[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Dobranoc, Effie, i dziękuję - rzekł pośpiesznie, wkładającpłaszcz i otwierając sobie drzwi.Ich trzask zabrzmiał mu w uszach jak upragniony finał.Co zaniesprawiedliwość! Co za głupota! Trywialność! Fałsz!- Wez swój zegarek, Dave - krzyknął Wes wychylając się naschody.Dawid trzasnął i drzwiami wejściowymi.Rozdział 22Uczucie gniewu nie opuszczało go przez wiele dni.Myśl o tymdoprowadzała go do pasji, utrzymywała w stałym napięciu,spędzała mu sen z powiek; gdy w nocy przewracał się z boku nabok, starał się sobie ów gniew wyperswadować, rozpamiętywałsłowa Wesa, aż straciły wszelki ładunek emocjonalny, wszelkieznaczenie; jednakże rdzeń gniewu tkwił w nim głęboko.Wyładowywał energię, urządzając się w nowym domu; na pracytej zeszła mu cała następna noc, już druga.Jednakże tamtarozmowa wciąż chodziła mu po głowie.Effie powiedziałakiedyś, że on ma szczęście.Dawid natomiast nie stwierdzał, byDawid Kelsey miał szczęście.Może miał szczęście WilliamNeumeister.Effie martwiła się tym, że oni wciąż poszukująWilliama Neumeistra, ale szczęście Williama Neumeistra nieopuści go tak szybko.Słowa Effie były dla niego wyzwaniem.Miał ochotę zadzwonić do Beck's Brook na policję izrelacjonować im wszystkie poczynania Neumeistra odmomentu jego rzekomego zniknięcia.Oregon, stanWaszyngton, Teksas, Kalifornia - trudno wprost wyliczyć, gdziezawiodła Neumeistra jego rozległa praktyka dziennikarska.Dawid uśmiechnął się i powodowany impulsem sięgnął posłuchawkę.Ale zanim przyłożył ją do ucha, uświadomił sobie,że policjanci prawdopodobnie zechcą się z nim zobaczyć.Z całym spokojem Dawid przebrał się w swój szary garnitur,jaki miał na sobie William Neumeister owej pamiętnejniedzieli.Nie miał już spinek do mankietów z literą N, gdyżwyrzucił je podczas pakowania się w starym domu, włożyłjednak ten sam kapelusz; pamiętał nawet, jaki miał wtedykrawat, lecz tym razem wybrał inny.Usunął z portfela prawojazdy, na wypadek gdyby prosili go o jakiś dowód tożsamości,zachodząc w głowę, czym mógłby się wylegitymować jakoWilliam Neumeister.Zlikwidował wszystkie rachunki i kwityna to nazwisko.Doszedł więc do wniosku, że musi tupetemwypełnić ową lukę.Rozmowa ta bądz rozproszy wszelkiepodejrzenia, bądz też zakończy się fiaskiem, a dzisiaj ma dobrynastrój, który może się już więcej nie powtórzyć.Nie ma sensuczekać do jutra lub pojutrza, by zdobyć jakiś świstek znazwiskiem Neumeister.Musi ich zagadać.I musi pamiętać, żeby się trochęprzygarbić.Beck's Brook oddalone było o jakieś dziewięćdziesiąt mil napołudnie, Dawid przyjechał więc do miasteczka o godzinieczwartej piętnaście.Ponieważ była niedziela, w komisariaciedyżurował jeden tylko policjant, którego Dawid widział po razpierwszy.Przedstawił mu się więc, dość obszernie rzecz całąnaświetlając.Dobry znak.Policjant podniósł słuchawkę izadzwonił do sierżanta Terryego.Dawid miał nadzieję, żesierżant okaże się nieosiągalny, ale niestety był w domu.- Zaraz tu będzie.Chce się z panem widzieć - powiedziałpolicjant.Dawid podziękował mu i usiadł.Agresywność, jaką czułdecydując się na tę wyprawę, rosła w nim coraz bardziej, toteżstarał się ją trochę przytłumić.Musi sprawiać wrażenieczłowieka poważnego, przygnębionego nieco, a nade wszystkoskłonnego do współdziałania.Po piętnastu minutach zjawił się sierżant.- Cieszę się, że znowu pana widzę, panie Newmester -powiedział, zbliżając się do Dawida powolnym, ciężkimkrokiem.Dawid wstał.- Dzień dobry, panie sierżancie - rzekł uprzejmie.- Byłemwłaśnie w okolicy i przypomniałem sobie, że nie zadzwoniłemdo pani.tej pani z Hartfordu.Nie znam jej adresu.PaniDelaney, prawda? Zapomniałem jej imienia.- Annabella - powiedział sierżant.- Gdzie pan przebywał?- Byłem w Kalifornii - odparł Dawid.- A dlaczego pan pyta?- Bo pani Delaney chciała z panem porozmawiać.Robiliśmyco w naszej mocy, żeby pana odszukać.- O, nie wiedziałem.A co za problem?- %7ładen problem.Po prostu pani Delaney chciała z panemporozmawiać.Chciała się z panem spotkać i dowiedzieć się, cosię właściwie tego dnia wydarzyło - rzekł sierżant z nutąwymówki w głosie.- Nie wiem, do jakich pisze pan gazet wkażdym razie żadna z nich nie wychodzi w stanie Nowy Jork.- Owszem, dwie wychodzą - powiedział Dawid z lekkimuśmiechem.- Redaktorom działów naukowych dostarczammateriału do artykułów.Własnym nazwiskiem podpisuję sięraczej rzadko.- Rozumiem - rzekł sierżant; jego wątpliwości czy niepokójnie zostały rozwiane.- A więc pani Delaney chciałaby się zpanem zobaczyć.- Poruszył się za biurkiem, przy którymsiedział drugi policjant obserwując ich bacznie zza gazety, iwysunął szufladę.Wyciągnął z teczki arkusz papieru, przepisałcoś z niego na kartkę, po czym wręczył ją Dawidowi.- Dziękuję - powiedział Dawid.Na kartce był adres Annabellii numer jej telefonu.- Gdzie pan teraz mieszka, panie Newmester?- W tej chwili nigdzie.Bawiłem krótko w Nowym Jorku, a wciągu miesiąca wyjadę chyba za granicę - odpowiedział Dawid,pomny, co na temat podróżowania mówił Willisowi.- Prawda, tak też nas poinformował pański agent.Proszęsobie wyobrazić, że nie mogliśmy odnalezć tych dwóch ludzi,których pan podał jako osoby polecające.Patterson i.jakbrzmiało nazwisko tego drugiego?- John Atherley - wypalił Dawid bezzwłocznie, nie mającnagle krzty wątpliwości, że nazwisko brzmi Atherley, a nieAsherley.- Nie próbowaliście ich szukać w AmerycePołudniowej? - spytał pod wpływem iście brawurowegonatchnienia.,- Nie - odparł sierżant uniósłszy głowę.- Parę miesięcy temu otrzymałem list od Johna.Obydwajprzebywają w Cali, w Kolumbii, zajmują się pracamiorganizacyjnymi dla koncernu górniczego.Są doradcami wsprawach przemysłu.- Aha.- Ale o co chodzi? Dlaczego chciał ich pan odnalezć?- Myśleliśmy, że pomogą nam odnalezć pana.- Do licha, gdybym wiedział, że macie z tym panowie tylekłopotu.Nie zamieściliście w prasie żadnej wzmianki,prawda? Jestem dość wnikliwym czytelnikiem gazet.- Nie, nie zamieściliśmy - powiedział sierżant, potrząsając zwolna siwą głową; w jego spojrzeniu wciąż czaiła się nieufność.- Zakładaliśmy, że osoby te będą wiedziały o miejscu pańskiegopobytu, ale kiedy nie mogliśmy tych panów odnalezć,zaczęliśmy podejrzewać coś brzydkiego.Dawid uśmiechnął się ze zdziwieniem.- Bardzo mi przykro, panie sierżancie, że przysporzyłem panutyle kłopotu.Moja wina, że nie skontaktowałem się z paniąDelaney, jak tylko tamten policjant mi o tym wspomniał tegodnia, kiedy się pakowałem.Będę z panem szczery i wyznam, żenie miałem ochoty na to spotkanie, odłożyłem sprawę napózniej i potem wyszła mi z głowy.Obawiałem się wybuchuhisterii z jej strony, a nawet wyrzutów pod moim adresem.Miałem rację?! - zapytał tonem pełnym niepokoju.- Nie sądzę - powiedział sierżant.- To kobieta bardzozrównoważona.Chce po prostu dowiedzieć się z pierwszej ręki,jak to się wszystko stało.- No i dowie się - rzekł Dawid z determinacją.Patrzył na sierżanta, który skierował się w stronę stojącegona biurku telefonu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.- Dobranoc, Effie, i dziękuję - rzekł pośpiesznie, wkładającpłaszcz i otwierając sobie drzwi.Ich trzask zabrzmiał mu w uszach jak upragniony finał.Co zaniesprawiedliwość! Co za głupota! Trywialność! Fałsz!- Wez swój zegarek, Dave - krzyknął Wes wychylając się naschody.Dawid trzasnął i drzwiami wejściowymi.Rozdział 22Uczucie gniewu nie opuszczało go przez wiele dni.Myśl o tymdoprowadzała go do pasji, utrzymywała w stałym napięciu,spędzała mu sen z powiek; gdy w nocy przewracał się z boku nabok, starał się sobie ów gniew wyperswadować, rozpamiętywałsłowa Wesa, aż straciły wszelki ładunek emocjonalny, wszelkieznaczenie; jednakże rdzeń gniewu tkwił w nim głęboko.Wyładowywał energię, urządzając się w nowym domu; na pracytej zeszła mu cała następna noc, już druga.Jednakże tamtarozmowa wciąż chodziła mu po głowie.Effie powiedziałakiedyś, że on ma szczęście.Dawid natomiast nie stwierdzał, byDawid Kelsey miał szczęście.Może miał szczęście WilliamNeumeister.Effie martwiła się tym, że oni wciąż poszukująWilliama Neumeistra, ale szczęście Williama Neumeistra nieopuści go tak szybko.Słowa Effie były dla niego wyzwaniem.Miał ochotę zadzwonić do Beck's Brook na policję izrelacjonować im wszystkie poczynania Neumeistra odmomentu jego rzekomego zniknięcia.Oregon, stanWaszyngton, Teksas, Kalifornia - trudno wprost wyliczyć, gdziezawiodła Neumeistra jego rozległa praktyka dziennikarska.Dawid uśmiechnął się i powodowany impulsem sięgnął posłuchawkę.Ale zanim przyłożył ją do ucha, uświadomił sobie,że policjanci prawdopodobnie zechcą się z nim zobaczyć.Z całym spokojem Dawid przebrał się w swój szary garnitur,jaki miał na sobie William Neumeister owej pamiętnejniedzieli.Nie miał już spinek do mankietów z literą N, gdyżwyrzucił je podczas pakowania się w starym domu, włożyłjednak ten sam kapelusz; pamiętał nawet, jaki miał wtedykrawat, lecz tym razem wybrał inny.Usunął z portfela prawojazdy, na wypadek gdyby prosili go o jakiś dowód tożsamości,zachodząc w głowę, czym mógłby się wylegitymować jakoWilliam Neumeister.Zlikwidował wszystkie rachunki i kwityna to nazwisko.Doszedł więc do wniosku, że musi tupetemwypełnić ową lukę.Rozmowa ta bądz rozproszy wszelkiepodejrzenia, bądz też zakończy się fiaskiem, a dzisiaj ma dobrynastrój, który może się już więcej nie powtórzyć.Nie ma sensuczekać do jutra lub pojutrza, by zdobyć jakiś świstek znazwiskiem Neumeister.Musi ich zagadać.I musi pamiętać, żeby się trochęprzygarbić.Beck's Brook oddalone było o jakieś dziewięćdziesiąt mil napołudnie, Dawid przyjechał więc do miasteczka o godzinieczwartej piętnaście.Ponieważ była niedziela, w komisariaciedyżurował jeden tylko policjant, którego Dawid widział po razpierwszy.Przedstawił mu się więc, dość obszernie rzecz całąnaświetlając.Dobry znak.Policjant podniósł słuchawkę izadzwonił do sierżanta Terryego.Dawid miał nadzieję, żesierżant okaże się nieosiągalny, ale niestety był w domu.- Zaraz tu będzie.Chce się z panem widzieć - powiedziałpolicjant.Dawid podziękował mu i usiadł.Agresywność, jaką czułdecydując się na tę wyprawę, rosła w nim coraz bardziej, toteżstarał się ją trochę przytłumić.Musi sprawiać wrażenieczłowieka poważnego, przygnębionego nieco, a nade wszystkoskłonnego do współdziałania.Po piętnastu minutach zjawił się sierżant.- Cieszę się, że znowu pana widzę, panie Newmester -powiedział, zbliżając się do Dawida powolnym, ciężkimkrokiem.Dawid wstał.- Dzień dobry, panie sierżancie - rzekł uprzejmie.- Byłemwłaśnie w okolicy i przypomniałem sobie, że nie zadzwoniłemdo pani.tej pani z Hartfordu.Nie znam jej adresu.PaniDelaney, prawda? Zapomniałem jej imienia.- Annabella - powiedział sierżant.- Gdzie pan przebywał?- Byłem w Kalifornii - odparł Dawid.- A dlaczego pan pyta?- Bo pani Delaney chciała z panem porozmawiać.Robiliśmyco w naszej mocy, żeby pana odszukać.- O, nie wiedziałem.A co za problem?- %7ładen problem.Po prostu pani Delaney chciała z panemporozmawiać.Chciała się z panem spotkać i dowiedzieć się, cosię właściwie tego dnia wydarzyło - rzekł sierżant z nutąwymówki w głosie.- Nie wiem, do jakich pisze pan gazet wkażdym razie żadna z nich nie wychodzi w stanie Nowy Jork.- Owszem, dwie wychodzą - powiedział Dawid z lekkimuśmiechem.- Redaktorom działów naukowych dostarczammateriału do artykułów.Własnym nazwiskiem podpisuję sięraczej rzadko.- Rozumiem - rzekł sierżant; jego wątpliwości czy niepokójnie zostały rozwiane.- A więc pani Delaney chciałaby się zpanem zobaczyć.- Poruszył się za biurkiem, przy którymsiedział drugi policjant obserwując ich bacznie zza gazety, iwysunął szufladę.Wyciągnął z teczki arkusz papieru, przepisałcoś z niego na kartkę, po czym wręczył ją Dawidowi.- Dziękuję - powiedział Dawid.Na kartce był adres Annabellii numer jej telefonu.- Gdzie pan teraz mieszka, panie Newmester?- W tej chwili nigdzie.Bawiłem krótko w Nowym Jorku, a wciągu miesiąca wyjadę chyba za granicę - odpowiedział Dawid,pomny, co na temat podróżowania mówił Willisowi.- Prawda, tak też nas poinformował pański agent.Proszęsobie wyobrazić, że nie mogliśmy odnalezć tych dwóch ludzi,których pan podał jako osoby polecające.Patterson i.jakbrzmiało nazwisko tego drugiego?- John Atherley - wypalił Dawid bezzwłocznie, nie mającnagle krzty wątpliwości, że nazwisko brzmi Atherley, a nieAsherley.- Nie próbowaliście ich szukać w AmerycePołudniowej? - spytał pod wpływem iście brawurowegonatchnienia.,- Nie - odparł sierżant uniósłszy głowę.- Parę miesięcy temu otrzymałem list od Johna.Obydwajprzebywają w Cali, w Kolumbii, zajmują się pracamiorganizacyjnymi dla koncernu górniczego.Są doradcami wsprawach przemysłu.- Aha.- Ale o co chodzi? Dlaczego chciał ich pan odnalezć?- Myśleliśmy, że pomogą nam odnalezć pana.- Do licha, gdybym wiedział, że macie z tym panowie tylekłopotu.Nie zamieściliście w prasie żadnej wzmianki,prawda? Jestem dość wnikliwym czytelnikiem gazet.- Nie, nie zamieściliśmy - powiedział sierżant, potrząsając zwolna siwą głową; w jego spojrzeniu wciąż czaiła się nieufność.- Zakładaliśmy, że osoby te będą wiedziały o miejscu pańskiegopobytu, ale kiedy nie mogliśmy tych panów odnalezć,zaczęliśmy podejrzewać coś brzydkiego.Dawid uśmiechnął się ze zdziwieniem.- Bardzo mi przykro, panie sierżancie, że przysporzyłem panutyle kłopotu.Moja wina, że nie skontaktowałem się z paniąDelaney, jak tylko tamten policjant mi o tym wspomniał tegodnia, kiedy się pakowałem.Będę z panem szczery i wyznam, żenie miałem ochoty na to spotkanie, odłożyłem sprawę napózniej i potem wyszła mi z głowy.Obawiałem się wybuchuhisterii z jej strony, a nawet wyrzutów pod moim adresem.Miałem rację?! - zapytał tonem pełnym niepokoju.- Nie sądzę - powiedział sierżant.- To kobieta bardzozrównoważona.Chce po prostu dowiedzieć się z pierwszej ręki,jak to się wszystko stało.- No i dowie się - rzekł Dawid z determinacją.Patrzył na sierżanta, który skierował się w stronę stojącegona biurku telefonu [ Pobierz całość w formacie PDF ]