[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Skoro panna Johnson kogoś oczekiwała, nie chciałbym go mieć za plecami w momencie uwolnienia dżinna ze starożytnego więzienia.Panna Johnson dygotała teraz niczym miotająca się latem na werandzie komarnica.W korytarzu było niebiesko od dobywającego się z kadzielnicy dymu, a błyskawica szabli kreśliła coraz dziksze wzory.Zniknął cały uszczelniający drzwi wieżyczki wosk i wszystkie pieczęcie.Od dżinna oddzielała ją już tylko gruba metalowa sztaba.— Jak ona ją otworzy? — szepnąłem.— Jak to zrobi? Stojąca przy mnie Anna przyłożyła palec do ust.— Pssst!Panna Johnson recytowała właśnie długie i nudne arabskie zaklęcie.Jej głos przechodził w zduszony, gardłowy pomruk, a ciałem wstrząsały silne dreszcze.Gdy skończyła, dotknęła ostrzem szabli środka sztaby i jeszcze raz wezwała Niepojętego Nazwaha.Mocna, żelazna belka pękła.Przysięgam, że tak było: widziałem to na własne oczy.Panna Johnson wymówiła imię Nazwaha i sztaba przełamała się w połowie niczym karmelkowa pałeczka.Jej kawałki z ciężkim łoskotem spadły na podłogę, otwierając drogę do wnętrza wieżyczki.— No tak — powiedział profesor, wypuszczając powietrze — proszę bardzo.Panna Johnson postąpiła krok do przodu i nacisnęła klamkę.Musiała naprzeć całym ciałem, lecz w końcu solidne drzwi ustąpiły z głośnym piskiem.Usiłowałem zobaczyć, co znajduje się w środku, jednak kłębiący się dym mocno ograniczał widoczność.Z.wysoko uniesioną głową, miarowym krokiem, panna Johnson weszła do wieżyczki.Przez krótki moment w padającym z trzech stron księżycowym blasku spostrzegłem wysoki, gładki kształt Dzbana Dżinnów z widocznymi po bokach błękitnymi kwiatami i bezokimi końmi.Wydał mi się o wiele większy od tego, który zapamiętałem z lat chłopięcych.Zimny, lśniący kawał porcelany; cichy i złowieszczy.W chwilę później drzwi zamknęły się za panną Johnson i niczego już nie widziałem.— Co teraz zrobimy? — zapytała Anna przejętym szeptem.Profesor Qualt ostrożnie podszedł do drzwi i przyłożył do nich ucho.— Chyba poczekamy — odparł.— Jeśli otworzymy teraz drzwi i wpadniemy do środka, możemy wszystko popsuć.Panna Johnson zdaje się panować nad sytuacją.Omiotłem wzrokiem korytarz za nimi.— Mam nadzieję, że nie potrwa to zbyt długo.Nerwy mam napięte do granic wytrzymałości.Qualt obrzucił mnie poważnym spojrzeniem.— Słyszysz, już zaczęła śpiewać.Teraz wszystko pójdzie szybko.Najpóźniej w pięć minut dżinn będzie wolny.— O Boże! — westchnęła miękko Anna.Początkowo z miejsca, w którym stałem, nie mogłem niczego usłyszeć.Po chwili spoza zamkniętych drzwi do moich uszu dotarły zawodzące dźwięki arabskiej muzyki i towarzyszący jej piskliwy głos.Najbardziej przypominało to płynące z meczetu, skierowane do wiernych wezwanie muezzina.Słuchając tej przepełnionej bólem, natchnionej inwokacji wyobrażałem sobie tłumy śpieszących ku nam widm, duchów i nocnych demonów.Moja świadomość wychwyciła jeszcze jeden sygnał: miękki, pulsujący rytm, przenikający wibracją stare ściany i podłogę Winter Sails, rytm raczej wyczuwalny, niż dający się usłyszeć.Muzyka stawała się coraz bardziej gorączkowa, a na jej tle można było wyróżnić dwa, może trzy śpiewające głosy.Rozpoznawałem wzniesiony do najwyższych rejestrów krzyk panny Johnson, niezmordowanie recytującej coraz to nowe zaklęcia.Po jednym z nich ze szczeliny pod drzwiami zaczęło przeświecać niespokojne światło.Byłem tak pochłonięty rozgrywającym się w wieżyczce dramatem, że zapomniałem zupełnie o sprawdzaniu korytarza.Śpiewne okrzyki zdawały się nie mieć końca, pulsowanie nabierało coraz większej szybkości, a dobywający się spod drzwi niezwykły blask przykuwał moją uwagę z hipnotyczną wręcz siłą.Nie wiedziałem, jak taki dżinn mógł wyglądać ani co mógł zrobić, niemniej jednak paniczny strach i niepokój okazywane przez Annę, profesora Qualta oraz Maxa Greavesa starczały, by wzbudzić we mnie głębokie przekonanie o konieczności zniszczenia tego przejawu sił piekielnych bez względu na okoliczności.W pewnym momencie muzyka jakby nieco przycichła.Rytmiczna pulsacja trwała nadal, natomiast panna Johnson musiała ukończyć pierwszą część swej długiej pieśni.Z wnętrza wieżyczki dolatywał teraz jedynie gorączkowy, wywołujący gęsią skórkę szept.Odwróciłem się, by popatrzeć w głąb korytarza i poczułem wszechogarniający chłód.Mniej więcej w połowie jego długości znajdowała się sunąca powoli w moim kierunku zakapturzona postać.Jej kształty rysowały się niewyraźnie w rozmytej księżycowej poświacie, a twarz niknęła w atramentowych ciemnościach.— Profesorze — rzuciłem cicho.— On tu jest.Qualt oderwał się od drzwi i obejrzał za siebie.Zwilżył językiem wyschnięte nagle wargi.Słyszałem, jak przełyka ślinę.Istota w kapturze znieruchomiała na środku korytarza, cicha i groźna, ponury fantom zrodzony z nocnych ciemności.Uczony odezwał się napiętym głosem.— Kim jesteś? Czego chcesz?Tajemnicza postać nie odpowiedziała.Trwała bez ruchu w srebrzystej smudze księżycowego blasku, pozbawiona twarzy i spokojna.Można było odnieść wrażenie, że to tylko toga z kapturem żegluje korytarzami Winter Sails pod wpływem czyjejś woli.Profesor Qualt postąpił krok w jej kierunku, lecz postać nie zareagowała.— Profesorze — wyszeptała Anna.— Na litość boską, niech pan pamięta o tym, co zdarzyło się w salonie.Qualt bez słowa zrobił następny krok.Przybysz tkwił w miejscu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Skoro panna Johnson kogoś oczekiwała, nie chciałbym go mieć za plecami w momencie uwolnienia dżinna ze starożytnego więzienia.Panna Johnson dygotała teraz niczym miotająca się latem na werandzie komarnica.W korytarzu było niebiesko od dobywającego się z kadzielnicy dymu, a błyskawica szabli kreśliła coraz dziksze wzory.Zniknął cały uszczelniający drzwi wieżyczki wosk i wszystkie pieczęcie.Od dżinna oddzielała ją już tylko gruba metalowa sztaba.— Jak ona ją otworzy? — szepnąłem.— Jak to zrobi? Stojąca przy mnie Anna przyłożyła palec do ust.— Pssst!Panna Johnson recytowała właśnie długie i nudne arabskie zaklęcie.Jej głos przechodził w zduszony, gardłowy pomruk, a ciałem wstrząsały silne dreszcze.Gdy skończyła, dotknęła ostrzem szabli środka sztaby i jeszcze raz wezwała Niepojętego Nazwaha.Mocna, żelazna belka pękła.Przysięgam, że tak było: widziałem to na własne oczy.Panna Johnson wymówiła imię Nazwaha i sztaba przełamała się w połowie niczym karmelkowa pałeczka.Jej kawałki z ciężkim łoskotem spadły na podłogę, otwierając drogę do wnętrza wieżyczki.— No tak — powiedział profesor, wypuszczając powietrze — proszę bardzo.Panna Johnson postąpiła krok do przodu i nacisnęła klamkę.Musiała naprzeć całym ciałem, lecz w końcu solidne drzwi ustąpiły z głośnym piskiem.Usiłowałem zobaczyć, co znajduje się w środku, jednak kłębiący się dym mocno ograniczał widoczność.Z.wysoko uniesioną głową, miarowym krokiem, panna Johnson weszła do wieżyczki.Przez krótki moment w padającym z trzech stron księżycowym blasku spostrzegłem wysoki, gładki kształt Dzbana Dżinnów z widocznymi po bokach błękitnymi kwiatami i bezokimi końmi.Wydał mi się o wiele większy od tego, który zapamiętałem z lat chłopięcych.Zimny, lśniący kawał porcelany; cichy i złowieszczy.W chwilę później drzwi zamknęły się za panną Johnson i niczego już nie widziałem.— Co teraz zrobimy? — zapytała Anna przejętym szeptem.Profesor Qualt ostrożnie podszedł do drzwi i przyłożył do nich ucho.— Chyba poczekamy — odparł.— Jeśli otworzymy teraz drzwi i wpadniemy do środka, możemy wszystko popsuć.Panna Johnson zdaje się panować nad sytuacją.Omiotłem wzrokiem korytarz za nimi.— Mam nadzieję, że nie potrwa to zbyt długo.Nerwy mam napięte do granic wytrzymałości.Qualt obrzucił mnie poważnym spojrzeniem.— Słyszysz, już zaczęła śpiewać.Teraz wszystko pójdzie szybko.Najpóźniej w pięć minut dżinn będzie wolny.— O Boże! — westchnęła miękko Anna.Początkowo z miejsca, w którym stałem, nie mogłem niczego usłyszeć.Po chwili spoza zamkniętych drzwi do moich uszu dotarły zawodzące dźwięki arabskiej muzyki i towarzyszący jej piskliwy głos.Najbardziej przypominało to płynące z meczetu, skierowane do wiernych wezwanie muezzina.Słuchając tej przepełnionej bólem, natchnionej inwokacji wyobrażałem sobie tłumy śpieszących ku nam widm, duchów i nocnych demonów.Moja świadomość wychwyciła jeszcze jeden sygnał: miękki, pulsujący rytm, przenikający wibracją stare ściany i podłogę Winter Sails, rytm raczej wyczuwalny, niż dający się usłyszeć.Muzyka stawała się coraz bardziej gorączkowa, a na jej tle można było wyróżnić dwa, może trzy śpiewające głosy.Rozpoznawałem wzniesiony do najwyższych rejestrów krzyk panny Johnson, niezmordowanie recytującej coraz to nowe zaklęcia.Po jednym z nich ze szczeliny pod drzwiami zaczęło przeświecać niespokojne światło.Byłem tak pochłonięty rozgrywającym się w wieżyczce dramatem, że zapomniałem zupełnie o sprawdzaniu korytarza.Śpiewne okrzyki zdawały się nie mieć końca, pulsowanie nabierało coraz większej szybkości, a dobywający się spod drzwi niezwykły blask przykuwał moją uwagę z hipnotyczną wręcz siłą.Nie wiedziałem, jak taki dżinn mógł wyglądać ani co mógł zrobić, niemniej jednak paniczny strach i niepokój okazywane przez Annę, profesora Qualta oraz Maxa Greavesa starczały, by wzbudzić we mnie głębokie przekonanie o konieczności zniszczenia tego przejawu sił piekielnych bez względu na okoliczności.W pewnym momencie muzyka jakby nieco przycichła.Rytmiczna pulsacja trwała nadal, natomiast panna Johnson musiała ukończyć pierwszą część swej długiej pieśni.Z wnętrza wieżyczki dolatywał teraz jedynie gorączkowy, wywołujący gęsią skórkę szept.Odwróciłem się, by popatrzeć w głąb korytarza i poczułem wszechogarniający chłód.Mniej więcej w połowie jego długości znajdowała się sunąca powoli w moim kierunku zakapturzona postać.Jej kształty rysowały się niewyraźnie w rozmytej księżycowej poświacie, a twarz niknęła w atramentowych ciemnościach.— Profesorze — rzuciłem cicho.— On tu jest.Qualt oderwał się od drzwi i obejrzał za siebie.Zwilżył językiem wyschnięte nagle wargi.Słyszałem, jak przełyka ślinę.Istota w kapturze znieruchomiała na środku korytarza, cicha i groźna, ponury fantom zrodzony z nocnych ciemności.Uczony odezwał się napiętym głosem.— Kim jesteś? Czego chcesz?Tajemnicza postać nie odpowiedziała.Trwała bez ruchu w srebrzystej smudze księżycowego blasku, pozbawiona twarzy i spokojna.Można było odnieść wrażenie, że to tylko toga z kapturem żegluje korytarzami Winter Sails pod wpływem czyjejś woli.Profesor Qualt postąpił krok w jej kierunku, lecz postać nie zareagowała.— Profesorze — wyszeptała Anna.— Na litość boską, niech pan pamięta o tym, co zdarzyło się w salonie.Qualt bez słowa zrobił następny krok.Przybysz tkwił w miejscu [ Pobierz całość w formacie PDF ]