[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na miłość boską, tylko wówczas stąd cię wypuszczą.- Nie mogę - płakał ojciec Bell.- Nawet nie wyobrażasz sobie, co oni zrobią.Czy on nam pomoże? - spytał Gordon Holman.- Może potrzeba nieco więcej perswazji?- Czy nie widzisz, że on wam nie da tego, czego chcecie? - zapytał Jack.Och.Nie wiem.Zaczekaj, aż zapalimy jego dłonie.Wiesz, my to potrafimy zrobić.Wszystko, co ma coś wspólnego z żywiołami.Ziemią, wodą, powietrzem, ogniem.Zajrzyj do sąsiedniego pokoju i obejrzyj sobie, jak będzie palił Panu Bogu świeczkę.Biała twarz znów rozpłynęła się.W ślepej złości Jack przemierzył pokój i trzasnął pięścią ścianę tam, gdzie przedtem znajdował się Holman.- To jest starzec, ty skurwysynu! Wypuść go! - Jego wściekłość była tym większa, że przecież on sam przywiózł tutaj ojca Bella wbrew jego woli i wbrew jego ostrzeżeniom.Odpowiedzialność za każdą chwilę męki ojca Bella spadała wyłącznie na niego.- O, Boże, ratuj mnie - westchnął ojciec Bell.- Ojcze, posłuchaj mnie - powiedział Jack.- Już nie jesteś księdzem.Sam to powiedziałeś.Nie musisz poczuwać się do winy, uwalniając tych ludzi! To już nie twoja sprawa! Po prostu ich wypuść, a oni puszczą ciebie! Zamierzasz umrzeć tutaj, z rękami zatopionymi w ścianie? Wyobrażasz sobie, że naprawdę właśnie to zrobisz? Chcesz zostać męczennikiem czy co?Ojciec Bell odwrócił głowę, by na niego popatrzeć, ale w tej samej chwili jego usta otworzyły się w bezgłośnym wrzasku niewysłowionego bólu.Drżał i trząsł się, i bił czołem o ścianę, ale nie mógł się uwolnić.- Co to takiego? - spytał go Jack, owładnięty paniką.- Co oni ci robią?Zajrzyj do sąsiedniego pokoju i przyjrzyj się, jak pali Panu Bogu świeczkę.W jednej chwili Jack wypadł z pokoju Quintusa Millera i rzucił się do drzwi sąsiedniego pomieszczenia.Pokój był zamknięty na klucz, tak jak powinien być pokój Quintusa Millera.Jack gorączkowo szarpał klamkę, ale nie puściła.- O, Boże, o, Boże, ratuj mnie! - wrzeszczał ojciec Bell.Jack podniósł mosiężną klapkę judasza w drzwiach pokoju.To, co ujrzał, spowodowało, że jego ciało pokryła gęsia skóra, a do ust napłynęła gorzka ślina.Ramiona ojca Bella przechodziły na wylot przez mur, tak jakby stał przykuty do pręgierza.Końce jego palców płonęły; kurczył dłonie w desperackim usiłowaniu zgaszenia płomieni, ale dla Jacka było jasne, że ogień jest zbyt gorący i zbyt dotkliwy.Szarpnął gwałtownie drzwi, aż zatrzeszczała ościeżnica.Ale nie zdołał ich poruszyć; zbyt solidnie je skonstruowano.Zaprojektowano je tak, by pomagały utrzymywać w zamknięciu szalonych zbrodniarzy na całe ich życie i nawet najzacieklejsi ludzie nie potrafili ich sforsować.Mógł więc tylko przyglądać się w przerażeniu, jak ciało na końcach palców ojca Bella poczerwieniało, pokryło się pęcherzami i zwęgliło, a jego paznokcie zwinęły się jak spalone łuski cebuli.Za każdym bolesnym skurczem palców ojca Bella kości przebijały mu skórę.Jeszcze minuta i przy takim natężeniu ognia w ogóle nie będzie miał dłoni.- Zrobię to! - wywrzeszczał ojciec Bell.- Gordon! Gordon! Aaaaaachchch, Gordon! Gordon, zrobię to! Aaaaaachchchch! Gordon! Błagam, Gordon, zrobię to! Zrobię to!Ogień natychmiast zdmuchnięto, lecz poczerniałe palce ojca Bella nadal żarzyły się jak zwęglone patyczki, napełniając pomieszczenie dymem.Jack powrócił do pokoju Quintusa Millera i przekonał się, że ojciec Bell trzęsie się z bólu i szoku.Z kątów ust spływała mu krew, spełzając po zmarszczkach poradlonej przez wiek twarzy, ponieważ przegryzł sobie język.Jack otoczył jego barki ramieniem, czując bezradność, złość i mdłości.Oczy ojca Bella zaszły mgłą.Ból w dłoniach i ramionach był tak wściekły, że stary kapłan co chwila to tracił, to odzyskiwał przytomność.W kącie pokoju tynk zawrzał i zakipiał jak płynne błoto.Pomiędzy schodzącymi się ścianami ukazała się postać człowieka; niskiego, chudego mężczyzny, nagiego, jeśli nie liczyć szala na ramionach.Popatrzył na ojca Bella pustymi, tynkowymi oczami, a jego twarz przybrała wyraz dziwacznego, obłąkańczego współczucia.Ojciec Bell wysapał:- Ten ból.Ból.Nie mogę go znieść.Jack zwrócił się do nagiej postaci w kącie:- Dajże spokój, na rany Chrystusa, wypuść go z tej ściany.Chrystus bardziej cierpiał - odparła postać w szalu, nie spuszczając z oka ojca Billa.- Przynajmniej wy, goje, bez przerwy nam to powtarzacie.Jack głęboko zaczerpnął powietrza.- Wobec tego, w imię ludzkości, wypuśćcie go.Gdy my odejdziemy, on też sobie pójdzie.Taka była umowa.Jack mocno obejmował ojca Bella.- Ojcze Bell? Słyszysz mnie? Jeśli mnie słyszysz, tylko kiwnij głową.Musisz ich teraz uwolnić.Musisz wypowiedzieć te słowa.Ojciec Bell skinął głową.Nastąpiła dłuższa pauza, podczas której zwilżył swe pokryte zaschłą krwią wargi, a potem wyszeptał:- W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego.Oto oświadczam, że to miejsce, które konsekrowałem i zabezpieczyłem.- Zawahał się i oblizał wargi.Oparł głowę o ścianę.- Nie mogę tego zrobić - powiedział.- Nie wolno mi.Znów napraszasz się ognia? - zapytała postać w kącie.- Chcesz, byśmy ci upalili dłonie do samych nadgarstków?- Ojcze Bell - nalegał Jack, przytulając go jeszcze mocniej, tak że czuł przez płaszcz jego kościste barki.- Ojcze Bell, musisz.Nie ma innego wyboru.Ojciec Bell dygocząc zaczerpnął oddechu.I kontynuował:- To miejsce, które poświęciłem i zabezpieczyłem od potęg ciemności i diabelstwa.teraz ma być dekonsekrowane i przywrócone stanowi naturalnemu jego stworzenia.Gdy wypowiadał te słowa, Jack poczuł ruchy i przesuwanie się wewnątrz budynku, jak gdyby w środku ścian zaniepokoiło się tysiące karaluchów.Na usta postaci w szalu powoli wypełznął uśmiech tryumfu.-.i uwolnione od opieki wszystkich Jego świętych pośredników.Ruchy i przesuwania się stały się głośniejsze.Przypominały ogromny tłum milczących osób, sunących do jednej bramy.A potem były jeszcze głośniejsze.Otaczały ich ze wszystkich stron.Szszszszsz.szszszszsz.szszszszsz.Chrypliwy, podobny do obrotów betoniarki dźwięk molekuł ciała ludzkiego, przeciąganych przez twarde cegły.Oto z dawna uwięzieni pacjenci Dębów przeciskali się przez labirynt ich murów w kierunku starożytnego i przerażającego miejsca, gdzie przecinały się mistyczne linie ley, gdzie wszystkie cztery elementy stawały się kwintesencją.-.na zawsze i zawsze.- Ojciec Bell zakończył recytację.Jego twarz błyszczała od łez i potu.- Koniec - oznajmił.- To już wszystko.Ale ledwie wypowiedział te słowa, szuranie nóg nagle ucichło.Jack odstąpił od ojca Bella i słuchał, podniósłszy głowę.- Co się stało? - zapytał.Zwrócił się do białego, tynkowego mężczyzny w kącie.- Czemu wszystko ucichło?Nadal jesteśmy uwięzieni.Linie ley jeszcze się nie otworzyły.- Ojcze Bell? - zwrócił się do starca Jack.Ale ojciec Bell tylko jęknął.Dekonsekracja nie jest kompletna - oświadczyła postać w ścianie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Na miłość boską, tylko wówczas stąd cię wypuszczą.- Nie mogę - płakał ojciec Bell.- Nawet nie wyobrażasz sobie, co oni zrobią.Czy on nam pomoże? - spytał Gordon Holman.- Może potrzeba nieco więcej perswazji?- Czy nie widzisz, że on wam nie da tego, czego chcecie? - zapytał Jack.Och.Nie wiem.Zaczekaj, aż zapalimy jego dłonie.Wiesz, my to potrafimy zrobić.Wszystko, co ma coś wspólnego z żywiołami.Ziemią, wodą, powietrzem, ogniem.Zajrzyj do sąsiedniego pokoju i obejrzyj sobie, jak będzie palił Panu Bogu świeczkę.Biała twarz znów rozpłynęła się.W ślepej złości Jack przemierzył pokój i trzasnął pięścią ścianę tam, gdzie przedtem znajdował się Holman.- To jest starzec, ty skurwysynu! Wypuść go! - Jego wściekłość była tym większa, że przecież on sam przywiózł tutaj ojca Bella wbrew jego woli i wbrew jego ostrzeżeniom.Odpowiedzialność za każdą chwilę męki ojca Bella spadała wyłącznie na niego.- O, Boże, ratuj mnie - westchnął ojciec Bell.- Ojcze, posłuchaj mnie - powiedział Jack.- Już nie jesteś księdzem.Sam to powiedziałeś.Nie musisz poczuwać się do winy, uwalniając tych ludzi! To już nie twoja sprawa! Po prostu ich wypuść, a oni puszczą ciebie! Zamierzasz umrzeć tutaj, z rękami zatopionymi w ścianie? Wyobrażasz sobie, że naprawdę właśnie to zrobisz? Chcesz zostać męczennikiem czy co?Ojciec Bell odwrócił głowę, by na niego popatrzeć, ale w tej samej chwili jego usta otworzyły się w bezgłośnym wrzasku niewysłowionego bólu.Drżał i trząsł się, i bił czołem o ścianę, ale nie mógł się uwolnić.- Co to takiego? - spytał go Jack, owładnięty paniką.- Co oni ci robią?Zajrzyj do sąsiedniego pokoju i przyjrzyj się, jak pali Panu Bogu świeczkę.W jednej chwili Jack wypadł z pokoju Quintusa Millera i rzucił się do drzwi sąsiedniego pomieszczenia.Pokój był zamknięty na klucz, tak jak powinien być pokój Quintusa Millera.Jack gorączkowo szarpał klamkę, ale nie puściła.- O, Boże, o, Boże, ratuj mnie! - wrzeszczał ojciec Bell.Jack podniósł mosiężną klapkę judasza w drzwiach pokoju.To, co ujrzał, spowodowało, że jego ciało pokryła gęsia skóra, a do ust napłynęła gorzka ślina.Ramiona ojca Bella przechodziły na wylot przez mur, tak jakby stał przykuty do pręgierza.Końce jego palców płonęły; kurczył dłonie w desperackim usiłowaniu zgaszenia płomieni, ale dla Jacka było jasne, że ogień jest zbyt gorący i zbyt dotkliwy.Szarpnął gwałtownie drzwi, aż zatrzeszczała ościeżnica.Ale nie zdołał ich poruszyć; zbyt solidnie je skonstruowano.Zaprojektowano je tak, by pomagały utrzymywać w zamknięciu szalonych zbrodniarzy na całe ich życie i nawet najzacieklejsi ludzie nie potrafili ich sforsować.Mógł więc tylko przyglądać się w przerażeniu, jak ciało na końcach palców ojca Bella poczerwieniało, pokryło się pęcherzami i zwęgliło, a jego paznokcie zwinęły się jak spalone łuski cebuli.Za każdym bolesnym skurczem palców ojca Bella kości przebijały mu skórę.Jeszcze minuta i przy takim natężeniu ognia w ogóle nie będzie miał dłoni.- Zrobię to! - wywrzeszczał ojciec Bell.- Gordon! Gordon! Aaaaaachchch, Gordon! Gordon, zrobię to! Aaaaaachchchch! Gordon! Błagam, Gordon, zrobię to! Zrobię to!Ogień natychmiast zdmuchnięto, lecz poczerniałe palce ojca Bella nadal żarzyły się jak zwęglone patyczki, napełniając pomieszczenie dymem.Jack powrócił do pokoju Quintusa Millera i przekonał się, że ojciec Bell trzęsie się z bólu i szoku.Z kątów ust spływała mu krew, spełzając po zmarszczkach poradlonej przez wiek twarzy, ponieważ przegryzł sobie język.Jack otoczył jego barki ramieniem, czując bezradność, złość i mdłości.Oczy ojca Bella zaszły mgłą.Ból w dłoniach i ramionach był tak wściekły, że stary kapłan co chwila to tracił, to odzyskiwał przytomność.W kącie pokoju tynk zawrzał i zakipiał jak płynne błoto.Pomiędzy schodzącymi się ścianami ukazała się postać człowieka; niskiego, chudego mężczyzny, nagiego, jeśli nie liczyć szala na ramionach.Popatrzył na ojca Bella pustymi, tynkowymi oczami, a jego twarz przybrała wyraz dziwacznego, obłąkańczego współczucia.Ojciec Bell wysapał:- Ten ból.Ból.Nie mogę go znieść.Jack zwrócił się do nagiej postaci w kącie:- Dajże spokój, na rany Chrystusa, wypuść go z tej ściany.Chrystus bardziej cierpiał - odparła postać w szalu, nie spuszczając z oka ojca Billa.- Przynajmniej wy, goje, bez przerwy nam to powtarzacie.Jack głęboko zaczerpnął powietrza.- Wobec tego, w imię ludzkości, wypuśćcie go.Gdy my odejdziemy, on też sobie pójdzie.Taka była umowa.Jack mocno obejmował ojca Bella.- Ojcze Bell? Słyszysz mnie? Jeśli mnie słyszysz, tylko kiwnij głową.Musisz ich teraz uwolnić.Musisz wypowiedzieć te słowa.Ojciec Bell skinął głową.Nastąpiła dłuższa pauza, podczas której zwilżył swe pokryte zaschłą krwią wargi, a potem wyszeptał:- W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego.Oto oświadczam, że to miejsce, które konsekrowałem i zabezpieczyłem.- Zawahał się i oblizał wargi.Oparł głowę o ścianę.- Nie mogę tego zrobić - powiedział.- Nie wolno mi.Znów napraszasz się ognia? - zapytała postać w kącie.- Chcesz, byśmy ci upalili dłonie do samych nadgarstków?- Ojcze Bell - nalegał Jack, przytulając go jeszcze mocniej, tak że czuł przez płaszcz jego kościste barki.- Ojcze Bell, musisz.Nie ma innego wyboru.Ojciec Bell dygocząc zaczerpnął oddechu.I kontynuował:- To miejsce, które poświęciłem i zabezpieczyłem od potęg ciemności i diabelstwa.teraz ma być dekonsekrowane i przywrócone stanowi naturalnemu jego stworzenia.Gdy wypowiadał te słowa, Jack poczuł ruchy i przesuwanie się wewnątrz budynku, jak gdyby w środku ścian zaniepokoiło się tysiące karaluchów.Na usta postaci w szalu powoli wypełznął uśmiech tryumfu.-.i uwolnione od opieki wszystkich Jego świętych pośredników.Ruchy i przesuwania się stały się głośniejsze.Przypominały ogromny tłum milczących osób, sunących do jednej bramy.A potem były jeszcze głośniejsze.Otaczały ich ze wszystkich stron.Szszszszsz.szszszszsz.szszszszsz.Chrypliwy, podobny do obrotów betoniarki dźwięk molekuł ciała ludzkiego, przeciąganych przez twarde cegły.Oto z dawna uwięzieni pacjenci Dębów przeciskali się przez labirynt ich murów w kierunku starożytnego i przerażającego miejsca, gdzie przecinały się mistyczne linie ley, gdzie wszystkie cztery elementy stawały się kwintesencją.-.na zawsze i zawsze.- Ojciec Bell zakończył recytację.Jego twarz błyszczała od łez i potu.- Koniec - oznajmił.- To już wszystko.Ale ledwie wypowiedział te słowa, szuranie nóg nagle ucichło.Jack odstąpił od ojca Bella i słuchał, podniósłszy głowę.- Co się stało? - zapytał.Zwrócił się do białego, tynkowego mężczyzny w kącie.- Czemu wszystko ucichło?Nadal jesteśmy uwięzieni.Linie ley jeszcze się nie otworzyły.- Ojcze Bell? - zwrócił się do starca Jack.Ale ojciec Bell tylko jęknął.Dekonsekracja nie jest kompletna - oświadczyła postać w ścianie [ Pobierz całość w formacie PDF ]