[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Sokół spadł z nieba jak kamień i przysiadł mu na ramieniu.Tę noc trzy sokoły spędziły wśród wzgórz Herun.O świcie w wilgotne, mgliste powietrze wzbiły się trzy kruki.Leciały nad wioskami i kamienistymi pastwiska­mi, których monotonię przerywało tu i ówdzie poskrę­cane wiatrem drzewo albo strzelający w niebo mono­lit.Zaczął mżyć drobny kapuśniaczek, który towarzy­szył im już do samego Miasta Kręgów.Tym razem morgola nie przewidziała ich przybycia.Za to na dziedzińcu czekał cierpliwie czarodziej Iff.Zdziwiona morgola wyszła przed dom dopiero, kiedy wylądowały tam trzy czarne, przemoczone ptaki.Przy­glądała się z fascynacją, jak zmieniają postaci.- Morgonie.- Ujęła w dłonie wychudzoną, zmę­czoną twarz Morgona i ten dopiero teraz zdał sobie sprawę, kogo jej sprowadził.Yrth trzymał się na uboczu, sprawiał wrażenie zaafe­rowanego, tak jakby obserwował tę scenę oczami wszyst­kich obecnych i starał się sortować galimatias obrazów.Morgola odgarnęła z twarzy Raederle mokre włosy.- Stałaś się zagadką An - powiedziała i Raederle szybko spuściła wzrok.Ale morgola wzięła ją pod bro­dę, zmusiła do uniesienia głowy i pocałowała.Potem spojrzała pytająco na czarodziejów.Iff położył dłoń na ramieniu Yrtha i powiedział uspokajającym tonem:- To Yrth, El.Wy się chyba nie znacie.- Nie.- Morgola skłoniła się.- Witam w moich skromnych progach, Twórco Gwiazdek.Wejdźmy, pa­da.Zwykle wiem z wyprzedzeniem, kto przekracza wzgórza, i przygotowuję się na przyjęcie gości, ale nie zwróciłam uwagi na trzy zmęczone kruki.- Położyła delikatnie dłoń na ramieniu Yrtha i poprowadziła go do drzwi.- Skąd przybywacie?- Z Isig przez Osterland - odparł czarodziej.Głos miał jakby cichszy niż zazwyczaj.Strażniczki rozsta­wione w labiryncie korytarzy sunęły za gośćmi wzro­kiem, nie zmieniając postawy.Morgon wpatrywał się w plecy kroczącego obok morgoli Yrtha i słuchał jed­nym uchem Iffa, który szedł obok niego.- Dowiedzieliśmy się o ataku na Hed zaledwie kilka dni po fakcie - mówił czarodziej - oto jak szybko roz­chodzą się wieści w królestwie.Wybuchła panika.Więk­szość mieszkańców Caithnard opuściła miasto, ale gdzie mogą się schronić? W Ymris? W An, które Mathom, ru­szając ze swoją armią na północ, pozostawił niemal bez­bronne? W Lungold? To miasto nie doszło jeszcze do sie­bie po własnej tragedii.Nie ma dokąd uciekać.- Czy Mistrzowie również opuścili Caithnard? - spytała Raederle.Czarodziej pokręcił głową.- Nie.Nie chcą stamtąd odejść.- W jego głosie po­jawiła się lekka irytacja.- Morgola poprosiła mnie, żebym udał się do nich i zapytał, czy nie potrzebują pomocy, statków, którymi mogliby się ewakuować ra­zem ze swoimi księgami.Powiadają, że sekret unika­nia śmierci kryje się być może w komentarzach do sztuki rozwiązywania zagadek, ale z tych komentarzy wynika przecież, że nieroztropnie jest odwracać się do śmierci plecami, bo czyniąc to, znowu ujrzysz ją przed sobą.Próbowałem przemówić im do rozsądku.Powie­dzieli, że bardziej niż statki pomogłyby im odpowie­dzi.Ostrzegłem, że pozostając na miejscu, mogą zgi­nąć.Zapytali, czy śmierć to najgorsze, co może się im przydarzyć.I wtedy zacząłem chyba pojmować sztu­kę rozwiązywania zagadek.Ale nie jestem w niej bieg­ły na tyle, by stawać z nimi do zawodów.- Mądry człowiek - powiedział Morgon - podąża tropem zagadki uparcie jak sknera za monetą, która toczy się ku szparze między deskami podłogi.- Najwyraźniej.Wydali mi się czymś bardzo kru­chym i jednocześnie bardzo cennym dla królestwa.Co byś zrobił na moim miejscu?Cień uśmiechu zniknął z oczu Morgona.- Tylko jedno.Pozwolił samym o sobie decydować.Morgola zatrzymała się w wejściu do wielkiej, wid­nej, wyłożonej kobiercami sali ze złotobrązowymi za­słonami w oknach.- Moi słudzy przyniosą wam zaraz wszystko, cze­go wam potrzeba do szczęścia - zwróciła się do Mor­gona i Raederle.- Dom będzie strzeżony.Przyjdźcie do komnaty Iffa, kiedy już odpoczniecie po podróży.Porozmawiamy.- Ja nie mogę u ciebie zostać, El - powiedział ci­cho Morgon.- Nie przyjdę porozmawiać.Podejrzewał, że choć tego po sobie nie okazała, za­intrygowało ją to oświadczenie.Położyła mu dłoń na ramieniu.- Ściągnęłam tu wszystkie strażniczki z miast i gra­nic; szkolą się teraz pod okiem Goh, żeby w razie po­trzeby ruszyć z tobą na południe.- O, nie - żachnął się Morgon.- Dosyć już straż­niczek zginęło na moich oczach w Lungold.- Morgonie, musimy rzucić na szalę wszystkie na­sze siły.- Herun dysponuje inną, większą mocą.- Teraz za­uważył zmianę na jej twarzy.Zerknął na Yrtha stoją­cego za nią nieruchomo jak cień i naszły go wątpliwo­ści, czy mówi te słowa sam z siebie, czy za podpuszcze­niem czarodzieja.- Po nią właśnie przybyłem.Jest mi potrzebna.Morgola zacisnęła dłoń na jego ramieniu.- Mówisz o mocy prawa ziemi? - wyszeptała z nie­dowierzaniem.Kiwnął głową, świadom, że najmniej­sza oznaka braku zaufania z jej strony zrani mu na za­wsze serce.- Potrafisz je sobie przyswoić?- Potrafię.Potrzebna mi wiedza o nim.Nie tknę twego umysłu.Przysięgam.Wszedłem w umysł Hara za jego przyzwoleniem, ale ty.w twoim umyśle są miej­sca, w które nie powinienem zaglądać.Coś rodziło się w jej oczach.Stała z ręką na jego ramieniu i nie mogła wykrztusić słowa, zupełnie jak­by przyjął kształt czegoś prastarego jak sam świat, obrośniętego bezcennym, zapomnianym skarbem za­gadek, legend, kolorów nocy i świtu.Zapragnął wejść w jej umysł, odczytać stamtąd, co z jego burzliwej, za­gmatwanej przeszłości każe jej tak go postrzegać.Ale cofnęła rękę i powiedziała.- Bierz z mojej krainy i mojego umysłu, co ci po­trzeba.Morgon stał nieruchomo i patrzył, jak morgola, prowadząc Yrtha pod rękę, oddala się korytarzem.Z zamyślenia wyrwało go przybycie służących.Kie­dy rozpalali ogień i wieszali nad nim wodę i wino, po­wiedział cicho do Raederle:- Zostawię cię tutaj.Nie wiem, jak długo mnie nie będzie.Żadne z nas nie może czuć się bezpieczne, ale tutaj są przynajmniej Iff i Yrth, a Yrth.on chce mnie żywego.Tyle przynajmniej wiem.Położyła mu dłoń na ramieniu.Twarz miała zatro­skaną.- Morgonie, podporządkowałeś mu się w locie.Czu­łam to.- Wiem.- Ujął jej dłoń i przycisnął do piersi.- Wiem - powtórzył.Nie potrafił spojrzeć jej w oczy.- Wabi mnie teraz mną samym.Mówiłem ci, że grając z nim, przegrałbym.- Być może [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl