[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Muszą zabrać się z tobą do Kongu.- Miło mi was poznać, przyjaciele.Z chęcią was tam zawiozę.Bądźcie gotowi do odjazdu jutro w południe, bo z waszą trójką mam już dziesięciu i jeśli nie znajdę do tej godziny jeszcze dwóch, będę pewnie mogła zastąpić ich bagażem.Pasuje?Zapewniłem ją, że tak i że stawimy się przed południem, zapakowani w skafandry i gotowi do drogi.Zasugerowała nam łagodnie, żebyśmy zapłacili gotówką od ręki, zwracając nam uwagę, że są jeszcze dostępne miejsca po zacienionej strome, gdyż niektórzy z pasażerów poczynili rezerwacje, lecz jeszcze nie zapłacili.Wręczyłem jej więc pieniądze - tysiąc dwieście koron za trzy osoby.Następnie udaliśmy się do tunelu “Spokojne Sny”.Nie wiem, czy mam go nazwać hotelem, czy czym - może najodpowiedniejszym określeniem byłoby “dom noclegowy”.Był to tunel szerokości nieco ponad trzech metrów, który zagłębiał się w skałę na mniej więcej pięćdziesiąt metrów, a potem kończył ślepo.Środkową i lewą jego część stanowiła półka skalna położona około pół metra wyżej niż przejście po prawej stronie.Była ona podzielona na stanowiska do spania oznaczone za pomocą namalowanych na niej pasków oraz wielkich cyfr widocznych na ścianie.Stanowisko najbliższe korytarza nosiło numer 50.Na połowie stanowisk leżały posłania lub śpiwory.W połowie drogi w głąb tunelu, po prawej stronie, błyszczało zielone światełko, które, zgodnie ze zwyczajem, oznaczało odświeżacz.Przy wejściu do tego tunelu siedział za biurkiem pogrążony w lekturze dżentelmen pochodzenia chińskiego ubrany w strój, który wyszedł z mody, zanim Armstrong postawił swój “mały krok”.Miał na nosie okulary tak staromodne jak jego ubranie, sam zaś sprawiał wrażenie, że jest o dziewięćdziesiąt lat starszy od Boga i dwukrotnie bardziej dystyngowany.Gdy podeszliśmy, odłożył książkę i uśmiechnął się do Gretchen.- Gretchen.Miło znów cię ujrzeć.Jak twoi czcigodni rodzice? Dygnęła.- Są zdrowi, doktorze Chan, i przesyłają panu pozdrowienia.Czy mogę przedstawić naszych gości: pana senatora Richarda, panią Gwen i pana Billa?Ukłonił się nam, nie wstając z krzesła, i uścisnął dłonie sam sobie.- Goście Hendersonów zawsze są mile witani w moim domu.Gwen dygnęła, a ja się ukłoniłem.Bili także się ukłonił, najpierw jednak dźgnąłem go kciukiem w żebra, co doktor Chan zauważył, lecz czego zechciał nie dostrzec.Wymamrotałem odpowiedni zwrot grzecznościowy.Gretchen ciągnęła:- Chcielibyśmy spędzić dzisiejszą noc pod pańską opieką, doktorze Chan, jeżeli zechce pan nas przyjąć.Jeśli tak, to czy przybyliśmy wystarczająco wcześnie, by otrzymać cztery miejsca jedno przy drugim?- W istocie tak jest, gdyż twoja łaskawa matka porozumiała się ze mną przedtem.Dostaniecie łóżka numer cztery, trzy, dwa i jeden.- Och, świetnie! Dziękuję ci, dziadku Chan.Zapłaciłem więc - za troje, nie czworo - nie wiem, czy Gretchen zapłaciła, czy wzięła tylko rachunek.Nie widziałem, żeby jakieś pieniądze przechodziły z ręki do ręki.Pięć koron za noc za jedną osobę, bez dodatkowej opłaty za korzystanie z odświeżacza, jeśli jednak chcielibyście wziąć prysznic, kosztowałoby to dwie korony - woda bez ograniczeń.Za mydło ekstra - pół korony.Skończywszy z interesem, doktor Chan zapytał:- Czy to drzewo bonsai nie wymaga podlania?Niemal chórem zgodziliśmy się, że wymaga.Nasz gospodarz dokonał inspekcji plastikowej błony pokrywającej klon, po czym przeciął ją i z wielką ostrożnością wydobył na zewnątrz roślinę wraz z doniczką.Okazało się, że waza na jego biurku jest karafką zawierającą wodę.Napełnił nią szklankę, a potem, używając jedynie koniuszków palców, spryskał drzewko raz za razem.Podczas gdy to robił, rzuciłem spojrzenie na książkę, którą czytał - forma ciekawości, której nie jestem w stanie się oprzeć.Był to Marsz dziesięciu tysięcy w greckim oryginale.Pozostawiliśmy drzewo-san pod jego opieką podobnie jak walizkę Gwen.Naszym następnym postojem była smażalnia “U Jake’a”.Jake był Chińczykiem podobnie jak doktor Chan, reprezentował jednak inne pokolenie i styl.Przywitał nas słowami:- Się macie.Co ma być? Hamburgery? Jajecznica? Piwo czy kawa?Gretchen przemówiła do niego w innym języku - przypuszczam, że był to dialekt kantoński.Podenerwowany Jake odpowiedział jej coś.Gretchen odszczeknęła się.Nastąpiła szybka wymiana uwag.Wreszcie Jake powiedział z pełną niesmaku miną:- Dobra.Za czterdzieści minut.- Odwrócił się i odszedł.- Chodźmy, proszę - powiedziała Gretchen.- Musimy iść do Charliego Wanga w sprawie skafandrów.Kiedy się oddaliliśmy, powiedziała, gdy nikt nie mógł nas usłyszeć:- Chciał się wymigać od przyrządzenia tego, co umie najlepiej, bo to znacznie więcej roboty.Największa jednak była kłótnia o cenę.Jake chciał, żebym siedziała cicho, podczas gdy policzy wam jak turystom.Powiedziałam mu, że jeśli weźmie od was więcej niż od taty, to kiedy wpadnie on tu następnym razem, obetnie mu uszy i każe mu je zjeść na surowo.Jake wie, że tata zrobiłby to.- Gretchen uśmiechnęła się, pełna nieśmiałej dumy.- Mój tata cieszy się wielkim szacunkiem w “Szczęśliwym Smoku” [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Muszą zabrać się z tobą do Kongu.- Miło mi was poznać, przyjaciele.Z chęcią was tam zawiozę.Bądźcie gotowi do odjazdu jutro w południe, bo z waszą trójką mam już dziesięciu i jeśli nie znajdę do tej godziny jeszcze dwóch, będę pewnie mogła zastąpić ich bagażem.Pasuje?Zapewniłem ją, że tak i że stawimy się przed południem, zapakowani w skafandry i gotowi do drogi.Zasugerowała nam łagodnie, żebyśmy zapłacili gotówką od ręki, zwracając nam uwagę, że są jeszcze dostępne miejsca po zacienionej strome, gdyż niektórzy z pasażerów poczynili rezerwacje, lecz jeszcze nie zapłacili.Wręczyłem jej więc pieniądze - tysiąc dwieście koron za trzy osoby.Następnie udaliśmy się do tunelu “Spokojne Sny”.Nie wiem, czy mam go nazwać hotelem, czy czym - może najodpowiedniejszym określeniem byłoby “dom noclegowy”.Był to tunel szerokości nieco ponad trzech metrów, który zagłębiał się w skałę na mniej więcej pięćdziesiąt metrów, a potem kończył ślepo.Środkową i lewą jego część stanowiła półka skalna położona około pół metra wyżej niż przejście po prawej stronie.Była ona podzielona na stanowiska do spania oznaczone za pomocą namalowanych na niej pasków oraz wielkich cyfr widocznych na ścianie.Stanowisko najbliższe korytarza nosiło numer 50.Na połowie stanowisk leżały posłania lub śpiwory.W połowie drogi w głąb tunelu, po prawej stronie, błyszczało zielone światełko, które, zgodnie ze zwyczajem, oznaczało odświeżacz.Przy wejściu do tego tunelu siedział za biurkiem pogrążony w lekturze dżentelmen pochodzenia chińskiego ubrany w strój, który wyszedł z mody, zanim Armstrong postawił swój “mały krok”.Miał na nosie okulary tak staromodne jak jego ubranie, sam zaś sprawiał wrażenie, że jest o dziewięćdziesiąt lat starszy od Boga i dwukrotnie bardziej dystyngowany.Gdy podeszliśmy, odłożył książkę i uśmiechnął się do Gretchen.- Gretchen.Miło znów cię ujrzeć.Jak twoi czcigodni rodzice? Dygnęła.- Są zdrowi, doktorze Chan, i przesyłają panu pozdrowienia.Czy mogę przedstawić naszych gości: pana senatora Richarda, panią Gwen i pana Billa?Ukłonił się nam, nie wstając z krzesła, i uścisnął dłonie sam sobie.- Goście Hendersonów zawsze są mile witani w moim domu.Gwen dygnęła, a ja się ukłoniłem.Bili także się ukłonił, najpierw jednak dźgnąłem go kciukiem w żebra, co doktor Chan zauważył, lecz czego zechciał nie dostrzec.Wymamrotałem odpowiedni zwrot grzecznościowy.Gretchen ciągnęła:- Chcielibyśmy spędzić dzisiejszą noc pod pańską opieką, doktorze Chan, jeżeli zechce pan nas przyjąć.Jeśli tak, to czy przybyliśmy wystarczająco wcześnie, by otrzymać cztery miejsca jedno przy drugim?- W istocie tak jest, gdyż twoja łaskawa matka porozumiała się ze mną przedtem.Dostaniecie łóżka numer cztery, trzy, dwa i jeden.- Och, świetnie! Dziękuję ci, dziadku Chan.Zapłaciłem więc - za troje, nie czworo - nie wiem, czy Gretchen zapłaciła, czy wzięła tylko rachunek.Nie widziałem, żeby jakieś pieniądze przechodziły z ręki do ręki.Pięć koron za noc za jedną osobę, bez dodatkowej opłaty za korzystanie z odświeżacza, jeśli jednak chcielibyście wziąć prysznic, kosztowałoby to dwie korony - woda bez ograniczeń.Za mydło ekstra - pół korony.Skończywszy z interesem, doktor Chan zapytał:- Czy to drzewo bonsai nie wymaga podlania?Niemal chórem zgodziliśmy się, że wymaga.Nasz gospodarz dokonał inspekcji plastikowej błony pokrywającej klon, po czym przeciął ją i z wielką ostrożnością wydobył na zewnątrz roślinę wraz z doniczką.Okazało się, że waza na jego biurku jest karafką zawierającą wodę.Napełnił nią szklankę, a potem, używając jedynie koniuszków palców, spryskał drzewko raz za razem.Podczas gdy to robił, rzuciłem spojrzenie na książkę, którą czytał - forma ciekawości, której nie jestem w stanie się oprzeć.Był to Marsz dziesięciu tysięcy w greckim oryginale.Pozostawiliśmy drzewo-san pod jego opieką podobnie jak walizkę Gwen.Naszym następnym postojem była smażalnia “U Jake’a”.Jake był Chińczykiem podobnie jak doktor Chan, reprezentował jednak inne pokolenie i styl.Przywitał nas słowami:- Się macie.Co ma być? Hamburgery? Jajecznica? Piwo czy kawa?Gretchen przemówiła do niego w innym języku - przypuszczam, że był to dialekt kantoński.Podenerwowany Jake odpowiedział jej coś.Gretchen odszczeknęła się.Nastąpiła szybka wymiana uwag.Wreszcie Jake powiedział z pełną niesmaku miną:- Dobra.Za czterdzieści minut.- Odwrócił się i odszedł.- Chodźmy, proszę - powiedziała Gretchen.- Musimy iść do Charliego Wanga w sprawie skafandrów.Kiedy się oddaliliśmy, powiedziała, gdy nikt nie mógł nas usłyszeć:- Chciał się wymigać od przyrządzenia tego, co umie najlepiej, bo to znacznie więcej roboty.Największa jednak była kłótnia o cenę.Jake chciał, żebym siedziała cicho, podczas gdy policzy wam jak turystom.Powiedziałam mu, że jeśli weźmie od was więcej niż od taty, to kiedy wpadnie on tu następnym razem, obetnie mu uszy i każe mu je zjeść na surowo.Jake wie, że tata zrobiłby to.- Gretchen uśmiechnęła się, pełna nieśmiałej dumy.- Mój tata cieszy się wielkim szacunkiem w “Szczęśliwym Smoku” [ Pobierz całość w formacie PDF ]