[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Po drodze wesoło machał kijem, ścinając przydrożne zioła.Księżyc świecił, cicho było wpowietrzu, jako zwyczajnie pogodną nocą letnią.Nagle Wilkowi zdawało się, że słyszy jakbyodgłos łamanych drzewek.Stanął i słuchał.Tak jest, ktoś łamał drzewka owocowe, którymiWilk obsadził drogę.Wszystka krew uderzyła mu do głowy. Kto tu? krzyknął grzmiącym głosem.Jakaś biała postać zaczęła co sił uciekać ku gościńcowi.Wilk skoczył za nią jak błyskawi-ca i w tejże chwili był tuż przy niej.Jakiś ogromny chłop widząc, że nie uciecze, obrócił sięgroznie, trzymając siekierę w dłoni. A co ty, panku! myślisz, że ja się boj.Stęknął i nie dokończył.Wilk jednym zamachem żelaznej ręki obalił go na ziemię i klęk-nąwszy mu na piersiach ryknął: Aotrze! Oj, panie! zlitujcie się! żona, dzieci! zlitujcie się.bójcie się Boga.Mnie zapłacili, żebyja to zrobił!Wilk puścił go i podniósł jak dziecko za kołnierz. Kto cię zapłacił? Wielmożny panie! to pan Strączek, żeby go wciornaści.Ja mam żonę i dzieci.Powiada: Idz, Bartek, wyłam Wilkowi drzewa, dostaniesz po złotemu od sztuki.Tak i poszedłem.Onpowiada: Drzewka młode, łatwo się złamią , a to, wielmożny panie, twarde licho, co i bezsiekiery nie podolisz. Skąd ty jesteś? Od Hoszyńskich. Bartek! zrobiłem ja ci krzywdę kiedy? Nie. A tyś mnie za co skrzywdził? Za złoty od sztuki, wielmożny panie.Nie chciał dać więcej. To pójdziesz ty, Bartku, do sądu na srogie ukaranie i święty Boże nie pomoże, a Strączekswoją drogą mi zapłaci.Tu zaczęły się modły, zaklęcia i przeprosiny, ale, niestety, Wilk nie należał do idealnejszkoły wielbicieli poczciwych kmiotków, a może i łagodności miał za mało słowem, po-szedł nieborak Bartek do sądu.25Wilk poleciał nazajutrz osobiście do Strączka i Hoszyńskich i kto wie, co by się stało,szczęściem nikogo z nich nie zastał w domu.Ale co się odwlekło, to nie uciekło.Sprawa po-szła do miejscowych sądów.Wilk wygrał ją, choć żadną miarą nie mógł uzyskać wyroku,jakiego pragnął najbardziej.Chodziło mu o to, żeby Strączek poszedł do kozy, ale Strączekskazany był tylko na karę pieniężną, którą Wilk obiecywał sobie oddać na pomnożenie czytel-ni.Cały wyrok wydany był zaocznie.Strączek dowiedziawszy się o tym kazał odpowiedziećjednym słowem: Dobrze.Przykro jednak było naszemu bohaterowi, tym bardziej że od tego czasu posypały się nańklęski jedna za drugą.Wypadło znów kilka szkód w polach, wypasano mu lucernę, kradzionopszczoły, a i w mieście doznawał tysiąca najrozmaitszych przykrości.Czy się tym gryzł, czynie, trudno powiedzieć, to tylko pewna, że im więcej doznawał przeszkód, tym większe i wy-trwalsze rozwijał siły oporu. Ja sobie dam radę (pisał do przyjaciela).Przewidywałem kupując Mżynek, ile trudnościbędę miał do zwalczenia.A no, jednak burzy się we mnie krew i wyczerpuje cierpliwość.Zbyt mi w drogę włażą i mogą zapłacić za to drożej, niż myślą.Nie tyle jednak boli mnie sa-mo prześladowanie, ile nikczemność, która leży na dnie tego wszystkiego.Toczy się skrytawalka w ciemnościach, ale ja wyrwę ją na światło dzienne.Nie upadam jednak na duchu.Myśl, że wśród ciemnoty i głupstwa, jakie mnie otacza, mam i ja skrzydlatego sprzymierzeń-ca, niby anioła opiekuńczego myśl ta dodaje mi sił, ale i łagodzi mnie.Chcę mówić o Lucy.Nie mów ty mi w swych listach o niej z przekąsem, ani odzywaj się mi półsłówkami.Kochamją i ufam jej.Stosunki nasze stały się takie, że uważam sobie za obowiązek wystąpić jak naj-prędzej z prośbą o jej rękę.Niknie wszelka gorycz, gotowym wszystkim wszystko zapomnieć,jeśli ona mnie wysłucha.A mam wszelką pewność! Może dziś lub jutro rozstrzygną się losymoje.Jakoż nie potrzebował długo czekać [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Po drodze wesoło machał kijem, ścinając przydrożne zioła.Księżyc świecił, cicho było wpowietrzu, jako zwyczajnie pogodną nocą letnią.Nagle Wilkowi zdawało się, że słyszy jakbyodgłos łamanych drzewek.Stanął i słuchał.Tak jest, ktoś łamał drzewka owocowe, którymiWilk obsadził drogę.Wszystka krew uderzyła mu do głowy. Kto tu? krzyknął grzmiącym głosem.Jakaś biała postać zaczęła co sił uciekać ku gościńcowi.Wilk skoczył za nią jak błyskawi-ca i w tejże chwili był tuż przy niej.Jakiś ogromny chłop widząc, że nie uciecze, obrócił sięgroznie, trzymając siekierę w dłoni. A co ty, panku! myślisz, że ja się boj.Stęknął i nie dokończył.Wilk jednym zamachem żelaznej ręki obalił go na ziemię i klęk-nąwszy mu na piersiach ryknął: Aotrze! Oj, panie! zlitujcie się! żona, dzieci! zlitujcie się.bójcie się Boga.Mnie zapłacili, żebyja to zrobił!Wilk puścił go i podniósł jak dziecko za kołnierz. Kto cię zapłacił? Wielmożny panie! to pan Strączek, żeby go wciornaści.Ja mam żonę i dzieci.Powiada: Idz, Bartek, wyłam Wilkowi drzewa, dostaniesz po złotemu od sztuki.Tak i poszedłem.Onpowiada: Drzewka młode, łatwo się złamią , a to, wielmożny panie, twarde licho, co i bezsiekiery nie podolisz. Skąd ty jesteś? Od Hoszyńskich. Bartek! zrobiłem ja ci krzywdę kiedy? Nie. A tyś mnie za co skrzywdził? Za złoty od sztuki, wielmożny panie.Nie chciał dać więcej. To pójdziesz ty, Bartku, do sądu na srogie ukaranie i święty Boże nie pomoże, a Strączekswoją drogą mi zapłaci.Tu zaczęły się modły, zaklęcia i przeprosiny, ale, niestety, Wilk nie należał do idealnejszkoły wielbicieli poczciwych kmiotków, a może i łagodności miał za mało słowem, po-szedł nieborak Bartek do sądu.25Wilk poleciał nazajutrz osobiście do Strączka i Hoszyńskich i kto wie, co by się stało,szczęściem nikogo z nich nie zastał w domu.Ale co się odwlekło, to nie uciekło.Sprawa po-szła do miejscowych sądów.Wilk wygrał ją, choć żadną miarą nie mógł uzyskać wyroku,jakiego pragnął najbardziej.Chodziło mu o to, żeby Strączek poszedł do kozy, ale Strączekskazany był tylko na karę pieniężną, którą Wilk obiecywał sobie oddać na pomnożenie czytel-ni.Cały wyrok wydany był zaocznie.Strączek dowiedziawszy się o tym kazał odpowiedziećjednym słowem: Dobrze.Przykro jednak było naszemu bohaterowi, tym bardziej że od tego czasu posypały się nańklęski jedna za drugą.Wypadło znów kilka szkód w polach, wypasano mu lucernę, kradzionopszczoły, a i w mieście doznawał tysiąca najrozmaitszych przykrości.Czy się tym gryzł, czynie, trudno powiedzieć, to tylko pewna, że im więcej doznawał przeszkód, tym większe i wy-trwalsze rozwijał siły oporu. Ja sobie dam radę (pisał do przyjaciela).Przewidywałem kupując Mżynek, ile trudnościbędę miał do zwalczenia.A no, jednak burzy się we mnie krew i wyczerpuje cierpliwość.Zbyt mi w drogę włażą i mogą zapłacić za to drożej, niż myślą.Nie tyle jednak boli mnie sa-mo prześladowanie, ile nikczemność, która leży na dnie tego wszystkiego.Toczy się skrytawalka w ciemnościach, ale ja wyrwę ją na światło dzienne.Nie upadam jednak na duchu.Myśl, że wśród ciemnoty i głupstwa, jakie mnie otacza, mam i ja skrzydlatego sprzymierzeń-ca, niby anioła opiekuńczego myśl ta dodaje mi sił, ale i łagodzi mnie.Chcę mówić o Lucy.Nie mów ty mi w swych listach o niej z przekąsem, ani odzywaj się mi półsłówkami.Kochamją i ufam jej.Stosunki nasze stały się takie, że uważam sobie za obowiązek wystąpić jak naj-prędzej z prośbą o jej rękę.Niknie wszelka gorycz, gotowym wszystkim wszystko zapomnieć,jeśli ona mnie wysłucha.A mam wszelką pewność! Może dziś lub jutro rozstrzygną się losymoje.Jakoż nie potrzebował długo czekać [ Pobierz całość w formacie PDF ]