[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Podążali za idącym szybko arrakańskim przewodnikiem jak wąż z poprzetracanymi kręgami.Ich widok przypomniał Paulowi, że jego sala audiencyjna jest już pewnie po brzegi napchana suplikantami.Pielgrzymi! Ich obyczaje przyjęte w koczowniczym życiu stały się obrzydliwym źródłem dochodu dla Imperium.Hadżdż wypełniła kosmiczne szlaki religijnymi włóczęgami.Napływali, napływali i napływali."W jaki sposób puściłem to w ruch?" - zapytywał siebie.To oczywiście uruchomiło się samo.To było w genach, które, być może, trudziły się przez całe wieki, aby osiągnąć ten krótkotrwały stan.Wiedzeni najgłębszym religijnym instynktem, ludzie przybywali tu w poszukiwaniu zmartwychwstania.Tu kończyła się pielgrzymka: Arrakis - miejsce powtórnych narodzin, miejsce do umierania.Przewrotni starzy Fremeni twierdzili, że pielgrzymi potrzebni mu są dla ich wody."Czego naprawdę szukają pielgrzymi?" - zastanawiał się Paul.Mówili, że zdążają do świętego miejsca.Musieli przecież wiedzieć, że we wszechświecie nie ma źródła Edenu, nie ma Tupile dla duszy.Nazywali Arrakis gniazdem nieznanego, miejscem, gdzie wyjaśniają się tajemnice.Istniała więź między tym wszechświatem, a następnym.I najstraszniejsze było to, że odchodząc, wydawali się zaspokojeni."Co oni tu znajdują?" - zadawał sobie pytanie.Często w religijnej ekstazie napełniali ulice wrzaskiem jak jakaś dziwaczna ptaszarnia.Przez to Fremeni mówili o nich: "przelotne ptaki".A o tych paru, którzy tu umarli - "skrzydlate dusze".Paul pomyślał z westchnieniem, że każda nowa planeta podbita przez jego legiony staje się nowym źródłem pielgrzymów.Przybywali w podzięce za "pokój Muad'Diba"."Wszędzie jest pokój - pomyślał.- Wszędzie.tylko nie w sercu Muad'Diba."Czuł, że jakaś jego cząstka pogrążyła się w mroźnej, okrytej szronem ciemności bez kresu.Jego prorocza moc fałszowała obraz wszechświata, jaki jawił się innym ludziom.Muad'Dib wstrząsnął zacisznym kosmosem, poczucie bezpieczeństwa zastąpił swoją Dżihad.Wywalczył, wymyślił i wyprorokował ludzki wszechświat Lecz teraz przepełniała go pewność, że ten wszechświat wymyka mu się spod kontroli.Planeta pod jego stopami, która z jego rozkazu miała być przekształcona w raj wodnej obfitości, była żywa.Jej tętno biło tak silnie jak tętno każdego człowieka.Walczyła z nim, opierała się, uchylała przed jego rozkazami.Czyjaś ręka wśliznęła się w jego dłoń.Podniósł wzrok i zobaczył Chani, patrzącą na niego z niepokojem w oczach.- Kochany, proszę, nie walcz z ruh-duchem swojej jaźni - wyszeptała.Z ciepła jej dłoni płynęło krzepiące go uczucie.- Sihaja.- szepnął.- Musimy szybko wrócić na pustynię - powiedziała cicho.Uścisnął jej rękę, wypuścił ją i wrócił do stołu.Chani zajęła swoje miejsce.Irulana z zaciśniętymi w wąską kreskę ustami spoglądała na leżące przed Stilgarem papiery.- Irulana wysuwa swoją kandydaturę na matkę następcy imperialnego tronu - powiedział Paul.Zerknął na Chani, potem znów na Irulanę, która nie odważyła się spojrzeć mu w oczy.- Wiemy wszyscy, że nie żywi do mnie miłości.Irulana znieruchomiała.- Znam argumenty polityczne - ciągnął Paul.- To, co mnie niepokoi, to kwestie ludzkie.Myślę, że gdyby Księżna Małżonka nie była sterowana rozkazami Bene Gesserit, gdyby jej pragnieniu nie przyświecała żądza własnej potęgi, moja reakcja byłaby zupełnie inna.Ale skoro sprawy stoją tak, jak stoją, odrzucam tę propozycję.Irulana wciągnęła głęboko powietrze.Siadając na swoim miejscu, Paul pomyślał, że nigdy nie widział jej tak źle panującej nad sobą.- Irulano, naprawdę przykro mi - rzekł, nachylając się ku niej.Uniosła głowę z furią w oczach.- Nie chcę twojej litości! - syknęła - Czy jest jeszcze coś ważnego i naglącego? - rzuciła w kierunku Stilgara.- Jeszcze jedna sprawa, panie - odparł Stilgar, nie odrywając wzroku od Paula.- Gildia ponownie proponuje otwarcie oficjalnej ambasady tu, na Arrakis.- Z rodzaju tych próżniowych? - spytał Korba głosem pełnym fanatycznej odrazy.- Przypuszczalnie - odpowiedział Stilgar.- Ta sprawa powinna być rozważona z najwyższą ostrożnością., mój panie - ostrzegł Korba.- Radzie naibów nie spodoba się prawdziwy Gildianin tu, na Arrakis.Oni bezczeszczą nawet ziemię, po której stąpają.- Żyją w zbiornikach i nie stąpają po ziemi - Paul pozwolił sobie na irytację w głosie.- Naibowie mogliby przejąć sprawę we własne ręce, panie - rzekł Korba.Paul zmierzył go spojrzeniem.- Mimo wszystko są Fremenami, mój panie - upierał się Korba.- Doskonale pamiętamy, jak Gildia przywiozła tu tych, którzy nas uciskali.Nie zapomnieliśmy, jak wymuszali od nas okup w przyprawie za zachowanie naszych sekretów w tajemnicy przed wrogami.Wydzierali nam każdą.- Dosyć! - wybuchnął Paul.- Czy myślisz, że j a zapomniałem? Korba wybełkotał coś niezrozumiale, jak gdyby dopiero teraz dotarło do niego znaczenie własnych słów.- Wybacz mi, panie.Nie chciałem dać do zrozumienia, że ty nie jesteś Fremenem.Nie miałem.- Przyślą Nawigatora - powiedział Paul.- Mało prawdopodobne, by Nawigator tu przybył, gdyby widział w tym zagrożenie.- Czy ty.widziałeś, jak zjawia się tu Nawigator? - spytała Irulana suchymi ze zdenerwowania ustami [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl