[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Nie wolno wam - zaprotestowała Erith.Załamując ręce, przeniosła wzrok z Ingtara na trzy wojowniczki i zno­wu spojrzała na niego.- Nie wolno wam.Rand zorientował się, że w dłoniach ściska już miecz ze znakiem czapli.Perrin wyciągnął do połowy topór z pętli przy pasie i teraz wahał się, kręcąc głową.- Czy wyście obaj zwariowali? - spytał ostrym to­nem Mat.Swój łuk miał nadal przewieszony przez plecy.- Mnie nie obchodzi, że one pochodzą z Aiel.To kobiety.- Przestańcie! - rozkazała Verin.- Przestańcie na­tychmiast!Trzy kobiety nawet nie zmyliły kroku, więc Aes Sedai zacisnęła pięści z rozpaczy.Mat cofnął się, by włożyć stopę w strzemiono.- Wyjeżdżam - oznajmił.- Słyszycie mnie? Nie zostanę tu, pozwalając, by mnie naszpikowały tymi patyka­mi, a nie mam zamiaru strzelać do kobiet!- Pakt! - krzyknął Loial.- Przypomnijcie sobie o pakcie!Nie przyniosło to większego skutku niż nieustające pro­śby Verin i Erith.Rand spostrzegł, że zarówno Aes Sedai, jak i dziewczyna z plemienia ogirów stanęły jak mogły najdalej od kroczą­cych w ich stronę kobiet.Nie wiedział, czy Mat rozumuje właściwie.Sam nie był pewien, czy umiałby zranić kobietę, nawet gdyby ona naprawdę próbowała go zabić.Zadecydo­wała za niego myśl, że nawet jeśli uda mu się dotrzeć do siodła Rudego, to kobiety dzieli od niego nie więcej niż trzydzieści kroków.Podejrzewał, że krótkie włócznie można ciskać z takiej odległości.Gdy kobiety podeszły jeszcze bli­żej, wciąż jakby czając się do skoku, z wystawionymi włó­czniami, przestał się zadręczać, że zrobi im krzywdę, a za­czął się w zamian trapić, jak teraz nie dopuścić, by one zrobiły krzywdę jemu.Zdenerwowany zaczął szukać pustki.Przybyła.A poza jej skorupą uniosła się mglista myśl, że oprócz pustki nic więcej nie ma.Nie towarzyszyła jej łuna saidara.Nie pa­miętał, by kiedykolwiek była równie jałowa, przepastna, po­dobna do głodu tak wielkiego, że mógłby go do cna strawić.Głodu czegoś więcej - czegoś, co przecież miało tam być.Nagle między dwie grupy ludzi wkroczył jakiś ogir, jego mała bródka drżała.- Co to ma wszystko znaczyć? Schowajcie broń.­Sądząc z tonu jego głosu, był oburzony.- Dla was ­objął groźnym spojrzeniem Ingtara z Hurmem, Randa i Per­rina, nie szczędząc nawet Mata, mimo że ten miał puste ręce - można znaleźć jakieś wytłumaczenie, ale dla was.­zaatakował panny włóczni, które przerwały już swój marsz.- Czyżbyście zapomniały o pakcie?Kobiety odkryły głowy i twarze tak pośpiesznie, jakby chciały udawać, że w ogóle ich nie zakrywały.Twarz jednej dziewczyny przyoblekł jaskrawy rumieniec, a pozostałe dwie wyraźnie się zmieszały.Jedna ze starszych, ta o ruda­wych włosach, powiedziała:- Wybacz nam, drzewny bracie.Pamiętamy o pakcie i nie obnażyłybyśmy stali, gdyby nie to, że na ziemi zabój­ców drzew, gdzie każda ręka podnosi się przeciwko nam, zobaczyłyśmy uzbrojonych mężczyzn.Rand zauważył, że kobieta ma takie same szare oczy jak on.- Znajdujecie się w stedding, Rhian - odparł łagod­nym głosem ogir.- W stedding nikomu nic nie grozi, ma­ła siostro.Tu nikt nie walczy, żadna ręka nie podnosi się na nikogo.Skinęła głową, zawstydzona, natomiast ogir spojrzał na Ingtara i pozostałych mężczyzn.Ingtar schował miecz do pochwy, Rand zrobił to samo, nie tak jednak szybko jak Hurin, który wyglądał na nieomal równie zażenowanego jak trzy przedstawicielki narodu Aiel.Perrin nawet nie wyciągnął topora do końca.Po zdjęciu dłoni z rękojeści miecza Rand wyswobodził również pustkę i zadygotał.Pustka odeszła, ale pozostawiła po sobie roz­brzmiewające w całym jego wnętrzu, powoli tracące na mo­cy, echo, a także pragnienie, by czymś to wnętrze wypełnić.Ogir stanął twarzą do Verin i skłonił się.- Aes Sedai, jestem Juin, syn Lacela syna Lauda.Przy­byłem, by zaprowadzić cię do starszych.Będą chcieli się dowiedzieć, z jakiego to powodu zawitała do nas Aes Sedai, w towarzystwie uzbrojonych mężczyzn i jednego z naszych młodzianów.Loial skulił ramiona, jakby próbował zniknąć.Verin obdarzyła trzy kobiety spojrzeniem, które zdawało się wyrażać żal, że nie może z nimi porozmawiać, po czym dała Juinowi znak, że ma ruszać.Zabrał ją bez zbędnego słowa, nawet raz nie spojrzawszy na Loiala.Przez kilka chwil Rand i inni stali, patrząc zmieszanym wzrokiem na panny włóczni.W każdym razie Rand czuł, że jest mu nieswojo.Ingtar znieruchomiał tak, że przy­pominał kamień i tyle samo co kamień zdradzał emocji.Kobiety wprawdzie odkryły twarze, ale wciąż trzymały w dłoniach włócznie i przyglądały się badawczo czterem mężczyznom, jakby próbowały przejrzeć ich na wylot.Szczególnie Rand przyciągał coraz to bardziej gniewne spojrzenia.Posłyszał, jak najmłodsza mruczy do siebie: ­On nosi miecz - tonem, w którym zgroza splatała się z pogardą.Po chwili wszystkie trzy odeszły, zatrzymując się, by podnieść drewnianą misę.Oglądały się przez ramię na Randa i pozostałych czterech tak długo, aż nie zniknęły wśród drzew.- Panny włóczni - mruknął Ingtar.- Nigdy bym nie pomyślał, że zrezygnują, jak już zaciągnęły woale na twarz.Z pewnością nie po to, by zamienić kilka słów.­Popatrzył na Randa i jego dwóch przyjaciół.- Powinni­ście kiedyś zobaczyć szarżę czerwonych tarcz albo kamien­nych psów.Równie łatwo zatrzymać lawinę.- One nie naruszają paktu, gdy już się go im przypo­mni - odparła Erith z uśmiechem.- Przybyły po wy­śpiewane drzewo.- Do jej głosu wkradła się nuta dumy.- W Stedding Tsofu mamy dwóch drzewnych pieśniarzy.W dzisiejszych czasach rzadko się ich spotyka.Słyszałam, że w Stedding Shangtai mieszka jeden młody drzewny pieś­niarz, bardzo utalentowany, my za to mamy dwóch.Loial zaczerwienił się, na co ona zdawała się nie zwracać uwagi.- Jeśli zechcecie pójść ze mną, pokażę wam miejsce, w którym możecie zaczekać, dopóki starsi nie przemówią.Gdy ruszyli w ślad za nią, Perrin mruknął półgłosem:- Wyśpiewane drzewo, na moją lewą stopę! Te kobiety szukają tu Tego, Który Nadchodzi Ze Świtem.Z kolei Mat dodał uszczypliwie:- One szukają ciebie, Rand.- Mnie! Co za bzdura.Na jakiej podstawie sądzisz.Urwał, gdy Erith sprowadziła ich po stopniach do po­rośniętego kobiercem dzikich kwiatów domu, prawdopo­dobnie przeznaczonego dla goszczących w stedding ludzi.Jeśli nawet tak było, zbyt duże meble nie zapewniały wy­gody, pięty człowieka, który usiadł na krzesłach, dyndały nad podłogą, blat stołu znajdował się wyżej niż pas Randa.Do kominka, który wyglądał tak, jakby wykuła go w ka­mieniu woda nie zaś dłoń, Hurin przynajmniej mógłby wejść całkiem wyprostowany.Erith spojrzała na Loiala, dzieląc z nim swoje wątpliwości, on jednak zbył jej zatroskanie ma­chnięciem ręki i zaniósł jedno z krzeseł do kąta najmniej widocznego od strony drzwi.Zaraz po wyjściu Erith Rand odciągnął Mata i Perrina na bok.- Dlaczego mówisz, że one szukają mnie? Po co? Z ja­kiego powodu? Popatrzyły na mnie i poszły sobie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl