[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jakiś pan, z przedziałkiem pośród błyszczących odpomady włosów, długimi rękami usiłował podać przez rampę jakiś przedmiot zbliżającej sięwłaśnie śpiewaczce.Cała publiczność zarówno w krzesłach, jak i w lożach, w podnieceniupochylała się ku przodowi, krzyczała i biła brawo.Kapelmistrz ze swej estrady pomagał oddawaćkwiaty diwie, poprawiając biały krawat.Wroński przeszedł aż do środka parteru, przystanął ipoczął się rozglądać.Dnia tego jeszcze mniej uwagi niż zazwyczaj zwrócił na znane mu, normalneotoczenie: na scenę, na rumor, na tę całą znajomą, nieinteresującą pstrą ciżbę w pełnym aż pobrzegi teatrze.W lożach były takie same jak zawsze damy, z jakimiś oficerami w głębi; te same różnokolorowekobiety Bóg raczy wiedzieć kto i co i mundury, i surduty, ten sam brudny tłum na paradyzie.A wśród całej tej publiczności w lożach i pierwszych rzędach było może ze czterdzieści osóbpr a w d z i w y c h l u d z i.Na te oazy Wroński natychmiast zwrócił całą uwagę i z nimi od razunawiązał kontakt.Gdy wchodził, akt się właśnie skończył, więc nie zachodząc do loży brata, przeszedł aż dopierwszego rzędu i stanął przy rampie wraz z Sierpuchowskim, który zgiąwszy kolano, postukiwałobcasem w rampę, a zobaczywszy Wrońskiego z daleka dawał mu uśmiechem znaki, by podszedł.Wroński dotąd nie spostrzegł Anny, nie patrząc bowiem umyślnie w jej stronę już z kierunkuspojrzeń mógł wnioskować, gdzie się ona znajduje.Oglądał się za nią nieznacznie, lecz jej nieszukał, za to, spodziewając się najgorszego, szukał wzrokiem Karenina.Na szczęście tym razemKarenina w teatrze nie było. Jak mało ci pozostało z wyglądu wojskowego zauważył Sierpuchowski. Mógłbyś byćdyplomatą, artystą, w ogóle czymś takim& Tak, z chwilą powrotu do kraju włożyłem frak Wroński uśmiechnął się i począłwyjmować lornetkę. Wyznaję, że tego ci zazdroszczę.Kiedy powracam z zagranicy i wkładam to na siebie tudotknął akselbantów żal mi swobody.Sierpuchowski od dawna machnął ręką na karierę służbową Wrońskiego, lubił go jednak podawnemu, a teraz był dla niego specjalnie uprzejmy. Szkoda, żeś się spóznił na pierwszy akt.Wroński, jednym uchem słuchając, przesuwał lornetkę od lóż parterowych na loże pierwszegopiętra i oglądał je.Obok damy w turbanie i łysego staruszka, który gniewnie mrugał oczyma, wszkiełku przesuwanej lornetki nagle zobaczył twarz Anny, wyniosłą, uderzająco piękną,uśmiechniętą w swym obramowaniu z koronek.Była w piątej loży parterowej, o dwadzieściakroków od niego.Siedziała na przedzie i z lekka odwrócona, mówiła coś do Jaszwina.Osada jejgłowy na pięknych, szerokich ramionach i tłumione podniecenie widoczne w błysku oczu i w całejtwarzy przypominały mu Annę zupełnie taką, jaką zobaczył w Moskwie na balu.Obecnie jednakreagował na tę piękność całkiem inaczej.W uczuciach jego dla niej nie było dziś już nictajemniczego, toteż piękność Anny, mimo że pociągała go jeszcze bardziej niż uprzednio, teraz goraziła.Nie patrzyła w jego stronę, lecz Wroński wiedział, że go dostrzegła.Gdy wycelował lornetkę w tym kierunku, zauważył, że księżniczka Barbara jest mocniej niżzwykle zaczerwieniona, sztucznie się śmieje i raz po raz ogląda się na sąsiednią lożę, Anna zaśzłożyła wachlarz i uderzając nim po czerwonym aksamicie, wpatruje się w przestrzeń nie widząc iwidocznie nie chcąc widzieć tego, co się dzieje w loży obok.Jaszwin miał wyraz, który zwykłprzybierać, gdy mu karta nie szła.Zasępiony, patrzył z ukosa na Ową sąsiednią lożę, wsuwającsobie coraz głębiej do ust koniec lewego wąsa.W loży tej na lewo siedzieli Kartasowowie; Wroński znał ich i wiedział, że znała ich również iAnna.Pani Kartasow mała, chuda kobietka stała w loży w obrócona plecami do Anny iwkładała płaszcz, który mąż jej podawał.Twarz miała bladą i gniewną i mówiła coś zewzburzeniem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Jakiś pan, z przedziałkiem pośród błyszczących odpomady włosów, długimi rękami usiłował podać przez rampę jakiś przedmiot zbliżającej sięwłaśnie śpiewaczce.Cała publiczność zarówno w krzesłach, jak i w lożach, w podnieceniupochylała się ku przodowi, krzyczała i biła brawo.Kapelmistrz ze swej estrady pomagał oddawaćkwiaty diwie, poprawiając biały krawat.Wroński przeszedł aż do środka parteru, przystanął ipoczął się rozglądać.Dnia tego jeszcze mniej uwagi niż zazwyczaj zwrócił na znane mu, normalneotoczenie: na scenę, na rumor, na tę całą znajomą, nieinteresującą pstrą ciżbę w pełnym aż pobrzegi teatrze.W lożach były takie same jak zawsze damy, z jakimiś oficerami w głębi; te same różnokolorowekobiety Bóg raczy wiedzieć kto i co i mundury, i surduty, ten sam brudny tłum na paradyzie.A wśród całej tej publiczności w lożach i pierwszych rzędach było może ze czterdzieści osóbpr a w d z i w y c h l u d z i.Na te oazy Wroński natychmiast zwrócił całą uwagę i z nimi od razunawiązał kontakt.Gdy wchodził, akt się właśnie skończył, więc nie zachodząc do loży brata, przeszedł aż dopierwszego rzędu i stanął przy rampie wraz z Sierpuchowskim, który zgiąwszy kolano, postukiwałobcasem w rampę, a zobaczywszy Wrońskiego z daleka dawał mu uśmiechem znaki, by podszedł.Wroński dotąd nie spostrzegł Anny, nie patrząc bowiem umyślnie w jej stronę już z kierunkuspojrzeń mógł wnioskować, gdzie się ona znajduje.Oglądał się za nią nieznacznie, lecz jej nieszukał, za to, spodziewając się najgorszego, szukał wzrokiem Karenina.Na szczęście tym razemKarenina w teatrze nie było. Jak mało ci pozostało z wyglądu wojskowego zauważył Sierpuchowski. Mógłbyś byćdyplomatą, artystą, w ogóle czymś takim& Tak, z chwilą powrotu do kraju włożyłem frak Wroński uśmiechnął się i począłwyjmować lornetkę. Wyznaję, że tego ci zazdroszczę.Kiedy powracam z zagranicy i wkładam to na siebie tudotknął akselbantów żal mi swobody.Sierpuchowski od dawna machnął ręką na karierę służbową Wrońskiego, lubił go jednak podawnemu, a teraz był dla niego specjalnie uprzejmy. Szkoda, żeś się spóznił na pierwszy akt.Wroński, jednym uchem słuchając, przesuwał lornetkę od lóż parterowych na loże pierwszegopiętra i oglądał je.Obok damy w turbanie i łysego staruszka, który gniewnie mrugał oczyma, wszkiełku przesuwanej lornetki nagle zobaczył twarz Anny, wyniosłą, uderzająco piękną,uśmiechniętą w swym obramowaniu z koronek.Była w piątej loży parterowej, o dwadzieściakroków od niego.Siedziała na przedzie i z lekka odwrócona, mówiła coś do Jaszwina.Osada jejgłowy na pięknych, szerokich ramionach i tłumione podniecenie widoczne w błysku oczu i w całejtwarzy przypominały mu Annę zupełnie taką, jaką zobaczył w Moskwie na balu.Obecnie jednakreagował na tę piękność całkiem inaczej.W uczuciach jego dla niej nie było dziś już nictajemniczego, toteż piękność Anny, mimo że pociągała go jeszcze bardziej niż uprzednio, teraz goraziła.Nie patrzyła w jego stronę, lecz Wroński wiedział, że go dostrzegła.Gdy wycelował lornetkę w tym kierunku, zauważył, że księżniczka Barbara jest mocniej niżzwykle zaczerwieniona, sztucznie się śmieje i raz po raz ogląda się na sąsiednią lożę, Anna zaśzłożyła wachlarz i uderzając nim po czerwonym aksamicie, wpatruje się w przestrzeń nie widząc iwidocznie nie chcąc widzieć tego, co się dzieje w loży obok.Jaszwin miał wyraz, który zwykłprzybierać, gdy mu karta nie szła.Zasępiony, patrzył z ukosa na Ową sąsiednią lożę, wsuwającsobie coraz głębiej do ust koniec lewego wąsa.W loży tej na lewo siedzieli Kartasowowie; Wroński znał ich i wiedział, że znała ich również iAnna.Pani Kartasow mała, chuda kobietka stała w loży w obrócona plecami do Anny iwkładała płaszcz, który mąż jej podawał.Twarz miała bladą i gniewną i mówiła coś zewzburzeniem [ Pobierz całość w formacie PDF ]