[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Omalże usłyszałem głos Waltera mówiący:- Powiadam ci, tryfid ma bez porównania większe szansę pozostania przy życiu niż człowiek ślepy.Walter mówił oczywiście o człowieku oślepionym przez tryfida.Mimo to jednak drgnąłem.Więcej - ciarki mnie przeszły.Postarałem się przypomnieć sobie wszystko dokładnie.No tak, były to tylko rozważania natury ogólnej, ale w tej chwili wydały mi się wręcz prorocze.- Jeżeli się pozbawi nas wzroku - powiedział wtedy Walter - nasza wyższość nad tryfidami zniknie.Zapewne, zbieg okoliczności jest zjawiskiem bardzo częstym, ale z rzadka jedynie zwracamy na niego uwagę.Chrzęst żwiru przywołał mnie do rzeczywistości.Drogą ku bramie kołysząc się kusztykał tryfid.Zamknąłem czym prędzej okno.- Jedźmy! Jedźmy! - zawołała histerycznie Josella.- W samochodzie jesteśmy bezpieczni - uspokoiłem ją.- Chcę zobaczyć, co on zrobi.Równocześnie uświadomiłem sobie, że jeden z moich problemów został rozwiązany.Od dawna przyzwyczajony do tryfidów, zapomniałem, jak reaguje większość ludzi na widok tryfida z nie przyciętą wicią.Zrozumiałem nagle, że nie będzie już mowy o powrocie do tego domu.Josella miała do uzbrojonych tryfidów ten sam stosunek, co większość ludzi: czym prędzej uciekać i trzymać się od nich jak najdalej.Tryfid zatrzymał się przy bramie.Można by przysiąc, że nasłuchuje.Siedzieliśmy cicho, Josella wpatrywała się w niego ze zgrozą.Spodziewałem się, że uderzy wicią o samochód, ale nie zrobił tego.Przypuszczalnie zmyliły go nasze głosy, stłumione obiciem samochodu, i uznał, że znajdujemy się poza jego zasięgiem.Nagie pałeczki zagrały krótki werbel, uderzając o łodygę.Tryfid zakołysał się, skręcił niezdarnie w prawo i zniknął w następnej bramie.Josella odetchnęła z ulgą.- Jedźmy już, zanim wróci - powiedziała błagalnie.Włączyłem silnik, zakręciłem i ruszyliśmy znów w kierunku Londynu.ŚWIATŁO WŚRÓD NOCYJosella odzyskała stopniowo równowagę.Z wyraźnym zamiarem oderwania myśli od tego, co pozostawiliśmy za sobą, spytała:- Dokąd teraz jedziemy?- Do Clerkenwell - odparłem.- Potem trzeba będzie zdobyć dla ciebie jakieś ubranie.Po ubranie, jeżeli zechcesz, pojedziemy na Bond Street, ale najpierw jedziemy do Clerkenwell.- Ale dlaczego do Clerkenwell?.Boże wielki! - krzyknęła nagle.Nie zdziwiłem się, że krzyknęła.Skręciliśmy właśnie za róg i ujrzeliśmy w odległości jakichś pięćdziesięciu metrów przed sobą tłum ludzi.Biegli w naszym kierunku, potykając się i wyciągając przed siebie ramiona.Słychać było płacz, jęki i przeraźliwe krzyki.W chwili kiedyśmy ich zobaczyli, jedna z kobiet na przedzie potknęła się, upadła, inni zwalili się na nią i znikła pod stosem wierzgających, wijących się ciał.Za tłumem dostrzegliśmy przyczynę popłochu: trzy ciemnolistne łodygi, kołyszące się nad głowami ludzi.Dodałem natychmiast gazu i skręciłem na boczną drogę.Josella zwróciła ku mnie zmartwiałą twarz.- Wi.widziałeś, co to było? One ich pędziły.- Tak - powiedziałem.- Dlatego właśnie jedziemy do Clerkenwell.Tam jest zakład, w którym robią najlepszą na świecie broń i maski przeciw tryfidom.Zrobiliśmy objazd i wróciliśmy na właściwą trasę, okazało się jednak, że przejechać nie będzie tak łatwo, jak się spodziewałem.W pobliżu dworca Kings Cross na ulicach było znacznie więcej ludzi.Mimo ustawicznego naciskania klaksonu posuwanie się naprzód było coraz bardziej utrudnione, a przed samym dworcem stało się wręcz niemożliwe.Dlaczego akurat tutaj zebrały się takie tłumy, nie wiem.Zeszli się tu chyba wszyscy okoliczni mieszkańcy.O przedostaniu się przez ciżbę nie mogło być mowy, a jedno spojrzenie w tył przekonało mnie, że odwrót jest równie beznadziejny.Ci, których mijaliśmy, zwarli już za nami szeregi.- Wysiadaj, prędko! - powiedziałem.- Myślę, że chcą nas schwytać.- Ależ.- zaczęła Josella.- Prędzej! - uciąłem krótko.Dałem ostatni sygnał klaksonu i nie wyłączając silnika wysunąłem się za Josella.Czas był już najwyższy.Jeden z mężczyzn namacał klamkę tylnych drzwiczek.Otworzył je i szperał rękami po siedzeniu.O mało nie przewróciliśmy się pod naciskiem innych ludzi przepychających się do samochodu.Rozległ się wrzask gniewu, kiedy ktoś otworzył przednie drzwiczki i przekonał się, że tam też siedzenia są puste.Myśmy tymczasem uniknęli niebezpieczeństwa wmieszawszy się w tłum.Ktoś uczepił się tego, co otworzył tylne drzwiczki, sądząc, że to on wysiadł z samochodu.Powstało zamieszanie.Chwyciłem Josellę mocno za rękę i zaczęliśmy się powolutku wydostawać ze ścisku, starając się nie zwracać na siebie niczyjej uwagi.Znalazłszy się poza obrębem tłumu szliśmy przez jakiś czas pieszo, rozglądając się za odpowiednim samochodem.Wkrótce znaleźliśmy go: samochód combi, dla planu, który zaczął mi się kształtować w głowie, bardziej użyteczny od zwykłego wozu.Zakład w Clerkenwell od kilku już stuleci produkował znakomite narzędzia precyzyjne.Mała fabryka, z którą niekiedy miałem do czynienia w sprawach zawodowych, przystosowała swój kunszt do nowych potrzeb.Znalazłem ją od razu, włamanie do niej również nie nastręczało większych trudności.Odjeżdżaliśmy stamtąd z miłym poczuciem, że nie jesteśmy już bezbronni, załadowaliśmy bowiem do naszego combi kilkanaście doskonałych strzelb na tryfidy, kilka tysięcy stalowych pocisków w kształcie małych bumerangów i kilka hełmów osłoniętych z przodu mocną drucianą siatką.- Teraz po ubranie? - spytała Josella, kiedyśmy ruszyli.- Opracowałem prowizoryczny plan - powiedziałem - przy czym dopuszczalne są uwagi krytyczne i poprawki [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Omalże usłyszałem głos Waltera mówiący:- Powiadam ci, tryfid ma bez porównania większe szansę pozostania przy życiu niż człowiek ślepy.Walter mówił oczywiście o człowieku oślepionym przez tryfida.Mimo to jednak drgnąłem.Więcej - ciarki mnie przeszły.Postarałem się przypomnieć sobie wszystko dokładnie.No tak, były to tylko rozważania natury ogólnej, ale w tej chwili wydały mi się wręcz prorocze.- Jeżeli się pozbawi nas wzroku - powiedział wtedy Walter - nasza wyższość nad tryfidami zniknie.Zapewne, zbieg okoliczności jest zjawiskiem bardzo częstym, ale z rzadka jedynie zwracamy na niego uwagę.Chrzęst żwiru przywołał mnie do rzeczywistości.Drogą ku bramie kołysząc się kusztykał tryfid.Zamknąłem czym prędzej okno.- Jedźmy! Jedźmy! - zawołała histerycznie Josella.- W samochodzie jesteśmy bezpieczni - uspokoiłem ją.- Chcę zobaczyć, co on zrobi.Równocześnie uświadomiłem sobie, że jeden z moich problemów został rozwiązany.Od dawna przyzwyczajony do tryfidów, zapomniałem, jak reaguje większość ludzi na widok tryfida z nie przyciętą wicią.Zrozumiałem nagle, że nie będzie już mowy o powrocie do tego domu.Josella miała do uzbrojonych tryfidów ten sam stosunek, co większość ludzi: czym prędzej uciekać i trzymać się od nich jak najdalej.Tryfid zatrzymał się przy bramie.Można by przysiąc, że nasłuchuje.Siedzieliśmy cicho, Josella wpatrywała się w niego ze zgrozą.Spodziewałem się, że uderzy wicią o samochód, ale nie zrobił tego.Przypuszczalnie zmyliły go nasze głosy, stłumione obiciem samochodu, i uznał, że znajdujemy się poza jego zasięgiem.Nagie pałeczki zagrały krótki werbel, uderzając o łodygę.Tryfid zakołysał się, skręcił niezdarnie w prawo i zniknął w następnej bramie.Josella odetchnęła z ulgą.- Jedźmy już, zanim wróci - powiedziała błagalnie.Włączyłem silnik, zakręciłem i ruszyliśmy znów w kierunku Londynu.ŚWIATŁO WŚRÓD NOCYJosella odzyskała stopniowo równowagę.Z wyraźnym zamiarem oderwania myśli od tego, co pozostawiliśmy za sobą, spytała:- Dokąd teraz jedziemy?- Do Clerkenwell - odparłem.- Potem trzeba będzie zdobyć dla ciebie jakieś ubranie.Po ubranie, jeżeli zechcesz, pojedziemy na Bond Street, ale najpierw jedziemy do Clerkenwell.- Ale dlaczego do Clerkenwell?.Boże wielki! - krzyknęła nagle.Nie zdziwiłem się, że krzyknęła.Skręciliśmy właśnie za róg i ujrzeliśmy w odległości jakichś pięćdziesięciu metrów przed sobą tłum ludzi.Biegli w naszym kierunku, potykając się i wyciągając przed siebie ramiona.Słychać było płacz, jęki i przeraźliwe krzyki.W chwili kiedyśmy ich zobaczyli, jedna z kobiet na przedzie potknęła się, upadła, inni zwalili się na nią i znikła pod stosem wierzgających, wijących się ciał.Za tłumem dostrzegliśmy przyczynę popłochu: trzy ciemnolistne łodygi, kołyszące się nad głowami ludzi.Dodałem natychmiast gazu i skręciłem na boczną drogę.Josella zwróciła ku mnie zmartwiałą twarz.- Wi.widziałeś, co to było? One ich pędziły.- Tak - powiedziałem.- Dlatego właśnie jedziemy do Clerkenwell.Tam jest zakład, w którym robią najlepszą na świecie broń i maski przeciw tryfidom.Zrobiliśmy objazd i wróciliśmy na właściwą trasę, okazało się jednak, że przejechać nie będzie tak łatwo, jak się spodziewałem.W pobliżu dworca Kings Cross na ulicach było znacznie więcej ludzi.Mimo ustawicznego naciskania klaksonu posuwanie się naprzód było coraz bardziej utrudnione, a przed samym dworcem stało się wręcz niemożliwe.Dlaczego akurat tutaj zebrały się takie tłumy, nie wiem.Zeszli się tu chyba wszyscy okoliczni mieszkańcy.O przedostaniu się przez ciżbę nie mogło być mowy, a jedno spojrzenie w tył przekonało mnie, że odwrót jest równie beznadziejny.Ci, których mijaliśmy, zwarli już za nami szeregi.- Wysiadaj, prędko! - powiedziałem.- Myślę, że chcą nas schwytać.- Ależ.- zaczęła Josella.- Prędzej! - uciąłem krótko.Dałem ostatni sygnał klaksonu i nie wyłączając silnika wysunąłem się za Josella.Czas był już najwyższy.Jeden z mężczyzn namacał klamkę tylnych drzwiczek.Otworzył je i szperał rękami po siedzeniu.O mało nie przewróciliśmy się pod naciskiem innych ludzi przepychających się do samochodu.Rozległ się wrzask gniewu, kiedy ktoś otworzył przednie drzwiczki i przekonał się, że tam też siedzenia są puste.Myśmy tymczasem uniknęli niebezpieczeństwa wmieszawszy się w tłum.Ktoś uczepił się tego, co otworzył tylne drzwiczki, sądząc, że to on wysiadł z samochodu.Powstało zamieszanie.Chwyciłem Josellę mocno za rękę i zaczęliśmy się powolutku wydostawać ze ścisku, starając się nie zwracać na siebie niczyjej uwagi.Znalazłszy się poza obrębem tłumu szliśmy przez jakiś czas pieszo, rozglądając się za odpowiednim samochodem.Wkrótce znaleźliśmy go: samochód combi, dla planu, który zaczął mi się kształtować w głowie, bardziej użyteczny od zwykłego wozu.Zakład w Clerkenwell od kilku już stuleci produkował znakomite narzędzia precyzyjne.Mała fabryka, z którą niekiedy miałem do czynienia w sprawach zawodowych, przystosowała swój kunszt do nowych potrzeb.Znalazłem ją od razu, włamanie do niej również nie nastręczało większych trudności.Odjeżdżaliśmy stamtąd z miłym poczuciem, że nie jesteśmy już bezbronni, załadowaliśmy bowiem do naszego combi kilkanaście doskonałych strzelb na tryfidy, kilka tysięcy stalowych pocisków w kształcie małych bumerangów i kilka hełmów osłoniętych z przodu mocną drucianą siatką.- Teraz po ubranie? - spytała Josella, kiedyśmy ruszyli.- Opracowałem prowizoryczny plan - powiedziałem - przy czym dopuszczalne są uwagi krytyczne i poprawki [ Pobierz całość w formacie PDF ]