[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Cały przejęty, demonstruje mi doświadczenia z przyczepianiem ptakom ciężarków do nóg i wyrywaniem lotek, żeby się przekonać, jak niewiele potrzeba ptakowi do uniesienia dużej wagi.Zrobił kilka naprawdę pięknych modeli.Mówi, że będę mu potrzebny, jak według takiego modelu zbuduje urządzenie na tyle duże, żeby sam mógł latać.Mam pomagać przy starcie.Mówię mu, że w porządku, jak tylko będziemy mieli trochę wolnego od łapania psów.Ja też mam pewien projekt, na dzwon nurkowy, i będę potrzebował pomocy przy próbach.Umawiamy się, że zrobimy jedno i drugie, jak tylko skończy się interes z psami.W następny poniedziałek wracamy na ciężarówkę.Joe mówi, że znalazł nowe miejsce na pozbywanie się psów.Ptasiek wpada na pomysł, żebyśmy zwalniali się na popołudnia i zawozili psy do Main Line, gdzie mieszka kupa milionerów.Byłby niezły ubaw.Dzięki nam powstałoby mnóstwo nowych ras, skrzyżowanych z francuskim pudlem, na przykład, albo z pekińczykiem.Do południa buda jest pełna.Psy robią się cwane: zaczyna działać zasada najsilniejszy wygrywa.Jedziemy do Owensa.Owens mało nie wyjdzie z siebie po pięciu dniach spędzonych z czeredą kundli.Na widok Joe'ego dostaje białej gorączki.Joe tylko się uśmiecha, kręci głową i obiecuje, że wszystkie zabierzemy dzisiaj.Joe lubi patrzeć, jak doktor Owens się wścieka.Chociaż miłośnicy psów podnoszą taki straszny raban, jakoś nikt nic nie robi.Właściwie wszystkie psy, które złapaliśmy, nadal siedzą w klatce, czekając na egzekucję.Tak Bogiem a prawdą, to większość ludzi jest zadowolona, że pozbyła się kundli.Chałupa Owensa wygląda po południu jak skrzyżowanie Sing Singu z rzeźnią miejską.Układamy martwe psy w stosy.Rzygać się chce od smrodu przypalonego ciała i sierści.Biedne kundle, już się pokapowały, co jest grane, i próbują wyrwać się przy zakładaniu klipsów.Jeden taki cholernik, trochę seter, trochę owczarek, trochę wilczur, rozbestwia się do tego stopnia, że nie dajemy rady zaczepić mu klipsów i doktor Owens wstrzykuje mu strychninę.Kituje mniej więcej tak samo jak psy porażone prądem.Ale ciągle jeszcze trafiają się kundle, które przychodzą na zawołanie, uśmiechają się i merdają ogonami, patrzą na nas wyczekująco, jakbyśmy mieli zaraz założyć im smycz i wziąć na spacerek.Niektóre rzeczywiście idą — na spacer donikąd.Co chwila musimy wychodzić z Ptaśkiem na powietrze, żeby jakoś wytrzymać.Kiedy jest już po wszystkim, przenosimy psy do ciężarówki.Pakujemy je ciasno, ale i tak trzeba rzucić kilka na podłogę w szoferce, koło Joe'ego.Kiedy wreszcie kończymy ładowanie, jest wpół do czwartej.Joe rusza za miasto wzdłuż Secane.I tak nic nam nie powie, póki mu się nie zechce, więc nie zadajemy pytań.Przypuszczamy, że znalazł jakiś inny piec albo chce zrzucić psy na wysypisko.W miarę jak oddalamy się od domów, zaczyna nas dochodzić najobrzydliwszy smród, jaki można sobie wyobrazić.Nie do opisania.Wjeżdżamy na wąską polną drogę i Joe hamuje na otwartym placu przed stajnią.Widzimy nędzne chabety poprzywiązywane do ścian zabudowań.Dookoła roi się od wielkich niebieskich much.Koło koni zawsze kręcą się muchy, ale nie takie, i ten zapach też jest jakiś dziwny.To nie jest zapach konia.A jednak to konie.Konie, które tnie się tutaj na kawałki.Jesteśmy w rzeźni, gdzie się ubija stare szkapy.Patrzę na Ptaśka, jest całkiem zielony.Joe wyskakuje z szoferki i wygląda na to, że wszystkich tu zna.Joe wszędzie wszystkich zna.Tak pewnie jest, gdy się pracuje w policji.Może też kupuje tutaj mięso dla swoich psów.Schodzimy na ziemię i momentalnie opadają nas muchy.Jest gorąco, muchy spijają nasz pot, a potem zaczynają się dobierać do krwi.Są ogromne, mają niebieskofioletowe korpusy i ciemnoczerwone łebki.Nie ma jak się opędzić od tego cholerstwa: lezą nam do nosów, do oczu, do uszu.Joe wraca i każe nam wsiadać z powrotem do ciężarówki.Objeżdża od tyłu rząd długich baraków.W środku widzimy mężczyzn upapranych po uszy krwią, którzy rąbią wielkie kawały koniny.Za barakami stoi coś, co przypomina gigantyczną maszynkę do mięsa, napędzaną motorem na ropę.Joe wyskakuje, podchodzi do maszyny i szarpie linkę, tak jak się zapala motorówkę albo kosiarkę.Maszyna zaczyna się krztusić, wolno, potem szybciej, jak gruźlik z jednym płucem.Wyrzuca z siebie chmury niebieskiego dymu.Joe włącza bieg i rozlega się potworny rumor.Dziurkami w dnie maszyny zaczynają wyłazić kawałki zmielonego mięsa.Na czubku maszyny jest wielka lejowata dziura, do której z łatwością zmieściłby się trup człowieka.Joe każe nam poznosić psy z ciężarówki.Wleczemy je w pobliże maszyny i po jednym wrzucamy w lej.A ten się dalej śmieje! Bierze psa na odległość wyciągniętego ramienia, żeby się nie upaprać krwią, gównem i śliną i jakby nigdy nic wrzuca go w otwór.Robi to w mundurowej koszuli, z odznaką policjanta i w regulaminowych spodniach.Pas z pistoletem ma zapięty na biodrach, ale czapkę zdjął.Stoi w blasku słońca, wrzuca psy, sztuka po sztuce, w maszynę do mielenia.Dołem wychodzą cienkie strużki psiego mięsa zmieszanego z sierścią.Kursujemy z Ptaśkiem do budy i z powrotem znosząc psy, udajemy prawdziwych mężczyzn i staramy się nie porzygać.Ten smród, te muchy, a teraz jeszcze mielenie psów — ciężko zapracowujemy sobie na dolara za godzinę.Joe kiwa na nas, żebyśmy mu pomogli ładować psy; odsuwa się od maszyny i zaciera ręce.Bierzemy się do roboty.Najlepiej jest spuszczać je w dół za ogon.Ten potworny odgłos miażdżonych kości.Jakoś nam się udaje.Obaj z Ptaśkiem z radością wracamy do szoferki.Joe rozmawia jeszcze z jakimiś facetami.Nigdy nie zostaniemy prawdziwymi mężczyznami.Siedzenia są obciągnięte plastykiem, nagrzały się.Ptasiek mówi, że jakby nam się udało do tego przywyknąć, to już nie będzie takiej rzeczy, do której nie moglibyśmy się przyzwyczaić.Bo najpierw ja powiedziałem, że jakoś się do tego przyzwyczaimy.Nasze żołądki zaczynają pomału zachowywać się normalnie, kiedy przychodzi Joe z zaproszeniem do baraku, żebyśmy sobie zobaczyli, jak to się wszystko odbywa.Patrzy na nas i wybucha śmiechem.Wtacza się do szoferki, my wdrapujemy się na tył; odjeżdżamy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl