[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na szczęście mamy pewien zapas w stągwiach pochodzący sprzed zatrucia studni; pilnuję ich, jakby były wypełnione srebrem.Jest też sporo wina, ale czasami człowiek musi się też napić wody.– Myślę, że woda ze studni jest dobra przynajmniej do mycia – powiedziała Klaudia.– Aratus odradza jej używanie.Trochę jednak z niej korzystamy, by obmyć się gąbką i skrobaczką.Zresztą susza dotknęła i studnię, poziom wody jest bardzo niski.Zamiast zanurzyć się w gorącej kąpieli, Bethesda musi przemywać skórę wonnymi olejkami.Zwykle czysta jak kotka, zła jest z tego powodu jak osa.Obawiam się, że wszyscy bardzo się opuściliśmy w kwestii higieny.Tunika, którą mam na sobie, domaga się porządnego prania.– Niestety, nie mogę wam w tej mierze pomóc.Moja studnia też jest niebezpiecznie sucha, jak powiada ekonom.Delektuj się zatem wodą z dzbanka, tylko uważaj, byś się nie upił! – zaśmiała się.– A gdzie też jest młody Meto?– Pewnie zajęty.Nie chciał przyjść.– Och, ale tak dawno go nie widziałam.Chyba ostatni raz w jego urodziny.No, nie będę drążyć tego tematu – dodała, widząc wyraz mej twarzy.– Choć nie zdziwiłoby mnie, gdybym się dowiedziała, że nie czuje się tu szczęśliwy.Mówiłam ci, że jesteś człowiekiem miasta, a to samo jeszcze bardziej odnosi się do Metona.Nie każdy się urodził, by uprawiać ziemię, zwłaszcza że miasto może oferować takie pełne, bogate życie.No tak, mówiłam, że nie będę drążyć tematu, a oto udzielam ci nieproszonych rad jak najbardziej przemądrzała z rzymskich matron!Przez chwilę jedliśmy w milczeniu.Dzień był piękny, powietrze rześkie, niebo bezchmurne.Dolina przed nami wyglądała jak dywan w subtelnych odcieniach ochry, szarości i zieleni.W niebo wznosiły się cienkie smugi białego dymu z okolicznych domów, z pieców chlebowych i z płonących stert liści.W krystalicznym powietrzu niosły się dalekie porykiwania bydła i stłumione okrzyki niewolników.– Czy w mieście kiedykolwiek można ujrzeć taki dzień? – spytałem cicho.– Dobry argument – przyznała, z uśmiechem kontemplując widok.– Ale twój posłaniec mówił, że chcesz mi coś pokazać?– Pokażę ci, gdy tylko skończymy jeść.– Ja już skończyłam – odrzekła, wkładając do ust palce, by wyłuskać resztki ciastka.– Ale ty dokończ swoje jabłko, przecież nie wyrzucisz na pół zjedzonego.– Mamy więcej jabłek, niż możemy zjeść.– Ale to takie marnotrawstwo!– Rzucę je świniom po drodze na dół – odpowiedziałem ze śmiechem.– Na dół?– Nad strumień.– Och, Gordianusie, czy zamierzasz pokazać mi młyn? – spytała z dziwną miną.– Owszem.– Widziałam, jak go budujesz.Nie da się go nie zauważyć, ilekroć przychodzę tu na wzgórze.Ładna budowla.– Powstała z materiałów z rozbiórki innych budynków.– Wzruszyłem ramionami.– Nie jest to świątynia, ale chyba nie drażni oka.– Jest naprawdę urocza.– Może i tak.Najważniejsze jest to, co się w niej kryje.Mechanizm naprawdę działa.– Więc młyn jest już gotowy?– Owszem, tylko na razie strumień nie może go napędzać.Wstaliśmy z pniaków i zebraliśmy resztki jedzenia.Zerknąłem na via Cassia, jak to mam w zwyczaju przed odejściem ze wzgórza.Zauważyłem nadjeżdżających z południa dwóch jeźdźców.Nie było w tym nic dziwnego, ale mimo to poczułem się nieswojo i kiedy schodziliśmy ścieżką w dół, co chwila oglądałem się przez ramię, choć krzaki i drzewa szybko przesłoniły mi widok.Klaudia była pod wrażeniem.Jej entuzjazm był tak wielki, że aż wydawał się sztuczny; tym bardziej że czułem, iż nie pojmuje działania mechanizmu.Jej pytania o przeznaczenie niektórych wałów i trybów jawnie wskazywały, że żadne wyjaśnienie nie będzie wystarczające.Kiedy przywołani niewolnicy zaczęli obracać kołem i wprawili żarna w ruch, aż podskoczyła i uśmiech znikł z jej twarzy jak spłoszony zając.– O, bogowie! – rzekła.– Toż to jak jakieś straszne, ogromne, zgrzytające zębiska! Jak szczęki Tytana!W głębi ducha wcale jej się ten młyn nie podoba, pomyślałem, i czuje się niepewna przy machinie.Przypisałem to jej pochodzeniu i związanym z nim skrajnym konserwatyzmem, nieufnym wobec wszelkich innowacji, tak społecznych, jak i mechanicznych.Jej kuzyn Publiusz wyłożył to w jednym zdaniu: „Po co mi młyn? Mam niewolników do mielenia zboża!”, kiedy przekonywałem go, że i dla niego ta inwestycja będzie korzystna.Miałem nadzieję, że Klaudia okaże się bardziej przychylna, ale pod pewnymi względami nie różniła się od swych krewnych.Młyn był w pełnym rozruchu, kiedy ktoś zawołał:– Wspaniale, tato!Odwróciłem się i ujrzałem Ekona stojącego w drzwiach, a za nim masywną sylwetkę Belbona – oni więc byli tymi dwoma jeźdźcami na gościńcu! Roześmiałem się zaskoczony i uszczęśliwiony, i podszedłem, by go uściskać.Tymczasem niewolnicy zaprzestali pracy i mechanizm z wolna się zatrzymał.Klaudia uśmiechnęła się znowu, po czym podskoczyła, kiedy jeden z trybów wydał głośny trzask.– To nic takiego! – zapewniłem ją, ale jedynym sposobem na jej uspokojenie było wyjście z młyna, wyszliśmy więc na kamienisty brzeg strumienia.Eko chciał jeszcze raz przyjrzeć się pracy urządzenia, ale dyskretnym skinieniem w stronę Klaudii dałem mu do zrozumienia, że powinniśmy dostosować się do naszego gościa.– Może później – powiedziałem.– Jeśli za bardzo zmęczymy niewolników, któryś może się zranić przy obracaniu koła.– Ale jak rozwiązałeś ten problem, tato? – dopytywał się Eko.– Nie mów, już wiem.Inspiracja przyszła we śnie.Tak samo jak tyle razy przedtem, kiedy głowiłeś się nad zagadką niby bez rozwiązania.– Nie tym razem.Prawdę mówiąc, rozwiązanie podpowiedział mi nasz wspólny znajomy.– Znajomy?– Bywa u mnie od czasu do czasu.– Wskazałem ruchem brody na idącą przed nami Klaudię.Eko zrozumiał i skinął głową.– Ten człowiek z miasta?– On sam.Ale nie możemy tak zaniedbywać naszej drogiej sąsiadki, Ekonie.Eko ukłonił się Klaudii, a ona zagruchała doń słodko:– Ach, Ekonie, jakże miło cię znów widzieć! – Nasza krótka rozmowa dała jej czas na ochłonięcie po grozie Tytanowych szczęk.– Jakie przywozisz nowiny z miasta?– Właściwie to.– Eko zawahał się.Poznałem od razu, że właśnie nowiny z miasta są powodem jego wizyty, ale nie bardzo nadają się one dla obcych uszu.Zamrugał powiekami i domyśliłem się, że błyskawicznie przekalkulował, ile może jej powiedzieć, nie mówiąc za dużo.– Właściwie to dlatego przyjechałem.Atmosfera w Rzymie była napięta i niespokojna przez całe lato.jak już pewnie wiecie.– O, tak.Moi kuzyni przepowiadali kłopoty od samych wyborów.– A zatem twoi kuzyni mogliby znaleźć pracę jako wróżbici.Był to żartobliwy komentarz, ale Klaudia się nie uśmiechnęła.Najwyraźniej wizyta w młynie wytrąciła ją z równowagi.– W mieście mówi się o zbrojnej rewolcie – kontynuował Eko.– Cycero namówił senatorów, by przegłosowali udzielenie mu nadzwyczajnych pełnomocnictw.Nazywają to senatum consultum ultimum, najwyższym dekretem w obronie państwa.– Ach, tak, to ten dekret, który nasi przodkowie uchwalili przed sześćdziesięcioma laty, by się pozbyć tego podżegacza motłochu, Gajusza Grakcha – powiedziała Klaudia z pewną satysfakcją w głosie.Skinąłem poważnie głową [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Na szczęście mamy pewien zapas w stągwiach pochodzący sprzed zatrucia studni; pilnuję ich, jakby były wypełnione srebrem.Jest też sporo wina, ale czasami człowiek musi się też napić wody.– Myślę, że woda ze studni jest dobra przynajmniej do mycia – powiedziała Klaudia.– Aratus odradza jej używanie.Trochę jednak z niej korzystamy, by obmyć się gąbką i skrobaczką.Zresztą susza dotknęła i studnię, poziom wody jest bardzo niski.Zamiast zanurzyć się w gorącej kąpieli, Bethesda musi przemywać skórę wonnymi olejkami.Zwykle czysta jak kotka, zła jest z tego powodu jak osa.Obawiam się, że wszyscy bardzo się opuściliśmy w kwestii higieny.Tunika, którą mam na sobie, domaga się porządnego prania.– Niestety, nie mogę wam w tej mierze pomóc.Moja studnia też jest niebezpiecznie sucha, jak powiada ekonom.Delektuj się zatem wodą z dzbanka, tylko uważaj, byś się nie upił! – zaśmiała się.– A gdzie też jest młody Meto?– Pewnie zajęty.Nie chciał przyjść.– Och, ale tak dawno go nie widziałam.Chyba ostatni raz w jego urodziny.No, nie będę drążyć tego tematu – dodała, widząc wyraz mej twarzy.– Choć nie zdziwiłoby mnie, gdybym się dowiedziała, że nie czuje się tu szczęśliwy.Mówiłam ci, że jesteś człowiekiem miasta, a to samo jeszcze bardziej odnosi się do Metona.Nie każdy się urodził, by uprawiać ziemię, zwłaszcza że miasto może oferować takie pełne, bogate życie.No tak, mówiłam, że nie będę drążyć tematu, a oto udzielam ci nieproszonych rad jak najbardziej przemądrzała z rzymskich matron!Przez chwilę jedliśmy w milczeniu.Dzień był piękny, powietrze rześkie, niebo bezchmurne.Dolina przed nami wyglądała jak dywan w subtelnych odcieniach ochry, szarości i zieleni.W niebo wznosiły się cienkie smugi białego dymu z okolicznych domów, z pieców chlebowych i z płonących stert liści.W krystalicznym powietrzu niosły się dalekie porykiwania bydła i stłumione okrzyki niewolników.– Czy w mieście kiedykolwiek można ujrzeć taki dzień? – spytałem cicho.– Dobry argument – przyznała, z uśmiechem kontemplując widok.– Ale twój posłaniec mówił, że chcesz mi coś pokazać?– Pokażę ci, gdy tylko skończymy jeść.– Ja już skończyłam – odrzekła, wkładając do ust palce, by wyłuskać resztki ciastka.– Ale ty dokończ swoje jabłko, przecież nie wyrzucisz na pół zjedzonego.– Mamy więcej jabłek, niż możemy zjeść.– Ale to takie marnotrawstwo!– Rzucę je świniom po drodze na dół – odpowiedziałem ze śmiechem.– Na dół?– Nad strumień.– Och, Gordianusie, czy zamierzasz pokazać mi młyn? – spytała z dziwną miną.– Owszem.– Widziałam, jak go budujesz.Nie da się go nie zauważyć, ilekroć przychodzę tu na wzgórze.Ładna budowla.– Powstała z materiałów z rozbiórki innych budynków.– Wzruszyłem ramionami.– Nie jest to świątynia, ale chyba nie drażni oka.– Jest naprawdę urocza.– Może i tak.Najważniejsze jest to, co się w niej kryje.Mechanizm naprawdę działa.– Więc młyn jest już gotowy?– Owszem, tylko na razie strumień nie może go napędzać.Wstaliśmy z pniaków i zebraliśmy resztki jedzenia.Zerknąłem na via Cassia, jak to mam w zwyczaju przed odejściem ze wzgórza.Zauważyłem nadjeżdżających z południa dwóch jeźdźców.Nie było w tym nic dziwnego, ale mimo to poczułem się nieswojo i kiedy schodziliśmy ścieżką w dół, co chwila oglądałem się przez ramię, choć krzaki i drzewa szybko przesłoniły mi widok.Klaudia była pod wrażeniem.Jej entuzjazm był tak wielki, że aż wydawał się sztuczny; tym bardziej że czułem, iż nie pojmuje działania mechanizmu.Jej pytania o przeznaczenie niektórych wałów i trybów jawnie wskazywały, że żadne wyjaśnienie nie będzie wystarczające.Kiedy przywołani niewolnicy zaczęli obracać kołem i wprawili żarna w ruch, aż podskoczyła i uśmiech znikł z jej twarzy jak spłoszony zając.– O, bogowie! – rzekła.– Toż to jak jakieś straszne, ogromne, zgrzytające zębiska! Jak szczęki Tytana!W głębi ducha wcale jej się ten młyn nie podoba, pomyślałem, i czuje się niepewna przy machinie.Przypisałem to jej pochodzeniu i związanym z nim skrajnym konserwatyzmem, nieufnym wobec wszelkich innowacji, tak społecznych, jak i mechanicznych.Jej kuzyn Publiusz wyłożył to w jednym zdaniu: „Po co mi młyn? Mam niewolników do mielenia zboża!”, kiedy przekonywałem go, że i dla niego ta inwestycja będzie korzystna.Miałem nadzieję, że Klaudia okaże się bardziej przychylna, ale pod pewnymi względami nie różniła się od swych krewnych.Młyn był w pełnym rozruchu, kiedy ktoś zawołał:– Wspaniale, tato!Odwróciłem się i ujrzałem Ekona stojącego w drzwiach, a za nim masywną sylwetkę Belbona – oni więc byli tymi dwoma jeźdźcami na gościńcu! Roześmiałem się zaskoczony i uszczęśliwiony, i podszedłem, by go uściskać.Tymczasem niewolnicy zaprzestali pracy i mechanizm z wolna się zatrzymał.Klaudia uśmiechnęła się znowu, po czym podskoczyła, kiedy jeden z trybów wydał głośny trzask.– To nic takiego! – zapewniłem ją, ale jedynym sposobem na jej uspokojenie było wyjście z młyna, wyszliśmy więc na kamienisty brzeg strumienia.Eko chciał jeszcze raz przyjrzeć się pracy urządzenia, ale dyskretnym skinieniem w stronę Klaudii dałem mu do zrozumienia, że powinniśmy dostosować się do naszego gościa.– Może później – powiedziałem.– Jeśli za bardzo zmęczymy niewolników, któryś może się zranić przy obracaniu koła.– Ale jak rozwiązałeś ten problem, tato? – dopytywał się Eko.– Nie mów, już wiem.Inspiracja przyszła we śnie.Tak samo jak tyle razy przedtem, kiedy głowiłeś się nad zagadką niby bez rozwiązania.– Nie tym razem.Prawdę mówiąc, rozwiązanie podpowiedział mi nasz wspólny znajomy.– Znajomy?– Bywa u mnie od czasu do czasu.– Wskazałem ruchem brody na idącą przed nami Klaudię.Eko zrozumiał i skinął głową.– Ten człowiek z miasta?– On sam.Ale nie możemy tak zaniedbywać naszej drogiej sąsiadki, Ekonie.Eko ukłonił się Klaudii, a ona zagruchała doń słodko:– Ach, Ekonie, jakże miło cię znów widzieć! – Nasza krótka rozmowa dała jej czas na ochłonięcie po grozie Tytanowych szczęk.– Jakie przywozisz nowiny z miasta?– Właściwie to.– Eko zawahał się.Poznałem od razu, że właśnie nowiny z miasta są powodem jego wizyty, ale nie bardzo nadają się one dla obcych uszu.Zamrugał powiekami i domyśliłem się, że błyskawicznie przekalkulował, ile może jej powiedzieć, nie mówiąc za dużo.– Właściwie to dlatego przyjechałem.Atmosfera w Rzymie była napięta i niespokojna przez całe lato.jak już pewnie wiecie.– O, tak.Moi kuzyni przepowiadali kłopoty od samych wyborów.– A zatem twoi kuzyni mogliby znaleźć pracę jako wróżbici.Był to żartobliwy komentarz, ale Klaudia się nie uśmiechnęła.Najwyraźniej wizyta w młynie wytrąciła ją z równowagi.– W mieście mówi się o zbrojnej rewolcie – kontynuował Eko.– Cycero namówił senatorów, by przegłosowali udzielenie mu nadzwyczajnych pełnomocnictw.Nazywają to senatum consultum ultimum, najwyższym dekretem w obronie państwa.– Ach, tak, to ten dekret, który nasi przodkowie uchwalili przed sześćdziesięcioma laty, by się pozbyć tego podżegacza motłochu, Gajusza Grakcha – powiedziała Klaudia z pewną satysfakcją w głosie.Skinąłem poważnie głową [ Pobierz całość w formacie PDF ]