[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wyjawił mi swoje prawdziwe nazwisko.Wyszedłem i usiadłem na zewnątrz, na słońcu i poczułem się nagle bardzo słaby.Dreng przyniósł mi kubek wody.Nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak bardzo byłem spragniony.Wypiłem wszystko do ostatniej kropli i wy­słałem go po więcej.No i po wszystkim, koniec.Przeczuwał nadejście ciem­ności, ale martwił się o mnie.Myślał o mnie, kiedy to właśnie jemu śmierć zaglądała w oczy.Co dalej? Co teraz mam robić?Ogarnęło mnie znużenie, ból i wyrzuty sumienia.Nie zdając sobie sprawy z tego, co się dzieje, osunąłem się na bok i zasnąłem.Kiedy się obudziłem, było już późno po południu.Pod głową miałem zwinięty koc Drenga.Mój giermek usiadł obok mnie.Nie mieliśmy sobie nic do powiedzenia.Włożyliśmy ciało Hetmana na jeden z małych wozów i zaciągnęliśmy go przez groblę na brzeg.Nie byliśmy jedynymi, którym przyszło to robić.Obok drogi było małe, zarośnięte trawą wzgórze, z którego rozciągał się ładny widok na wodę i twierdzę.Tam go pochowaliśmy, mocno ubiliśmy ziemię i nie zostawiliśmy żadnego znaku.Nie na tej obrzydliwej planecie.Ten świat miał jego ciało - to wystarczy.Pomnik, który mu wystawię, będzie się znaj­dował całe lata świetlne stąd.Kiedyś, gdy nadejdzie czas, zajmę się tym.- A teraz, Dreng, zajmiemy się Capo Docci i jego zbirami.Mój drogi przyjaciel nie pochwalał zemsty, więc ja też nie będę się mścił.Nazwiemy to sprawiedliwością.Trzeba tych kryminalistów trochę ukrócić.Tylko jak to zrobić?- Ja pomogę, panie.Teraz już mogę walczyć.Bałem się, a potem się wściekłem i walczyłem siekierą.Jestem gotów być wojownikiem, tak jak ty.Pokręciłem przecząco głową.Zaczynałem już jaśniej myśleć.- To nie robota dla farmera z przyszłością.Ale musisz zawsze pamiętać, że przezwyciężyłeś swój strach.To ci pomoże w życiu.Ale Jim diGriz zawsze spłaca swoje długi, więc wracasz na farmę.Ile taka farma kosztuje?Rozdziawił usta, szukając w pamięci.- Nigdy nie kupowałem farmy.- Nie wątpię.Ale pewnie słyszałeś o kimś, kto kupował?- Stary Kretchy kiedyś wrócił z wojen i dał wdowie Roskwi dwieście dwanaście dukatów za jej część farmy.- Świetnie! Biorąc poprawkę na inflację, pięćset powin­no ci wystarczyć.Trzymaj się mnie, chłopie, a będziesz nosił lemiesz.A teraz idź do kuchni i zapakuj trochę jedzenia.Ja tymczasem puszczę w ruch pierwszą część planu.To było jak partyjka szachów, którą rozgrywasz sobie w głowie.Jasno i dokładnie widziałem pierwsze swoje ruchy.Jeśli rozegram je dobrze, środek i koniec gry będą nieuniknionym zwycięstwem! Zrobiłem więc pierwszy ruch.Capo Dimonte siedział oklapnięty na tronie, zmęczony jak my wszyscy, z dzbanem wina w ręku.Przepchnąłem się przez oficerów i stanąłem przed nim.Łypnął na mnie ponurym wzrokiem i machnął ręką.- Odejdź, żołnierzu.Dostaniesz nagrodę.Dobrze się dziś spisałeś, widziałem.Ale zostaw nas teraz, musimy obmyślić plan.- Dlatego tu jestem, Capo.Żeby ci powiedzieć, jak zniszczyć Capo Docci.Służyłem u niego i znam jego tajemnice.- Mów!- Na osobności.Odeślij wszystkich.Zastanowił się przez chwilę i machnął ręką.Wyszli pomrukując, a on flegmatycznie popijał wino, aż zamknęły się za nimi drzwi.- Mów, co wiesz! - rozkazał despotycznie.- Mów szybko, bo jestem w fatalnym humorze.- Tak jak i my wszyscy.To, co chcę ci powiedzieć, nie dotyczy Docci, nie bezpośrednio.Zaatakujesz go, tego jestem pewien.Ale żeby być pewnym sukcesu, chcę przeciąg­nąć Capo Dinobli i jego tajemnice na twoją stronę.Czyż nie byłoby lepiej, gdyby ludzie Docci spali, kiedy będziemy przechodzić przez mur?- Dinobli nie wie o tych sprawach więcej niż ja, wiec nie opowiadaj głupot.Niedomaga, a przez ostatni rok nie opuszczał łoża.- Domyślałem się tego, ale ci, którzy dla swoich celów korzystają z jego twierdzy i którzy doprowadzili do tego, że Czarni Mnisi chcieli wypowiedzieli im wojnę, to są ludzie, którzy ci pomogą.Na te słowa wyprostował się, a oczy aż mu rozbłysły na myśl o nowej intrydze.- A więc idź do nich.Obiecaj im udział w łupach, ty zresztą też swój dostaniesz, jeśli uda ci się wykonać to, co wymyśliłeś.Idź i obiecaj im w moim imieniu to, co chcesz.Przed końcem miesiąca głowa Docci będzie się piekła na rożnie w moim kominku, ale zanim do tego dojdzie, jego ciało będzie rozrywane rozgrzanymi do czerwoności hakami.Dalej mówił w podobnym stylu, ale nie interesowało mnie to zbytnio.Był to tylko otwierający ruch pionka.Teraz musiałem poprowadzić do ataku główne figury.Kłaniając się uniżenie wyszedłem, pozostawiając go siedzącego na tronie.Coś pomrukiwał i wymachując rękami rozlewał dookoła wino.Tym ludziom szybko zmieniał się nastrój.Dreng spakował nasze nieliczne rzeczy i natychmiast wyruszyliśmy.Odeszliśmy daleko od twierdzy i skręciliśmy w kierunku płynącej w pobliżu rzeczki.Jej brzegi porośnięte były trawą.- Zostaniemy tu do rana - oznajmiłem.- Muszę obmyślić plan, a poza tym potrzebujemy wypoczynku.Chcę mieć jasny umysł, gdy jutro zapukam do drzwi starego Dinobli.Po długim, odświeżającym śnie, sytuacja wydała się całkiem jasna.- Dreng - powiedziałem.- To będzie akcja jedno­osobowa.Nie wiem, jak zostanę przyjęty i być może będę potem zbyt zajęty martwieniem się o własną skórę, żeby mieć jeszcze czas na troszczenie się o ciebie.Wracaj do twierdzy Capo Dimonte i czekaj tam na mnie.W rzeczywistości nie było żadnych drzwi, do których mógłbym zapukać.Zamiast tego przy bramie stało dwóch ciężko uzbrojonych strażników.Przeszedłem przez pole, minąłem wraki machin, które pokryły już czerwone plamy rdzy, i wszedłem na most zwodzony.Zanim zbliżyłem się do strażników, przystanąłem, powoli wyjąłem pistolet i chwyciłem go za lufę.- Mam ważną wiadomość dla tego, który tu dowodzi.- Odwróć się i szybko odmaszeruj - powiedział wyższy strażnik, wycelowując we mnie pistolet.- Capo Dinobli nikogo nie przyjmuje.- Wcale nie chodzi mi o Capo - odparłem, zerkając na widoczny za jego plecami dziedziniec.Przechodził tam właśnie wysoki człowiek w obszarpanym ubraniu, ale pod obdartymi mankietami jego spodni do­strzegłem odbłysk plastikowych butów.- Capo życzę jedynie dobrego zdrowia! - krzyk­nąłem głośno.- I mam nadzieję, że ma dobrego gerontologa, który regularnie aplikuje mu synapsostymulaty.Strażnik mruknął coś zmieszany, ale moje słowa nie były skierowane do niego.Człowiek na dziedzińcu nagle się zatrzymał, a potem odwrócił się wolno [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl