[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wystarczyło, że uniosła głowę na cal, żebym ją zobaczył.Ciekawość wyzwoliła we mnie siły.Musiałem się jej przyjrzeć lepiej.Pomimo kołysania ło-dzi udało mi się uklęknąć.Hiena spojrzała na mnie, ale się nie poruszyła.Oranż wynurzyła sięzza plandeki.Była zgarbiona, trzymała się oburącz krawędzi burty, łeb miała wciśnięty w ramio-na.Z otwartego pyska zwisał bezwładnie język.Dyszała ciężko.Pomimo tragicznego położenia,pomimo okropnego samopoczucia parsknąłem śmiechem.Oranż wypowiadała w tej chwili całymswym jestestwem dwa słowa: c h o r o b a m o r s k a.Zobaczyłem oczami wyobrazni nowy, rzadkigatunek zwierzęcia: żeglującego z i e l o n e g o orangutana.Usiadłem z powrotem.Choroba spra-wiła, że biedaczka miała taki l u d z k i wygląd! Odnajdowanie ludzkich cech u zwierząt, zwłaszczau małp, u których tak łatwo je dostrzec, jest niesamowitą zabawą.Małpy są naszym najwierniej odbi-197jającym zwierciadłem w świecie zwierząt.To dlatego cieszą się takim zainteresowaniem w ogrodachzoologicznych.Znów się roześmiałem.Przycisnąłem ręce do piersi, sam zaskoczony uczuciem, jakiemnie ogarnęło.O Boże! Ten śmiech był jak erupcja wulkanu szczęścia.Oranż nie tylko podniosłamnie na duchu, przejęła też niejako ode mnie chorobę morską.Poczułem się zupełnie dobrze.Z wielką nadzieją wróciłem do wypatrywania ratunku na horyzoncie.Oprócz choroby morskiejOranż jeszcze jedno zwróciło moją uwagę: małpa nie odniosła żadnych obrażeń.I była odwróconatyłem do hieny, jak gdyby czuła, że może ją spokojnie zignorować.Ekosystem szalupy był dla mniezdecydowanie zaskakujący.Trudno było powiedzieć, jak powinny wyglądać relacje hiena-orangu-tan, ponieważ w warunkach naturalnych do takich konfrontacji nie dochodzi: na Borneo nie ma hiencętkowanych, w Afryce orangutanów.Wydawało mi się jednak wysoce nieprawdopodobne, jeśli nieabsolutnie niewiarygodne, żeby umieszczone w jednym miejscu owocożerne, bytujące na drzewachmałpy i mięsożerne zwierzęta z sawann mogły stworzyć sobie na jednej łodzi swe nisze, i to takradykalnie odizolowane, żeby nie zwracać na siebie wzajemnie uwagi.Orangutan miał bez wąt-pienia dla hieny zapach dziwnej wprawdzie, ale jednak zdobyczy.Zdobyczy, którą z pewnością byzapamiętała, wypluwając ogromne kłęby sierści, niemniej smaczniejszej niż rura wydechowa i war-tej tego, by jej odtąd wypatrywać w zadrzewionej okolicy.Z kolei orangutan z pewnością zwęszyłw hienie drapieżnika, stąd wzięła się jego czujność i gwałtowna reakcja, kiedy upuszczony przypad-198kowo kawałek drewna stuknął o deski.Ale natura ciągle nas zaskakuje.Może wcale tak nie było.Jeśli udało się doprowadzić do zgodnej koegzystencji kóz i nosorożca, dlaczego nie mogło być taksamo z orangutanami i hienami? W zoo byłby to wielki triumf.Trzeba by było umieścić tablicęinformacyjną.Już ją widziałem w wyobrazni: Szanowni Państwo, nie obawiajcie się o orangutany!Siedzą na drzewach, bo tam właśnie żyją, a nie dlatego, że boją się hieny cętkowanej.Przyjdzcie tuznów w porze karmienia lub o zachodzie słońca, kiedy małpy będą spragnione, a zobaczycie, jakschodzą z drzew i zdążają do wodopoju nie niepokojone przez hieny.Ojciec byłby zafascynowany.Tego popołudnia zobaczyłem w pewnej chwili pierwszy okaz stworzenia, które z czasem stałosię moim najdroższym, zaufanym przyjacielem.Najpierw usłyszałem, że coś stuka i skrobie o ka-dłub szalupy.Po kilku sekundach, tak blisko, że mogłem się wychylić i bez trudu go złapać, wynu-rzył się wielki morski żółw szylkretowy.Przebierał leniwie płetwami, łeb sterczał mu z wody.Byłwprost niesamowicie szkaradny, miał chropowatą żółtawobrunatną skorupę, jakieś trzy stopy długo-ści i cały był upstrzony algami.Całość uzupełniał ciemnozielony pysk z ostrym dziobem zamiastwarg i z dwoma wielkimi otworami nozdrzy oraz czarne oczka, które przypatrywały mi się bacznie.Wyraz tego pyska był wyniosły i surowy, jak u humorzastego, sklerotycznego starucha.Najdziwniej-sza wydawała się obecność gada w tym miejscu.Wyglądał tak absurdalnie, unosząc się na wodzie,i miał tak dziwny kształt w porównaniu ze smukłymi, opływowymi kształtami ryb! A jednak to on,199w przeciwieństwie do mnie, był tu na miejscu i w swoim żywiole.Płynął tak obok łodzi kilkanaścieminut. Płyń i zawiadom jakiś statek, że tu jestem.Płyń! powiedziałem.Zawrócił i zniknął w toni,wiosłując na przemian tylnymi płetwami.ROZDZIAA 46Chmury gromadzące się tam, gdzie miał pojawić się statek, i świadomość przemijania dnia spra-wiły, że uśmiech spełzł stopniowo z mojej twarzy.Stwierdzenie, że ta czy inna noc była najgorsząnocą w moim życiu, byłoby pozbawione sensu.Miałem tak wiele koszmarnych nocy do wyboru,że nie potrafiłbym wybrać rekordzistki.A jednak ta druga noc na oceanie utkwiła mi w pamięci ja-ko wyjątkowo ciężka.Od pierwszej, zdominowanej lodowato zimnym strachem, różniła się tym, żemoje cierpienie i załamanie, objawiające się płaczem, smutkiem i bólem duszy było teraz bardziejkonwencjonalne, a od następnych tym, że miałem jeszcze siłę, żeby w pełni uświadamiać sobieswoje odczucia.W dodatku tę straszną noc poprzedził straszliwy wieczór [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Wystarczyło, że uniosła głowę na cal, żebym ją zobaczył.Ciekawość wyzwoliła we mnie siły.Musiałem się jej przyjrzeć lepiej.Pomimo kołysania ło-dzi udało mi się uklęknąć.Hiena spojrzała na mnie, ale się nie poruszyła.Oranż wynurzyła sięzza plandeki.Była zgarbiona, trzymała się oburącz krawędzi burty, łeb miała wciśnięty w ramio-na.Z otwartego pyska zwisał bezwładnie język.Dyszała ciężko.Pomimo tragicznego położenia,pomimo okropnego samopoczucia parsknąłem śmiechem.Oranż wypowiadała w tej chwili całymswym jestestwem dwa słowa: c h o r o b a m o r s k a.Zobaczyłem oczami wyobrazni nowy, rzadkigatunek zwierzęcia: żeglującego z i e l o n e g o orangutana.Usiadłem z powrotem.Choroba spra-wiła, że biedaczka miała taki l u d z k i wygląd! Odnajdowanie ludzkich cech u zwierząt, zwłaszczau małp, u których tak łatwo je dostrzec, jest niesamowitą zabawą.Małpy są naszym najwierniej odbi-197jającym zwierciadłem w świecie zwierząt.To dlatego cieszą się takim zainteresowaniem w ogrodachzoologicznych.Znów się roześmiałem.Przycisnąłem ręce do piersi, sam zaskoczony uczuciem, jakiemnie ogarnęło.O Boże! Ten śmiech był jak erupcja wulkanu szczęścia.Oranż nie tylko podniosłamnie na duchu, przejęła też niejako ode mnie chorobę morską.Poczułem się zupełnie dobrze.Z wielką nadzieją wróciłem do wypatrywania ratunku na horyzoncie.Oprócz choroby morskiejOranż jeszcze jedno zwróciło moją uwagę: małpa nie odniosła żadnych obrażeń.I była odwróconatyłem do hieny, jak gdyby czuła, że może ją spokojnie zignorować.Ekosystem szalupy był dla mniezdecydowanie zaskakujący.Trudno było powiedzieć, jak powinny wyglądać relacje hiena-orangu-tan, ponieważ w warunkach naturalnych do takich konfrontacji nie dochodzi: na Borneo nie ma hiencętkowanych, w Afryce orangutanów.Wydawało mi się jednak wysoce nieprawdopodobne, jeśli nieabsolutnie niewiarygodne, żeby umieszczone w jednym miejscu owocożerne, bytujące na drzewachmałpy i mięsożerne zwierzęta z sawann mogły stworzyć sobie na jednej łodzi swe nisze, i to takradykalnie odizolowane, żeby nie zwracać na siebie wzajemnie uwagi.Orangutan miał bez wąt-pienia dla hieny zapach dziwnej wprawdzie, ale jednak zdobyczy.Zdobyczy, którą z pewnością byzapamiętała, wypluwając ogromne kłęby sierści, niemniej smaczniejszej niż rura wydechowa i war-tej tego, by jej odtąd wypatrywać w zadrzewionej okolicy.Z kolei orangutan z pewnością zwęszyłw hienie drapieżnika, stąd wzięła się jego czujność i gwałtowna reakcja, kiedy upuszczony przypad-198kowo kawałek drewna stuknął o deski.Ale natura ciągle nas zaskakuje.Może wcale tak nie było.Jeśli udało się doprowadzić do zgodnej koegzystencji kóz i nosorożca, dlaczego nie mogło być taksamo z orangutanami i hienami? W zoo byłby to wielki triumf.Trzeba by było umieścić tablicęinformacyjną.Już ją widziałem w wyobrazni: Szanowni Państwo, nie obawiajcie się o orangutany!Siedzą na drzewach, bo tam właśnie żyją, a nie dlatego, że boją się hieny cętkowanej.Przyjdzcie tuznów w porze karmienia lub o zachodzie słońca, kiedy małpy będą spragnione, a zobaczycie, jakschodzą z drzew i zdążają do wodopoju nie niepokojone przez hieny.Ojciec byłby zafascynowany.Tego popołudnia zobaczyłem w pewnej chwili pierwszy okaz stworzenia, które z czasem stałosię moim najdroższym, zaufanym przyjacielem.Najpierw usłyszałem, że coś stuka i skrobie o ka-dłub szalupy.Po kilku sekundach, tak blisko, że mogłem się wychylić i bez trudu go złapać, wynu-rzył się wielki morski żółw szylkretowy.Przebierał leniwie płetwami, łeb sterczał mu z wody.Byłwprost niesamowicie szkaradny, miał chropowatą żółtawobrunatną skorupę, jakieś trzy stopy długo-ści i cały był upstrzony algami.Całość uzupełniał ciemnozielony pysk z ostrym dziobem zamiastwarg i z dwoma wielkimi otworami nozdrzy oraz czarne oczka, które przypatrywały mi się bacznie.Wyraz tego pyska był wyniosły i surowy, jak u humorzastego, sklerotycznego starucha.Najdziwniej-sza wydawała się obecność gada w tym miejscu.Wyglądał tak absurdalnie, unosząc się na wodzie,i miał tak dziwny kształt w porównaniu ze smukłymi, opływowymi kształtami ryb! A jednak to on,199w przeciwieństwie do mnie, był tu na miejscu i w swoim żywiole.Płynął tak obok łodzi kilkanaścieminut. Płyń i zawiadom jakiś statek, że tu jestem.Płyń! powiedziałem.Zawrócił i zniknął w toni,wiosłując na przemian tylnymi płetwami.ROZDZIAA 46Chmury gromadzące się tam, gdzie miał pojawić się statek, i świadomość przemijania dnia spra-wiły, że uśmiech spełzł stopniowo z mojej twarzy.Stwierdzenie, że ta czy inna noc była najgorsząnocą w moim życiu, byłoby pozbawione sensu.Miałem tak wiele koszmarnych nocy do wyboru,że nie potrafiłbym wybrać rekordzistki.A jednak ta druga noc na oceanie utkwiła mi w pamięci ja-ko wyjątkowo ciężka.Od pierwszej, zdominowanej lodowato zimnym strachem, różniła się tym, żemoje cierpienie i załamanie, objawiające się płaczem, smutkiem i bólem duszy było teraz bardziejkonwencjonalne, a od następnych tym, że miałem jeszcze siłę, żeby w pełni uświadamiać sobieswoje odczucia.W dodatku tę straszną noc poprzedził straszliwy wieczór [ Pobierz całość w formacie PDF ]