[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.j.do Zurychu, gdzie miałem zgłosić się do Axelroda.Wzięłem bilet do Wiednia.tam zaś zobaczymy, co dalej robić.W Wiedniuuderzyło mnie najbardziej to, że mimo mej szkolnej znajomości językaniemieckiego, nikogo nie mogłem zrozumieć, większość przechodniówodpłacała mi tem samem.Mimo wszystko wytłumaczyłem staruszkowi wczerwonej czapce, że szukam redakcji Arbeiter-Zeitung.Postanowiłemwytłumaczyć samemu Wiktorowi Adlerowi, wodzowi austrjackiej socjal-demokracji, że interesy rewolucji rosyjskiej wymagają mego niezwłocznegoprzybycia do Zurychu.Przewodnik obiecał zaprowadzić mnie, gdzie trzeba.Szliśmy godzinę.Okazało się, że już dwa lata temu dziennik przeniósł sięgdzie indziej.Szliśmy jeszcze pół godziny.Portjer oświadczył nam, że dziśprzyjęć niema.Nie miałem czem zapłacić przewodnikowi, byłem głodny,przedewszystkiem zaś musiałem jechać do Zurychu.Ze schodów schodziłwysoki pan o niezbyt uprzejmym wyrazie twarzy.Zwróciłem się do niego,pytając o Adlera. Czy wie pan, co dziś za dzień? spytał mię surowo.Niewiedziałem.W wagonie, na wozie, w stodole u chochła, w nocnej walce zkomiwojażerem, straciłem rachubę dni. Dziś jest niedziela! dobitniewyrzekł wysoki pan i chciał mnie minąć. Wszystko jedno, odpowiedziałem, muszę się widzieć z Adlerem. Wówczas mój rozmówcaodpowiedział mi takim tonem, jakby dowodził podczas burzy bataljonem: Przecież mówi się panu, że z doktorem Adlerem nie można się widzieć wniedzielę! Ale ja mam ważny interes, twierdziłem uparcie. A choćbynawet pański interes był dziesięć razy ważniejszy, zrozumiano? Był to samFritz Austerlitz, postrach własnej redakcji, którego mowa, jakby się wyraziłWiktor Hugo, składała się z samych błyskawic. Gdyby pan nawet przywiózłwiadomość, że słyszy pan? że wasz car został zabity i że tam u was zaczęłasię rewolucja, słyszy pan? i to nawet nie dałoby panu prawa naruszenianiedzielnego odpoczynku doktora! Jegomość ów formalnie imponował migrzmotem swego głosu.Mimo to jednak zdawało mi się, że mówi głupstwa.Nie może być, żeby niedzielny wypoczynek stał ponad wymaganiamirewolucji.Postanowiłem nie poddawać się.Musiałem jechać do Zurychu.95Czekała na mnie redakcja Iskry.Poza tem uciekłem z Syberji.To przecieżtakże coś znaczy.Stojąc na ulicy i zagradzając groznemu rozmówcy drogę,ostatecznie dopiąłem swego.Austerlitz podał mi tak pożądany adres.Wtowarzystwie tego samego przewodnika udałem się do mieszkania Adlera.Na spotkanie wyszedł mi niski człowiek, krępy, prawie garbaty, zopuchniętemi oczami w zmęczonej twarzy.W Wiedniu odbywały się wyborydo Landtagu, poprzedniego dnia Adler brał udział w kilku zebraniach, a wnocy pisał artykuły i odezwy.O tem dowiedziałem się w kwadrans pózniej odjego synowej. Niech mi pan wybaczy doktorze, że naruszyłem pański niedzielnywypoczynek. Dalej, dalej, przerwał mi z pozorną surowością, ale takim tonem, którynie wzbudzał lęku, lecz zachęcał.Ze wszystkich zmarszczek jego twarzyprzebijał rozum. Jestem Rosjaninem. No, tego nie potrzebuje mi pan mówić, miałem czas, aby się domyśleć.Opowiedziałem doktorowi, badającemu mnie wzrokiem, moją rozmowęprzed wejściem do redakcji. Czyżby? Tak powiedziano panu? Ktoby to mógł być? Wysoki? Krzyczy?To Austerlitz.Mówi pan, że krzyczy? To Austerlitz.Niech pan tego nie bierzezabardzo naserjo.Jeżeli przywiezie pan z Rosji wiadomości o rewolucji, możepan w nocy do mnie dzwonić.Katia, Katia! zawołał niespodzianie.Weszłajego synowa, Rosjanka. Teraz pójdzie panu lepiej, rzekł, zostawiając nassamych.Moja dalsza podróż była zapewniona.96ROZDZIAA XIPIERWSZA EMIGRACJADo Londynu z Zurychu przez Paryż przyjechałem na jesieni 1902 roku,zdaje się, że w pazdzierniku, wczesnym rankiem.Wynajęty prawie wyłączniena migi cab odwiózł mnie pod adresem, napisanym na papierku, na miejsceprzeznaczenia.Tem miejscem było mieszkanie Lenina.Pouczono mniezawczasu, jeszcze w Zurychu, żeby zastukać trzy razy kółkiem od drzwi.Drzwi otworzyła mi Nadieżda Konstantynówna, którą zapewne wyrwałemz łóżka mem stukaniem.Godzina była wczesna i każdy, bardziejprzyzwyczajony do kulturalnego współżycia, człowiek, przesiedziałbyspokojnie godzinę czy dwie na dworcu, zamiast stukać po nocy do cudzychdrzwi.Ja jednak ciągle jeszcze byłem w ogniu mej ucieczki z Wiercholenska.W taki sam zresztą barbarzyński sposób zaatakowałem w Zurychu mieszkanieAxelroda, tylko nie o świcie, lecz głęboką nocą.Lenin leżał jeszcze w łóżku imina jego wyrażała uprzejmość wraz ze zrozumiałem zdziwieniem.W takichwarunkach odbyło się moje pierwsze spotkanie i pierwsza rozmowa zLeninem.Włodzimierz Iljicz i Nadieżda Konstantynówna wiedzieli już o mniez listu Claire a i oczekiwali mnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.j.do Zurychu, gdzie miałem zgłosić się do Axelroda.Wzięłem bilet do Wiednia.tam zaś zobaczymy, co dalej robić.W Wiedniuuderzyło mnie najbardziej to, że mimo mej szkolnej znajomości językaniemieckiego, nikogo nie mogłem zrozumieć, większość przechodniówodpłacała mi tem samem.Mimo wszystko wytłumaczyłem staruszkowi wczerwonej czapce, że szukam redakcji Arbeiter-Zeitung.Postanowiłemwytłumaczyć samemu Wiktorowi Adlerowi, wodzowi austrjackiej socjal-demokracji, że interesy rewolucji rosyjskiej wymagają mego niezwłocznegoprzybycia do Zurychu.Przewodnik obiecał zaprowadzić mnie, gdzie trzeba.Szliśmy godzinę.Okazało się, że już dwa lata temu dziennik przeniósł sięgdzie indziej.Szliśmy jeszcze pół godziny.Portjer oświadczył nam, że dziśprzyjęć niema.Nie miałem czem zapłacić przewodnikowi, byłem głodny,przedewszystkiem zaś musiałem jechać do Zurychu.Ze schodów schodziłwysoki pan o niezbyt uprzejmym wyrazie twarzy.Zwróciłem się do niego,pytając o Adlera. Czy wie pan, co dziś za dzień? spytał mię surowo.Niewiedziałem.W wagonie, na wozie, w stodole u chochła, w nocnej walce zkomiwojażerem, straciłem rachubę dni. Dziś jest niedziela! dobitniewyrzekł wysoki pan i chciał mnie minąć. Wszystko jedno, odpowiedziałem, muszę się widzieć z Adlerem. Wówczas mój rozmówcaodpowiedział mi takim tonem, jakby dowodził podczas burzy bataljonem: Przecież mówi się panu, że z doktorem Adlerem nie można się widzieć wniedzielę! Ale ja mam ważny interes, twierdziłem uparcie. A choćbynawet pański interes był dziesięć razy ważniejszy, zrozumiano? Był to samFritz Austerlitz, postrach własnej redakcji, którego mowa, jakby się wyraziłWiktor Hugo, składała się z samych błyskawic. Gdyby pan nawet przywiózłwiadomość, że słyszy pan? że wasz car został zabity i że tam u was zaczęłasię rewolucja, słyszy pan? i to nawet nie dałoby panu prawa naruszenianiedzielnego odpoczynku doktora! Jegomość ów formalnie imponował migrzmotem swego głosu.Mimo to jednak zdawało mi się, że mówi głupstwa.Nie może być, żeby niedzielny wypoczynek stał ponad wymaganiamirewolucji.Postanowiłem nie poddawać się.Musiałem jechać do Zurychu.95Czekała na mnie redakcja Iskry.Poza tem uciekłem z Syberji.To przecieżtakże coś znaczy.Stojąc na ulicy i zagradzając groznemu rozmówcy drogę,ostatecznie dopiąłem swego.Austerlitz podał mi tak pożądany adres.Wtowarzystwie tego samego przewodnika udałem się do mieszkania Adlera.Na spotkanie wyszedł mi niski człowiek, krępy, prawie garbaty, zopuchniętemi oczami w zmęczonej twarzy.W Wiedniu odbywały się wyborydo Landtagu, poprzedniego dnia Adler brał udział w kilku zebraniach, a wnocy pisał artykuły i odezwy.O tem dowiedziałem się w kwadrans pózniej odjego synowej. Niech mi pan wybaczy doktorze, że naruszyłem pański niedzielnywypoczynek. Dalej, dalej, przerwał mi z pozorną surowością, ale takim tonem, którynie wzbudzał lęku, lecz zachęcał.Ze wszystkich zmarszczek jego twarzyprzebijał rozum. Jestem Rosjaninem. No, tego nie potrzebuje mi pan mówić, miałem czas, aby się domyśleć.Opowiedziałem doktorowi, badającemu mnie wzrokiem, moją rozmowęprzed wejściem do redakcji. Czyżby? Tak powiedziano panu? Ktoby to mógł być? Wysoki? Krzyczy?To Austerlitz.Mówi pan, że krzyczy? To Austerlitz.Niech pan tego nie bierzezabardzo naserjo.Jeżeli przywiezie pan z Rosji wiadomości o rewolucji, możepan w nocy do mnie dzwonić.Katia, Katia! zawołał niespodzianie.Weszłajego synowa, Rosjanka. Teraz pójdzie panu lepiej, rzekł, zostawiając nassamych.Moja dalsza podróż była zapewniona.96ROZDZIAA XIPIERWSZA EMIGRACJADo Londynu z Zurychu przez Paryż przyjechałem na jesieni 1902 roku,zdaje się, że w pazdzierniku, wczesnym rankiem.Wynajęty prawie wyłączniena migi cab odwiózł mnie pod adresem, napisanym na papierku, na miejsceprzeznaczenia.Tem miejscem było mieszkanie Lenina.Pouczono mniezawczasu, jeszcze w Zurychu, żeby zastukać trzy razy kółkiem od drzwi.Drzwi otworzyła mi Nadieżda Konstantynówna, którą zapewne wyrwałemz łóżka mem stukaniem.Godzina była wczesna i każdy, bardziejprzyzwyczajony do kulturalnego współżycia, człowiek, przesiedziałbyspokojnie godzinę czy dwie na dworcu, zamiast stukać po nocy do cudzychdrzwi.Ja jednak ciągle jeszcze byłem w ogniu mej ucieczki z Wiercholenska.W taki sam zresztą barbarzyński sposób zaatakowałem w Zurychu mieszkanieAxelroda, tylko nie o świcie, lecz głęboką nocą.Lenin leżał jeszcze w łóżku imina jego wyrażała uprzejmość wraz ze zrozumiałem zdziwieniem.W takichwarunkach odbyło się moje pierwsze spotkanie i pierwsza rozmowa zLeninem.Włodzimierz Iljicz i Nadieżda Konstantynówna wiedzieli już o mniez listu Claire a i oczekiwali mnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]