[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kamienne mury zlały się w linię zimowego widno­kręgu.Stał samotnie w bezkresie śniegu i nieba, wsłu­chując się w wiatr, wyławiając z niego zapachy.Gdzieś w sobie, poza sobą wyczuwał walkę, galopadę myśli; nie chciał ich, uchylał się przed nimi, wycofywał co­raz głębiej w rozkoszną ciszę, którą właśnie odkrył.Po­rywy wiatru spadały jeden po drugim z błękitnego nie­ba, niosąc ze sobą odcienie i tony zapachów, którym potrafił teraz nadać nazwy: woda, zając, wilk, sosna, vesta.Słyszał jękliwe zawodzenie wiatru, znał jego si­łę, ale te podmuchy nie robiły na nim wrażenia.Cha­otyczne, straszne odgłosy, przed którymi uciekł, osłabły, zmieszały się z nieartykułowanym poświstem wichury.Odetchnął głęboko czystym, zimowym powietrzem, odgłosy ścichły jeszcze bardziej.Wiatr przenikał go do szpiku kości, stapiał się z mięśniami serca, płynął żyłami, nasycał ścięgna siłą i sprawnością.Coś nie dawało mu ustać w miejscu, coś rzucało mu wyzwa­nie; i nagle twarde, niespożyte mięśnie jego ciała sprę­żyły się do biegu z wiatrem w zawody.Nie wiedzieć skąd wyrosły wokół niego głazy.Ro­zejrzał się oszołomiony, szukając drogi ucieczki, czu­jąc na sobie spojrzenia jakichś obcych, milczących po­staci.Ukąsił go płomień; odskoczył i odwrócił się.Za­wadził rogami o głaz.I dopiero teraz, zdjęty paniką, uświadomił sobie, że ma rogi.Powrócił do własnej postaci i roztrzęsiony spojrzał na Hara.Dłonie pulso­wały mu bólem, były lepkie od krwi.Hugin otworzył drzwi.Mdłe światło przedpołudnia padało na śnieg przy progu.Har podniósł się.Jemu też drżały ręce.Nie odzywał się i Morgon, zaznajomiony z umysłem króla jak ze swoim własnym, poczuł, jak panika cofa się, ustępując pola spokojowi.Podszedł nie­pewnie do drzwi, oparł się o framugę i odetchnął peł­ną piersią.Krew z opuszczonych bezwładnie rąk bro­czyła tunikę.Odczuwał dziwny smutek, tak jakby od­wrócił się na zawsze plecami do czegoś nienazwanego, co w nim tkwiło.Har położył mu dłoń na ramieniu.- Odpocznij teraz.Odpoczywaj.Huginie.- Wiem.Zaopiekuję się nim.- Opatrz mu dłonie.Zostań przy nim.Odpoczywaj­cie obaj.9Har, nie czekając, aż Morgonowi wygoją się dłonie, kontynuował nauczanie; Morgon nauczył się przyjmować na dłuższy czas po­stać vesty.Hugin oprowadzał go po Yrye; jedli sosno­we igiełki w borach otaczających miasto, wspinali się na strome, porośnięte lasami turnie Posępnej Góry.Morgonowi trudno było się na początku oswoić z in­stynktami vesty; walczył z nimi jak ktoś rzucony na głę­boką wodę i wracając czasami do własnej postaci, sta­wał półnagi na mrozie, a wtedy Hugin trącał go nosem i ponaglał, używając głosu swojego umysłu:Biegnijmy, Morgonie.Lubisz biegać jak vesta; nie bo­isz się tego.Chroń się przed zimnem, Morgonie.l pędzili mila za milą bez wysiłku, nie czując zmę­czenia, ledwie muskając kopytami pokrytą śniegiem zie­mię, serca rozsadzała im radość istnienia, mięśnie gra­ły.Do Yrye wracali wieczorami, czasami bardzo późno, przynosząc ze sobą ciszę spokojnej zimowej nocy.Har czekał na nich w sali, rozmawiając z Aią albo słucha­jąc swojego harfisty grającego cicho przy palenisku.W tym okresie Morgon niewiele rozmawiał z Harem, tak jakby wraz z dłońmi goiło się też coś w jego umyś­le.Har, również milczący, czekał, obserwował.Pew­nego wieczoru Morgon i Hugin wrócili późno.Z da­leka słychać było ich wesołe przekomarzania.Prze­kraczając próg sali, zamilkli.Aia uśmiechnęła się.Hugin pobiegł po coś do jedzenia, Morgon zaś podszedł zdecydowanym krokiem do Hara i usiadł obok niego.Spojrzał na swoje dłonie, na których widniały kościa­nobiałe blizny po rogach vesty.- Nie tak strasznie być vestą, prawda? - odezwał się Har.Morgon uśmiechnął się.- Prawda.Uwielbiam to.Kocham to uczucie spoko­ju.Tylko jak ja się z tego wytłumaczę Eliardowi?- To najmniejsze z twoich zmartwień - zauważył tro­chę oschle Har.- Od lat przychodzą do mnie ludzie i proszą, żebym ich nauczył pracować umysłem, by mogli zmieniać kształty; niewielu, bardzo niewielu wy­szło z tej sali z bliznami vesty na dłoniach.Posiadasz wielkie talenty.Hed było dla ciebie o wiele za ciasne.- To coś bezprecedensowego.Jak ja się wytłumaczę Najwyższemu?- A dlaczego miałbyś się tłumaczyć ze swoich zdol­ności?Morgon popatrzył na niego poważnie.- Dobrze wiesz, Harze, że pomimo tego wszystkie­go, co dla mnie zrobiłeś, nadal odpowiadam przed Naj­wyższym jako ziemwładca Hed, i to bez względu na to, ilu upiornych harfistów z dna morza nazwie mnie Naznaczonym Gwiazdkami.I chciałbym, żeby tak zo­stało, jeśli to tylko możliwe.Uśmiech w oczach Hara pogłębił się.- A więc może Najwyższy wytłumaczy się przed tobą.Jesteś gotów szukać Sutha?- Tak.Mam do niego parę pytań.- To dobrze.Podejrzewam, że przebywa w krainie jezior, na północ od Posępnej Góry, na skraju wielkich północnych rubieży.Żyje tam wielkie stado vest.Rzad­ko do nich dołączam.Resztę swojego królestwa już prze­szukałem i nie natrafiłem na żaden jego ślad.Hugin cię tam zaprowadzi.- Chodź z nami.- Nie mogę.Uciekłby przede mną, tak jak to zrobił siedemset lat temu.- Har urwał i przymrużył oczy, jak­by wracał myślami do jakiegoś dawnego wspomnienia.- Wiem - mruknął Morgon.- Nie daje ci spokoju pytanie, dlaczego to zrobił? Znałeś Sutha.Przed czym on uciekł?- Myślałem, że prędzej umrze, niż przed czymś ucieknie.Na pewno jesteś gotów? To może zająć wie­le miesięcy.- Jestem gotów.- Bierz więc Hugina i ruszajcie o świcie.Szukajcie najpierw za Posępną Górą; jeśli nie znajdziecie tam Sutha, szukajcie go nad Ose - tylko uważajcie na myś­liwych.Dajcie się poznać vestom.One wyczują w was ludzi i Suth, jeśli ma z nimi kontakt, dowie się od nich o was.Jeśli pojawi sę choćby cień jakiegokolwiek za­grożenia, wracajcie natychmiast do Yrye.- Dobrze - mruknął z roztargnieniem Morgon.Przed oczyma duszy stanęły mu nagle długie tygodnie za po­krytą śniegiem górą, na rubieżach świata, gdzie będzie żył rytmem nocy i dnia, wiatru, śniegu i ciszy, które tak pokochał.Z zadumy wyrwał go wyraz oczu Hara utkwio­nych w jego twarzy.Było w nich jakieś ostrzeżenie.- Jeśli zginiesz na mojej ziemi pod postacią vesty, będę się musiał tłumaczyć przed tym niewzruszonym harfistą.Bądź więc ostrożny.Ruszyli o świcie, obaj pod postaciami vest.Hugin pro­wadził Morgona na szczyt Posępnej Góry stromymi ka­mienistymi ścieżkami.Przyglądały się im ciekawie ko­zice, w górze krążyły jastrzębie wypatrujące posiłku.Tej nocy spali wśród skał, nazajutrz zeszli w krainę jezior rozciągającą się za Posępną Górą, zamieszkiwaną przez zaledwie garstkę myśliwych, którzy zbierali na skraju północnych rubieży skóry dla kupców.Napotykali tu liczne, nie niepokojone przez nikogo stada vest.Dołą­czali do nich za cichym przyzwoleniem przewodników jako obcy, ale nie stanowiący zagrożenia, tak jak wcze­śniej Har.Przemierzali z tymi stadami krainę jezior, ży­wiąc się gałązkami sosen.Spali pod gołym niebem, chronieni od wiatru długimi futrami [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl