[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A w każdym razie wam żadnej krzywdy nie uczynił, braciaszkowie mili.I zagderał do Nemsty:– Po co to? Dlaczego odkrywacie tę płytę? Mało łupów przywieziesz z Uroczyska? Żeby ciekawość zaspokoić? Omylił się jakiś tam księżulo, źle w księgach zapisał, a wy zaraz z tego wielką historię robicie.Założę się, że kupę kości znajdziecie w ścianie, nic więcej.Narkuski trącił mnie łokciem w bok i niby to do mnie mówiąc, ugodził w Nietajenkę:– Nie zostanie nigdy wielkim naukowcem ten, kto nie jest ciekawy.Ot co, panowie.Rozgorzała kłótnia.Odszedłem na bok, bo drażnił mnie podniesiony harmider, odbijający się natychmiast w kolegiacie głuchym echem.Zbliżyła się do mnie Babie Lato.– Nazwał mnie pan czarownicą.Dlaczego?– Ktoś tu na Uroczysku przynosi mi nieszczęście.Nie wiem, czy to nie pani.– Zadarł pan z Kuwasą, a teraz do mnie z pretensjami.Nie trzeba mu było włazić w paradę.Pokręciłem głową.– Nie, nie on winien przykrościom, które mnie tu trafiają.–.jak strzały amora – dokończyła poważnie.Wzruszyłem ramionami.– Nie znam się na amorach.W tej dziedzinie również spotkały mnie niepowodzenia.– A jeśli zawiedzie pana i kanonik Leonard? To zdaje się ostatnia pańska nadzieja?Znowu niegrzecznie wzruszyłem ramionami.Dość miałem tej rozmowy.– Nie wiem, co wtedy – rzekłem oschle.Zaśmiała się cicho i zagadkowo, tak samo jak wczoraj wieczorem.– Pani znowu czaruje?! – krzyknąłem na nią.– Znowu? Nie.Po prostu pomyślałam to, co już dwa razy kiedyś powiedziałam.Nie tam pan szuka szczęścia, gdzie trzeba.– Wybaczy pani, ale nie rozumiem – powiedziałem i zrobiłem pierwszy krok, aby odejść.Nagle tknęło mnie coś.Przystanąłem, odwróciłem się i objąłem spojrzeniem dziewczynę.„Szczęście? – pomyślałem.– Cóż ona gada?”Stała w załomie muru tuż przy romańskiej kolumnie, której kapitel przyozdabiają dwie rzeźbione, skrzyżowane ze sobą laski.Prawie cała postać dziewczyny, od ramienia aż do stóp kryła się w cieniu kolumny, a tylko głowę i ramiona uchwycił nieforemny promień słońca, biegnący ukośnie od okna.Wszystko to wydawało się jakby namalowane, jak stare renesansowe malowidło utrzymane w ciemnym, głębokim tonie.Blask słońca dodawał złota włosom dziewczyny.Aż kapały swą barwą, lśniły jak polerowany metal.Dziś uczesała je inaczej, puszyły się, szczelnie osłaniając uszy i skronie, zachodząc prawie na policzki.W tym wszystkim twarz jej wyglądała drobno i prześlicznie, pociągnięta barwą lekkiej opalenizny.Spoglądała na mnie nieruchomo, oczami rozgrzanymi śmiechem, a refleks światła drgał na jej rozchylonych, wilgotnych wargach.Walczyłem ze sobą, czy nie uchwycić jej za ręce, przyciągnąć ku sobie, zanurzyć twarz w jej połyskujących włosach.Jak z rozprutego worka uwalniały się we mnie jakieś groźne siły i pragnienia, tłamsiłem je, pakowałem z powrotem tam, skąd wyszły, i zadyszany jakby z wysiłku, jęknąłem:– Pani mnie kusi.Wiedźma!Uciekającego w głąb kolegiaty smagnęła mnie, jak biczem, pogardliwym:– A pan niewinność ślubował?.Nikt nie dostrzegł mego wstydu.Chłopaki przynieśli już łom i gorliwie zabrali się do roboty, z naszych rozmów wnioskując zapewne, że tam za płytą do nie lada jakich skarbów się dobiorą.Taki zresztą i w ogóle był ich stosunek do naszej pracy.Mimo licznych wyjaśnień traktowali robotę archeologów jako nieustanne poszukiwanie zakopanych gdzieś skarbów, co o wiele bardziej działało na ich wyobraźnię niż robota w ojcowskich gospodarstwach.Przylgnęli też do nas i choć Nemsta od razu na początku obiecał im wynagrodzenie za pomoc, do tej pory ani o tym nie wspomnieli, traktując swe zajęcie bardzo honorowo.Obydwaj byli prawie jednakowego wzrostu i mieli identyczne czupryny, ciemnoblond i rozwichrzone we wszystkich możliwych kierunkach.Wojtek był jednak wyraźnie silniejszy, tęższy i bardziej rozrośnięty w barach; on też przewodził Jędrkowi.Nosili się jak większość tutejszych ludzi: w lnianych portkach ufarbowanych na czarno, w koszulach z cienkiego lnu, zapiętych na barwne guziczki szklane [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.A w każdym razie wam żadnej krzywdy nie uczynił, braciaszkowie mili.I zagderał do Nemsty:– Po co to? Dlaczego odkrywacie tę płytę? Mało łupów przywieziesz z Uroczyska? Żeby ciekawość zaspokoić? Omylił się jakiś tam księżulo, źle w księgach zapisał, a wy zaraz z tego wielką historię robicie.Założę się, że kupę kości znajdziecie w ścianie, nic więcej.Narkuski trącił mnie łokciem w bok i niby to do mnie mówiąc, ugodził w Nietajenkę:– Nie zostanie nigdy wielkim naukowcem ten, kto nie jest ciekawy.Ot co, panowie.Rozgorzała kłótnia.Odszedłem na bok, bo drażnił mnie podniesiony harmider, odbijający się natychmiast w kolegiacie głuchym echem.Zbliżyła się do mnie Babie Lato.– Nazwał mnie pan czarownicą.Dlaczego?– Ktoś tu na Uroczysku przynosi mi nieszczęście.Nie wiem, czy to nie pani.– Zadarł pan z Kuwasą, a teraz do mnie z pretensjami.Nie trzeba mu było włazić w paradę.Pokręciłem głową.– Nie, nie on winien przykrościom, które mnie tu trafiają.–.jak strzały amora – dokończyła poważnie.Wzruszyłem ramionami.– Nie znam się na amorach.W tej dziedzinie również spotkały mnie niepowodzenia.– A jeśli zawiedzie pana i kanonik Leonard? To zdaje się ostatnia pańska nadzieja?Znowu niegrzecznie wzruszyłem ramionami.Dość miałem tej rozmowy.– Nie wiem, co wtedy – rzekłem oschle.Zaśmiała się cicho i zagadkowo, tak samo jak wczoraj wieczorem.– Pani znowu czaruje?! – krzyknąłem na nią.– Znowu? Nie.Po prostu pomyślałam to, co już dwa razy kiedyś powiedziałam.Nie tam pan szuka szczęścia, gdzie trzeba.– Wybaczy pani, ale nie rozumiem – powiedziałem i zrobiłem pierwszy krok, aby odejść.Nagle tknęło mnie coś.Przystanąłem, odwróciłem się i objąłem spojrzeniem dziewczynę.„Szczęście? – pomyślałem.– Cóż ona gada?”Stała w załomie muru tuż przy romańskiej kolumnie, której kapitel przyozdabiają dwie rzeźbione, skrzyżowane ze sobą laski.Prawie cała postać dziewczyny, od ramienia aż do stóp kryła się w cieniu kolumny, a tylko głowę i ramiona uchwycił nieforemny promień słońca, biegnący ukośnie od okna.Wszystko to wydawało się jakby namalowane, jak stare renesansowe malowidło utrzymane w ciemnym, głębokim tonie.Blask słońca dodawał złota włosom dziewczyny.Aż kapały swą barwą, lśniły jak polerowany metal.Dziś uczesała je inaczej, puszyły się, szczelnie osłaniając uszy i skronie, zachodząc prawie na policzki.W tym wszystkim twarz jej wyglądała drobno i prześlicznie, pociągnięta barwą lekkiej opalenizny.Spoglądała na mnie nieruchomo, oczami rozgrzanymi śmiechem, a refleks światła drgał na jej rozchylonych, wilgotnych wargach.Walczyłem ze sobą, czy nie uchwycić jej za ręce, przyciągnąć ku sobie, zanurzyć twarz w jej połyskujących włosach.Jak z rozprutego worka uwalniały się we mnie jakieś groźne siły i pragnienia, tłamsiłem je, pakowałem z powrotem tam, skąd wyszły, i zadyszany jakby z wysiłku, jęknąłem:– Pani mnie kusi.Wiedźma!Uciekającego w głąb kolegiaty smagnęła mnie, jak biczem, pogardliwym:– A pan niewinność ślubował?.Nikt nie dostrzegł mego wstydu.Chłopaki przynieśli już łom i gorliwie zabrali się do roboty, z naszych rozmów wnioskując zapewne, że tam za płytą do nie lada jakich skarbów się dobiorą.Taki zresztą i w ogóle był ich stosunek do naszej pracy.Mimo licznych wyjaśnień traktowali robotę archeologów jako nieustanne poszukiwanie zakopanych gdzieś skarbów, co o wiele bardziej działało na ich wyobraźnię niż robota w ojcowskich gospodarstwach.Przylgnęli też do nas i choć Nemsta od razu na początku obiecał im wynagrodzenie za pomoc, do tej pory ani o tym nie wspomnieli, traktując swe zajęcie bardzo honorowo.Obydwaj byli prawie jednakowego wzrostu i mieli identyczne czupryny, ciemnoblond i rozwichrzone we wszystkich możliwych kierunkach.Wojtek był jednak wyraźnie silniejszy, tęższy i bardziej rozrośnięty w barach; on też przewodził Jędrkowi.Nosili się jak większość tutejszych ludzi: w lnianych portkach ufarbowanych na czarno, w koszulach z cienkiego lnu, zapiętych na barwne guziczki szklane [ Pobierz całość w formacie PDF ]