[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Król wpatrywał się w Greya, nie dowierzając własnym uszom.- Powiedziałem, że pułkownik Sellars zameldował o kradzieży złotego pierścienia! - złowieszczo powtórzył Grey.Królowi aż zakręciło się w głowie.A więc to nie ronson! Niepotrzebnie panikowałem! To tylko ten cho­lerny pierścień Sellarsa, myślał.Sprzedał go trzy tygodnie temu, zresztą z niezłym zyskiem.A więc Sellars zameldo­wał o kradzieży! Kłamliwy skurwysyn.- No, proszę - powiedział z nutką wesołości w głosie.- No, proszę, a to ci pech.Ktoś ukradł pierścień.Nie może być!- Dla mnie może.A dla was nie? - rzekł szorstko Grey.Król nic na to nie odpowiedział.Ale miał wielką ochotę uśmiechnąć się.Wcale nie chodzi o zapalniczkę! Jestem bezpieczny!- Znacie pułkownika Sellarsa? - spytał Grey.- O tyle, o ile, panie poruczniku.Grałem z nim parę razy w brydża - odparł Król, całkiem już spokojny.- Czy pułkownik pokazywał wam pierścień? - pytał nieustępliwie Grey.Król starannie odtworzył w pamięci przebieg wypad­ków.Pułkownik Sellars pokazał mu pierścień dwukrotnie.Raz, kiedy prosił go o pośrednictwo w sprzedaży, a drugi raz, kiedy Król poszedł go zważyć.- Ależ skąd, panie poruczniku - odparł niewinnym głosem.Wiedział, że nic mu nie grozi.Świadków nie było.- Na pewno nigdy nie widzieliście tego pierścienia?- Ależ skąd, panie poruczniku.Grey poczuł nagle, że ma serdecznie dosyć tej zabawy w kota i mysz, a nieprzeparta ochota na jajka sprawiła, że aż go zemdliło z głodu.Gotów był zrobić wszystko, do­słownie wszystko, żeby dostać choć jedno z nich.- Grey, przyjacielu, czy ma pan ogień? - spytał Mar­lowe.Nie miał przy sobie swojej malajskiej zapalniczki, a musiał zapalić.Koniecznie.Niechęć do Greya wysu­szyła mu usta.- Nie.Sam sobie zapal, pomyślał ze złością Grey, zabierając się do odejścia.W tym momencie usłyszał, jak Marlowe zwraca się do Króla:- Mógłbyś mi użyczyć swojego ronsona?Obrócił się ku nim powoli.Peter Marlowe uśmiechał się do Króla.Jego słowa jak wyryte zawisły w powietrzu, a potem rozbiegły się, docierając do każdego zakątka baraku.Przerażony Król, chcąc za wszelką cenę zyskać na czasie, zaczął szukać zapałek.- Masz go w lewej kieszeni - podpowiedział Marlowe.W tej jednej chwili Król żył, umarł i narodził się na nowo.Mieszkańcy baraku wstrzymali oddech.Mieli być świadkami upadku Króla.Mieli być świadkami tego, jak Król zostaje schwytany, zabrany i uwięziony, a więc czegoś, co się nie mieściło w głowie.A jednak mieli przed sobą Króla, Greya i tego człowieka, który wydał Króla i złożył go jak baranka na ołtarzu ofiarnym Greya.Nie­którzy byli przerażeni, inni rozkoszowali się tą perspek­tywą, jeszcze inni współczuli Królowi, a Dino pomyślał ze złością: Psiakrew, jutro ja miałem pilnować skrzynki!- Jak to, kapralu, nie podacie panu kapitanowi ognia? - spytał Grey.Nie czuł już głodu, a tylko wewnętrzne ciepło.Wiedział przecież, że w spisie rzeczy Króla nie figuruje zapalniczka marki Ronson.Król wyjął zapalniczkę i podał ogień Marlowe’owi.Płomień, którym miał ochotę go spalić, płonął równo i jasno.Dziękuję - powiedział Marlowe, uśmiechnął się i do­piero wtedy zdał sobie ze wszystkiego sprawę.- No, tak - powiedział Grey, biorąc zapalniczkę do ręki.Zabrzmiało to majestatycznie, nieodwołalnie, gro­źnie.Król milczał, bo cóż mógł powiedzieć.Po prostu czekał.Teraz, kiedy go przyłapano, nie bał się i tylko przeklinał własną głupotę.Mężczyzna przegrywający przez własną głupotę nie ma prawa nazywać siebie mężczyzną.Nie ma też prawa być Królem, bo Królem jest zawsze ten, kto jest najsilniejszy, najsilniejszy nie tylko dzięki samej sile, ale dzięki sprytowi, sile i szczęściu.- Skąd to macie, kapralu? - spytał słodkim głosem Grey.Peter Marlowe czuł, że się w nim wszystko burzy.Przez chwilę walczył gorączkowo z myślami, aż wreszcie powie­dział:- To moja zapalniczka.- Wiedząc, że zabrzmiało to jak kłamstwo, czym w istocie było, dodał pośpiesznie: - Graliśmy w pokera.Przegrałem ją.Tuż przed obiadem.Grey, Król i pozostali wlepili w niego oszołomiony wzrok.- Co takiego? - spytał Grey.- Przegrałem ją - powtórzył Marlowe.- Graliśmy w pokera.Miałem sekwens.Sam mu opowiedz - dodał prędko, przerzucając na Króla konieczność wyjaśnień, żeby go wypróbować.Król nie zdążył jeszcze zebrać myśli, ale refleks miał dobry.Otworzył usta i powiedział:- Graliśmy właśnie w studa.Miałem fula i.- Jakiego?- Asy na dwójkach - wtrącił bez zastanowienia Marlowe.W myśli zadawał sobie pytanie: Do diabła, co to jest stud?Król drgnął, mimo że wspaniale panował nad sobą.Miał właśnie powiedzieć: “króle na damach”, i był świa­dom, że Grey zauważył jego wzdrygnięcie.- Kłamie pan, Marlowe!- Ależ kolego Grey, jak pan może! - rzekł Marlowe, grając na zwłokę.A myślał: Cholera, co to jest stud? - Żal było patrzeć - powiedział, znajdując swoistą przyjemność w strachu przed wielkim niebezpieczeństwem.- Zdawało mi się, że już go mam.Miałem sekwens.Dlatego postawi­łem zapalniczkę.Sam mu opowiedz - zwrócił się prędko do Króla.- A jak się gra w studa, Marlowe?Zapadła cisza.Przerwał ją grzmot, który przetoczył się gdzieś za horyzontem.Król otworzył usta, ale Grey nie dał mu dojść do słowa.- Pytałem Marlowe’a - rzekł z pogróżką w głosie.Marlowe był bezbronny.Spojrzał na Króla i choć jego oczy niczego nie wyrażały, Król zrozumiał.- Chodź, pokażemy - zaproponował szybko Marlowe.Król natychmiast sięgnął po karty i powiedział bez wahania:- Moja karta w dołku.Grey z wściekłością obrócił się do niego.- Mówiłem, że pytam Marlowe’a.Jeszcze jedno słowo, a zaaresztuję was za utrudnianie pracy przedstawicielowi prawa.Król milczał i tylko modlił się w duchu, żeby to, co powiedział, okazało się wystarczającą wskazówką.Wyrażenie “karta w dołku” zabrzmiało w uszach Mar­lowe’a jakby znajomo.I nagle wszystko sobie przypo­mniał.Wiedząc już, na czym polega gra, zaczął się bawić z Greyem.- No więc.- wycedził z zakłopotaniem - to taka odmiana pokera, jak każda inna.- Chcę usłyszeć, jak się w to gra - ponaglał Grey sądząc, że przyłapał ich wreszcie na kłamstwie.Marlowe obrzucił go kamiennym spojrzeniem, myśląc o stygnących jajkach.- Co pan właściwie chce udowodnić, Grey? Każdy głupi wie, że są to cztery karty i jedna zakryta, czyli w dołku.Przez barak przebiegło westchnienie ulgi.Grey zrozu­miał, że jest bezsilny.Jego słowo stanęłoby przeciw słowu Marlowe’a, a nawet tu, w Changi, samo słowo porucznika żandarmerii to za mało.- Faktycznie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl