie żadnych śladów.Kongresmana zawieziono do szpitala imienia Jerzego Wa­szyngtona, gdzie podczas dwugodzinnej operacji usunięto kulę z rany.Jego życiu nie zagrażało niebezpieczeństwo.Od wielu lat nie postrzelono w Waszyngtonie żadnego parlamentarzysty.Doszło do kilku napadów rabunkowych, ale bez przykrych konsekwencji.Stało się natomiast regułą, że ofiary napaści natychmiast podejmowały krucjaty przeciwko rosnącej fali przestępstw i ogólnemu upadkowi wartości moralnych, winą za ten stan rzeczy, co zrozumiałe, obarczając polityków partii opozycyjnej.Burkholder nie był jeszcze gotów do swojej krucjaty, kiedy pokazano go w wieczornym dzienniku o dwudziestej trzeciej.Drzemałem na plastikowym fotelu, wcześniej usiłowałem na zmianę to czytać książkę, to oglądać nudny mecz bokserski [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl