[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Ale nie żyje.Kaira nie żyje.Nie żyje.Noora wstała i odsunęła się,patrząc niepewnie.— Wiem przecież.Co z tobą,Niraj?Zachowujeszsiętakdziwacznie, bo chcesz mi dać dozrozumienia, żebym sobie poszła?Nie ma sprawy, wcale nie mamochotydotrzymywaćcitowarzystwa.Możesz tu siedziećsobie aż do nocy, nie musisznawet przychodzić na kolację,która będzie za chwilę.— Za chwilę? Przecież ledwominęła pora podwieczorku.Noora wolno pokręciła głową.— Człowieku, otwórz oczy, jużzaczyna się ściemniać.Zasnąłeśtutaj? Jeśli tak, to wybrałeś sobieidiotyczne miejsce.Możesz sięprzeziębić.— Idź już.Znawpółprzymkniętymipowiekamipoczekał,ażdziewczyna odejdzie.Dopierogdy umilkł dźwięk jej kroków, zajego plecami znów odezwał sięcichy, kpiący głos.— No widzisz, nawet twojaniezbyt mądra siostra wie, że cośjest z tobą nie tak.To pozwoliszsobie pomóc, czy nie?— Mam zacząć od wsadzeniagłowy do fontanny? — burknąłNiraj.— Nie — tym razem głos jakbyspoważniał.— Powinieneś zacząćod przypomnienia sobie tego, corobiłeś w ciągu tych kilku godzin,które gdzieś ci się zapodziały.12Kairaspała,zwiniętananieposłanym łóżku.I śniła.Jej sny zawsze były pełneprzemocyichaosu.Ludzieumierali i zabijali się nawzajem wscenach pełnych czerwieni krwioraz pomarańczowego ognia, apotem w to wszystko, w tęczerwień i pomarańcz, wkraczałaKaira i brała chaos w swoje ręce.W jej dłoniach przemoc nadalbyła przemocą, ale teraz jużbardziej.ukierunkowaną, taką,która wraz z krwią i ogniem niesieze sobą oczyszczenie.— Kaira? Kaira!Ktoś szarpnął ją za ramię, więcpodniosła się, wciąż nie do końcarozbudzona.Była spocona iroztrzęsiona, a widziane we śniesceny już zaczynały odpływać.— Śnił ci się koszmar —powiedział Dime.— To nie był koszmar —zaprotestowała.Nie pamiętała, cojej się śniło, ale wiedziała, że niekoszmar.Dime przytulił ją mocniej.— To nie był koszmar —odsunęła się.— Naprawdę.Nicmi nie jest.—Przepraszam—bąknąłchłopak.— Wyglądałaś tak.no,wyglądałaś, jakby śniło ci się cośzłego.— Odsunął z jej czołakosmykmokrychodpotuwłosów.— Wiesz, że możesz mio wszystkim powiedzieć, prawda?Jeśli coś cię dręczy.— Nic mnie nie dręczy —zaprzeczyła odruchowo.Dime wciąż dotykał jej twarzy.Wiedziała, że robi to po to, by jąuspokoić,aleonaniespodziewaniepoczułaprzypływpodniecenia.Przyciągnęła chłopaka bliżej ipocałowała.Wyczułajegozdziwienie, to charakterystycznenapięcie mięśni świadczące odezorientacji.A potem poddał sięjej pieszczotom.Kaira nie była pewna, co robi, alewytłumaczyłasobietoposwojemu: może i nie znała się namiłosnych sztuczkach, nie byłamistrzynią uwodzenia, ale miałanad kobietami i mężczyznamipewną władzę.Teraz właśnie, zzawadiackimuśmiechemzdejmując z Dime ubranie, po razpierwszy w pełni to sobieuświadomiła.13DanielPantalekispośliniłkońcówkę rysika i zapisał:„Spostrzeżeniepierwsze:jeśliprzeniesiesięprzedmiotyzbardziej zniszczonego świata domniej zniszczonego, to będą sięwolniej starzeć.Spostrzeżenie drugie: jeśli zrobisię na odwrót i przeniesie sięprzedmioty ze świata mniej dobardziej zniszczonego, to będą sięstarzeć szybciej.Spostrzeżenietrzecie:jeśliczłowiek przejdzie ze światamniej do bardziej zniszczonego,to szybciej umrze.Spostrzeżenie czwarte: na logikęnależałoby się spodziewać, żeludzie masowo będą przechodzićdoświatówjaknajmniejzniszczonych, gdzie jeszcze działaogrzewanie, a jedzenie nie jestzepsute, ale wcale tak nie jest.Wniosek: jeśli wyobrazić sobie te światy jako rodzaj drabiny, gdziena dole są światy najbardziej, a nagórze najmniej zniszczone, towychodzi mi na to, że tutejsiludzie mogą tylko iść w dół.Znaczy, mogą zejść niżej, apotem wrócić na szczebelek, skądwystartowali, ale nie mogą wspiąćsię w górę.Tak wynika z moich obserwacji”.Krytycznym spojrzeniem obrzuciłto, co napisał.Wyglądało nieźle,zwłaszcza ostatnie zdanie.„Z moich obserwacji wynika też –dopisał, starannie stawiając litery– że gdy ludzie schodzą w dół, towyłącznie po to, żeby szybciejumrzeć.Z umieraniem nie mam kłopotu,świetnie wiem, gdzie i na coludzie tu umierają.Problem polega na tym, że zadiabła nie mam pojęcia, skąd sięci wszyscy ludzie biorą, bo niepamiętam, żebym kiedykolwiekwidział tu jakieś dziecko.Plus jeszcze jedno – sądzę, żeniewidzialny, który mnie ścigał(piszę w czasie przeszłym, bo naszczęściechybanadobrezrezygnował), w ogóle nie byłstąd.Znaczy, mam na myśliwszystkie te mniej lub bardziejzniszczone światy.Tutaj ludzienawet na pozór zupełnie zdrowiszybko się męczą, a tamten nie.Wniosek: wcześniej się myliłem,bo jednak gdzieś tu jest jeszcze jeden świat, najmniej zniszczonyze wszystkich albo w ogóleniezniszczony.I teraz mam problem.Z jednejstrony bardzo bym się chciał tamdostać, a z drugiej trochę się boję.Bo co, jeśli tam jest więcej takichniewidzialnych?”.Pantalekis przygryzł końcówkęrysika.Dylemat, który męczył goodkilkudni,pozostawałnierozstrzygnięty.14Przezcałądługośćłazienkiciągnęła się umywalnia, którejwąskim,przechylonympodniewielkim kątem korytem płynęłazimnawoda.Całośćprawdopodobnie miała kojarzyćsię z górskim strumieniem – stądwymalowane na dnie ryby orazścienna mozaika przedstawiającaskały i las.W łazience unosił sięzapach czegoś, co przywodziło namyśl chłodne, zacienione miejsca,wilgotnąglebęignijącąroślinność.Tellis lubiła sobie wyobrażać, żetak właśnie pachnie las, i nieprzeszkadzało jej nawet to, żespod tej woni przebija delikatnysmrodekśrodkówdezynfekujących.Położyładłonienadnieumywalni, ciesząc się zimnemwody,któraomywałajejnadgarstki.Przymknęła oczy.Ktoś stanął za jej plecami, a ona bez odwracania się wiedziała kto.—Todamskałazienka,Mahameni.— Hę?Jedną z wielu wad Mahameniegobyło to, że nie rozumiał aluzji,nawet tych najwyraźniejszych.Tellispowinnasięjużprzyzwyczaić, a mimo to poczułalekką irytację.— Nie powinieneś tu wchodzić.— Nikogo innego tu nie ma, a tymyjesz ręce, a nie siedzisz wkiblu.Zacisnęła wargi, powstrzymującpchające się na usta słowa.Wyjęła dłonie z wody i wytarła jew ręcznik, wilgotny już i szarawy.Łazienkabyłapomysłowourządzona, ale niezbyt często wniej sprzątano [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl