[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zwracają uwagę na zepsuty samochód, nowego sprzedawcę narkotyków na skrzyżowaniu czy też osobę obcą w ich środowisku.Siadają pod ścianami, ukrywszy twarze pod rondami kapeluszy, daszkami czapek lub w cieniu markiz, i niczym wartownicy obserwują toczące się wokół nich życie.Łowią odgłosy ulicznego ruchu, wdychają cuchnące spaliny miejskich autobusów i gryzący dym ze smażalni oraz barów szybkiej obsługi.Doskonale wiedzą, czy któraś taksówka przejeżdżała obok nich dwa razy w ciągu godziny.Jeśli z oddali doleci huk wystrzału, szybko będą znać miejsce zdarzenia.Gdy przy krawężniku zatrzyma się elegancka limuzyna z tablicami rejestracyjnymi z Wirginii czy Marylandu, będą mieli ją na oku, dopóki nie odjedzie.Tak samo ich uwagę przykuje ubrany po cywilnemu gliniarz, czekający w samochodzie.- Przed biurem jest policja - oznajmił jeden z klientów Sofii.Ta wyjrzała na zewnątrz i rzeczywiście bliżej skrzyżowania z ulicą Q zauważyła nie oznakowany wóz policyjny.Odczekała pół godziny, sprawdziła jeszcze raz i poszła do Mordecaia.Pozostawałem niczego nie świadomy, pochłonięty walką na dwóch frontach jednocześnie.W biurze opieki społecznej próbowałem wywalczyć dla jednego klienta bony żywnościowe, utrzymując zarazem kontakt z prokuraturą okręgową, która miała wyjaśnić zarzuty postawione drugiemu klientowi.Sprawy wlokły się niemiłosiernie.W piątkowe popołudnie zmagania z waszyngtońską biurokracją nawet świętego doprowadziłyby do rozpaczy.Oboje zajrzeli do mego pokoju ze smutną nowiną.- Wygląda na to, że gliniarze czekają na ciebie przed wejściem - oznajmił Green.W pierwszej chwili chciałem dać nura pod biurko, ale się opanowałem.- Gdzie? - spytałem głupio, jakby to mogło mieć większe znaczenie.- Przy skrzyżowaniu.Obserwują ośrodek co najmniej od pół godziny.- Może przyjechali po ciebie?Udał mi się dowcip.Nikt się nawet nie uśmiechnął.- Sprawdziłam telefonicznie - wyjaśniła Sofia.- Został wystawiony nakaz twojego aresztowania pod zarzutem kradzieży poufnych dokumentów.Za kradzież groziło więzienie! Biały, nieźle sytuowany facet miał się znaleźć na samym dnie! Nerwowo przestąpiłem z nogi na nogę, usiłując nie okazywać po sobie strachu.- Można się było spodziewać - odparłem takim tonem, jakbym mówił: „Normalka, nieraz już przez to przechodziłem!” - Trzeba to załatwić jak najszybciej.- Rozmawiałem przed chwilą z prawnikiem z biura prokuratora okręgowego - rzekł Mordecai.- Popatrzyliby na ciebie przychylniejszym okiem, gdybyś się sam oddał w ręce policji.- Miło z ich strony - mruknąłem, całkiem nie przekonany.- Ja też przez całe popołudnie dzwoniłem do biura prokuratora.Nikt nawet nie chciał ze mną rozmawiać.- Tam pracuje dwustu prawników - odparł Green.Jak na złość Mordecai nie miał przyjaciół po tamtej stronie barykady.Gliniarzy i prokuratorów, co zrozumiałe, zaliczał do swoich wrogów.Szybko zrodził się plan działania.Sofia zobowiązała się znaleźć poręczyciela, który gotów byłby natychmiast wyłożyć kaucję.Mordecai postanowił skontaktować się z jakimś zaprzyjaźnionym sędzią.Żadne z nas nie powiedziało najważniejszego: mieliśmy piątkowe popołudnie, ja zaś mogłem nie dotrwać za kratkami do poniedziałku.Wrócili do swoich pokojów.Usiadłem za biurkiem jak skamieniały, niezdolny do logicznego myślenia czy wykonania choćby jednego ruchu.Ze strachem nasłuchiwałem skrzypnięcia drzwi od ulicy.Nie musiałem długo czekać.Punktualnie o czwartej wkroczył do biura porucznik Gasko w towarzystwie dwóch podległych mu gliniarzy.Podczas naszego pierwszego spotkania w czasie rewizji w mieszkaniu Claire, kiedy to wrzeszczałem na nich i spisywałem nazwiska, grożąc natychmiastowym wniesieniem oskarżeń przeciwko wszystkim trzem, kiedy każde słowo Gasko napotykało moją kąśliwą odpowiedź, nie przyszło mi nawet do głowy, że któregoś dnia porucznik otrzyma zadanie odstawienia mnie do aresztu.Z niedowierzaniem teraz patrzyłem, jak kołysząc się z lekka na boki niczym stary wilk morski, wrogo uśmiechnięty, ściska w dłoni złożony papier, jakby to była broń, którą może mi wymierzyć w pierś.- Muszę się zobaczyć z panem Brockiem - oznajmił Sofii.W dwóch skokach znalazłem się na korytarzu.Mimo zaskoczenia uśmiechnąłem się przyjaźnie i rzuciłem z daleka:- Cześć, Gasko! Wciąż szukacie tej teczki?- Nie tym razem.Mordecai także wyszedł na korytarz.Sofia podniosła się z krzesła.Przez chwilę wszyscy nawzajem mierzyliśmy się spojrzeniami.- Macie nakaz? - zapytał Green.- Owszem, aresztowania obecnego tu pana Brocka - powiedział Gasko.Wzruszyłem ramionami.- W takim razie chodźmy.Wszedłem do sali ogólnej.Jeden z mundurowych odpiął od pasa kajdanki.Usiłowałem przynajmniej sprawiać wrażenie całkowicie spokojnego.- Jestem jego adwokatem - oświadczył Mordecai.- Czy mogę obejrzeć ten nakaz?Wziął dokument z rąk Gasko i zaczął go uważnie czytać.Ja tymczasem zostałem skuty, ręce wykręcono mi do tyłu, poczułem na nadgarstkach zimny dotyk stali.Kajdanki zatrzaśnięto zdecydowanie za mocno, zagryzłem jednak zęby i postanowiłem dalej udawać obojętność.- Z przyjemnością odstawię mojego klienta na komisariat - odezwał się Green.- To zbyteczne - rzucił Gasko.- Zaoszczędzimy panu kłopotu.- Dokąd go zabieracie?- Na komendę główną.- Pojadę za wami - powiedział Mordecai do mnie.Sofia natychmiast sięgnęła po słuchawkę telefonu.Ten widok przyniósł mi chyba nawet większą ulgę niż świadomość, że Green pojedzie za nami na komendę.Całe zajście obserwowało trzech naszych klientów, trzech starszych, Bogu ducha winnych obywateli, którzy wpadli na krótką rozmowę z Sofią.Siedzieli na krzesłach pod oknem i kiedy wychodziliśmy na ulicę, odprowadzili mnie wzrokiem pełnym niedowierzania.Jeden z gliniarzy zacisnął palce na moim ramieniu i pchnął mnie lekko po schodkach.Zeskoczyłem na chodnik, pragnąc jak najszybciej znaleźć się w samochodzie.Kiedy ujrzałem brudny, nie oznakowany biały wóz policyjny przy skrzyżowaniu, przyszło mi do głowy, że bezdomni musieli widzieć wszystko - jak gliniarze parkowali przy krawężniku, obserwowali z auta ośrodek, wreszcie wyprowadzili skutego kajdankami aresztanta.Nie miałem wątpliwości, że lotem błyskawicy rozejdzie się po ulicach przekazywana z ust do ust elektryzująca wiadomość: aresztowali prawnika!Gasko usiadł z tyłu obok mnie.Patrzyłem nieruchomo przed siebie, zdając sobie powoli sprawę z własnego położenia.- Co za strata czasu - mruknął od niechcenia porucznik, usadowiwszy się wygodnie, z nogą założoną na nogę.- Mamy sto czterdzieści nie wyjaśnionych morderstw w tym mieście, sprzedawców narkotyków niemal na każdym skrzyżowaniu, handlarzy panoszących się w szkołach średnich, a musimy tracić czas na takie bzdury.- Mam to uznać za próbę przesłuchania, Gasko? - spytałem.- Nie.- To dobrze.Nie wyrecytował mi klasycznej formułki ostrzegawczej, nie miał więc prawa zadawać żadnych pytań.Brygada policyjnych asów pojechała ulicą Czternastą, nie włączając syreny ani koguta, a mimo to kierowca nie zważał specjalnie na inne samochody, światła czy przechodniów.- Jeśli wam to nie na rękę, to mnie wypuśćcie - zaproponowałem.- Niestety, decyzja nie należy do mnie.Musiałeś nieźle wkurzyć parę osób.Prokurator okręgowy powiedział, że wobec licznych nacisków musi cię wpakować do aresztu.- Kto go naciskał?Odpowiedź znałem z góry [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Zwracają uwagę na zepsuty samochód, nowego sprzedawcę narkotyków na skrzyżowaniu czy też osobę obcą w ich środowisku.Siadają pod ścianami, ukrywszy twarze pod rondami kapeluszy, daszkami czapek lub w cieniu markiz, i niczym wartownicy obserwują toczące się wokół nich życie.Łowią odgłosy ulicznego ruchu, wdychają cuchnące spaliny miejskich autobusów i gryzący dym ze smażalni oraz barów szybkiej obsługi.Doskonale wiedzą, czy któraś taksówka przejeżdżała obok nich dwa razy w ciągu godziny.Jeśli z oddali doleci huk wystrzału, szybko będą znać miejsce zdarzenia.Gdy przy krawężniku zatrzyma się elegancka limuzyna z tablicami rejestracyjnymi z Wirginii czy Marylandu, będą mieli ją na oku, dopóki nie odjedzie.Tak samo ich uwagę przykuje ubrany po cywilnemu gliniarz, czekający w samochodzie.- Przed biurem jest policja - oznajmił jeden z klientów Sofii.Ta wyjrzała na zewnątrz i rzeczywiście bliżej skrzyżowania z ulicą Q zauważyła nie oznakowany wóz policyjny.Odczekała pół godziny, sprawdziła jeszcze raz i poszła do Mordecaia.Pozostawałem niczego nie świadomy, pochłonięty walką na dwóch frontach jednocześnie.W biurze opieki społecznej próbowałem wywalczyć dla jednego klienta bony żywnościowe, utrzymując zarazem kontakt z prokuraturą okręgową, która miała wyjaśnić zarzuty postawione drugiemu klientowi.Sprawy wlokły się niemiłosiernie.W piątkowe popołudnie zmagania z waszyngtońską biurokracją nawet świętego doprowadziłyby do rozpaczy.Oboje zajrzeli do mego pokoju ze smutną nowiną.- Wygląda na to, że gliniarze czekają na ciebie przed wejściem - oznajmił Green.W pierwszej chwili chciałem dać nura pod biurko, ale się opanowałem.- Gdzie? - spytałem głupio, jakby to mogło mieć większe znaczenie.- Przy skrzyżowaniu.Obserwują ośrodek co najmniej od pół godziny.- Może przyjechali po ciebie?Udał mi się dowcip.Nikt się nawet nie uśmiechnął.- Sprawdziłam telefonicznie - wyjaśniła Sofia.- Został wystawiony nakaz twojego aresztowania pod zarzutem kradzieży poufnych dokumentów.Za kradzież groziło więzienie! Biały, nieźle sytuowany facet miał się znaleźć na samym dnie! Nerwowo przestąpiłem z nogi na nogę, usiłując nie okazywać po sobie strachu.- Można się było spodziewać - odparłem takim tonem, jakbym mówił: „Normalka, nieraz już przez to przechodziłem!” - Trzeba to załatwić jak najszybciej.- Rozmawiałem przed chwilą z prawnikiem z biura prokuratora okręgowego - rzekł Mordecai.- Popatrzyliby na ciebie przychylniejszym okiem, gdybyś się sam oddał w ręce policji.- Miło z ich strony - mruknąłem, całkiem nie przekonany.- Ja też przez całe popołudnie dzwoniłem do biura prokuratora.Nikt nawet nie chciał ze mną rozmawiać.- Tam pracuje dwustu prawników - odparł Green.Jak na złość Mordecai nie miał przyjaciół po tamtej stronie barykady.Gliniarzy i prokuratorów, co zrozumiałe, zaliczał do swoich wrogów.Szybko zrodził się plan działania.Sofia zobowiązała się znaleźć poręczyciela, który gotów byłby natychmiast wyłożyć kaucję.Mordecai postanowił skontaktować się z jakimś zaprzyjaźnionym sędzią.Żadne z nas nie powiedziało najważniejszego: mieliśmy piątkowe popołudnie, ja zaś mogłem nie dotrwać za kratkami do poniedziałku.Wrócili do swoich pokojów.Usiadłem za biurkiem jak skamieniały, niezdolny do logicznego myślenia czy wykonania choćby jednego ruchu.Ze strachem nasłuchiwałem skrzypnięcia drzwi od ulicy.Nie musiałem długo czekać.Punktualnie o czwartej wkroczył do biura porucznik Gasko w towarzystwie dwóch podległych mu gliniarzy.Podczas naszego pierwszego spotkania w czasie rewizji w mieszkaniu Claire, kiedy to wrzeszczałem na nich i spisywałem nazwiska, grożąc natychmiastowym wniesieniem oskarżeń przeciwko wszystkim trzem, kiedy każde słowo Gasko napotykało moją kąśliwą odpowiedź, nie przyszło mi nawet do głowy, że któregoś dnia porucznik otrzyma zadanie odstawienia mnie do aresztu.Z niedowierzaniem teraz patrzyłem, jak kołysząc się z lekka na boki niczym stary wilk morski, wrogo uśmiechnięty, ściska w dłoni złożony papier, jakby to była broń, którą może mi wymierzyć w pierś.- Muszę się zobaczyć z panem Brockiem - oznajmił Sofii.W dwóch skokach znalazłem się na korytarzu.Mimo zaskoczenia uśmiechnąłem się przyjaźnie i rzuciłem z daleka:- Cześć, Gasko! Wciąż szukacie tej teczki?- Nie tym razem.Mordecai także wyszedł na korytarz.Sofia podniosła się z krzesła.Przez chwilę wszyscy nawzajem mierzyliśmy się spojrzeniami.- Macie nakaz? - zapytał Green.- Owszem, aresztowania obecnego tu pana Brocka - powiedział Gasko.Wzruszyłem ramionami.- W takim razie chodźmy.Wszedłem do sali ogólnej.Jeden z mundurowych odpiął od pasa kajdanki.Usiłowałem przynajmniej sprawiać wrażenie całkowicie spokojnego.- Jestem jego adwokatem - oświadczył Mordecai.- Czy mogę obejrzeć ten nakaz?Wziął dokument z rąk Gasko i zaczął go uważnie czytać.Ja tymczasem zostałem skuty, ręce wykręcono mi do tyłu, poczułem na nadgarstkach zimny dotyk stali.Kajdanki zatrzaśnięto zdecydowanie za mocno, zagryzłem jednak zęby i postanowiłem dalej udawać obojętność.- Z przyjemnością odstawię mojego klienta na komisariat - odezwał się Green.- To zbyteczne - rzucił Gasko.- Zaoszczędzimy panu kłopotu.- Dokąd go zabieracie?- Na komendę główną.- Pojadę za wami - powiedział Mordecai do mnie.Sofia natychmiast sięgnęła po słuchawkę telefonu.Ten widok przyniósł mi chyba nawet większą ulgę niż świadomość, że Green pojedzie za nami na komendę.Całe zajście obserwowało trzech naszych klientów, trzech starszych, Bogu ducha winnych obywateli, którzy wpadli na krótką rozmowę z Sofią.Siedzieli na krzesłach pod oknem i kiedy wychodziliśmy na ulicę, odprowadzili mnie wzrokiem pełnym niedowierzania.Jeden z gliniarzy zacisnął palce na moim ramieniu i pchnął mnie lekko po schodkach.Zeskoczyłem na chodnik, pragnąc jak najszybciej znaleźć się w samochodzie.Kiedy ujrzałem brudny, nie oznakowany biały wóz policyjny przy skrzyżowaniu, przyszło mi do głowy, że bezdomni musieli widzieć wszystko - jak gliniarze parkowali przy krawężniku, obserwowali z auta ośrodek, wreszcie wyprowadzili skutego kajdankami aresztanta.Nie miałem wątpliwości, że lotem błyskawicy rozejdzie się po ulicach przekazywana z ust do ust elektryzująca wiadomość: aresztowali prawnika!Gasko usiadł z tyłu obok mnie.Patrzyłem nieruchomo przed siebie, zdając sobie powoli sprawę z własnego położenia.- Co za strata czasu - mruknął od niechcenia porucznik, usadowiwszy się wygodnie, z nogą założoną na nogę.- Mamy sto czterdzieści nie wyjaśnionych morderstw w tym mieście, sprzedawców narkotyków niemal na każdym skrzyżowaniu, handlarzy panoszących się w szkołach średnich, a musimy tracić czas na takie bzdury.- Mam to uznać za próbę przesłuchania, Gasko? - spytałem.- Nie.- To dobrze.Nie wyrecytował mi klasycznej formułki ostrzegawczej, nie miał więc prawa zadawać żadnych pytań.Brygada policyjnych asów pojechała ulicą Czternastą, nie włączając syreny ani koguta, a mimo to kierowca nie zważał specjalnie na inne samochody, światła czy przechodniów.- Jeśli wam to nie na rękę, to mnie wypuśćcie - zaproponowałem.- Niestety, decyzja nie należy do mnie.Musiałeś nieźle wkurzyć parę osób.Prokurator okręgowy powiedział, że wobec licznych nacisków musi cię wpakować do aresztu.- Kto go naciskał?Odpowiedź znałem z góry [ Pobierz całość w formacie PDF ]