[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Rliczny obraz!  mówi³ przeci¹gle stary Liberman i w³o¿ywszy rêce w kieszenie, wypi¹³brzuch, pochyli³ g³owê na piersi i przypatrywa³ siê ramom obrazu. To jest obraz medalowany, patrz pan, tu stoi:  Médaille d or 93, to jest obraz masiwi kosztuje grube pieni¹dze, co? Ile?  rzek³ cicho Grosglik, g³adz¹c wskazuj¹cym palcem lewej rêki, na którym b³ysz-cza³ krwawnik oprawny w z³oto, twarde czarne bokobrody, które mu oblepia³y okr¹g³¹ twarzniby kotlety z kostk¹; w¹sy i brodê mia³ wygolone starannie.Podnosi³ brodê tak wysoko, ¿e dwie fa³dy skóry na grubym czerwonym karku zakrywa³ymu ko³nierzyk i czyni³y go podobnym do krótkiej wypasionej Swini, usi³uj¹cej daremnie Sci¹-gnaæ z p³ota wisz¹c¹ bieliznê; praw¹ rêkê trzyma³ w kieszeni bia³ej kamizelki. Ile?  powtórzy³ cicho, bo zawsze mówi³ cicho, i z wielk¹ powag¹ podniós³ brwi, któreostrymi pó³kolami rysowa³y siê na jego wypuk³ym czole i stanowi³y mocny kontrast swoj¹czarnoSci¹ z siwymi w³osami i ró¿ow¹ cer¹ twarzy. Nie pamiêtam, bo tym siê zajmuje mój sekretarz  odpowiedzia³ niedbale Endelman. Patrz pan na ten obraz rodzajowy, to ¿ywe prawie, to siê rusza. Bardzo ³adne farby!  mrukn¹³ któryS. I jeszcze ³adniejszy kapita³, co? Ja, ja! same ramy do taki landszaft94 kosztuje drogo  mówi³ z powag¹ gruby Knaabe,ze znawstwem stukaj¹c cygarniczk¹ br¹zowe ramy.153  Przecie¿ pana staæ nawet i na z³ote, panie Knaabe; bo kogo staæ na kapelusz, tego musibyæ staæ i na g³owê  zaSmia³ siê Grosglik, który zawsze prawie popiera³ swoje wywody po-równaniami. To jest genialne powiedzenie, panie Grosglik  zawo³a³ Bernard t³umi¹c Smiech. Mnie staæ i na to  szepn¹³ skromnie bankier. Proszê panów, jeszcze jedna Madonna, to jest kopia z Cimabuego, ale lepsza od orygi-na³u, ja panu dajê s³owo, ¿e lepsza, bo ona kosztuje ca³e tysi¹c rubli, co?  zawo³a³ zoba-czywszy w¹tpi¹cy uSmiech na ustach bankiera. Zobaczymy, ja bardzo lubie Madonny.Ja swojej Mery kupi³em Murillowsk¹ Madonnê,jej to sprawia przyjemnoSæ mieæ w swoim pokoju taki obraz, to czemu ja nie mia³em kupiæ?Obejrzeli w ten sposób kilkadziesi¹t obrazów i stanêli przed wielkim mitologicznym ma-lowid³em, zajmuj¹cym pó³ Sciany i przedstawiaj¹cym wejScie do Hadesu. To du¿a sztuka  wykrzykn¹³ z podziwem Knaabe.Endelman zacz¹³ objaSniaæ treSæ obrazów, ale mu ¿ywo przerwa³ Grosglik. To jest zwyk³y grabarz, a to jest g³upi obraz, po co malowaæ takie smutne rzeczy! Jakzobaczê pogrzeb, to ja siê póxniej muszê leczyæ, bo mnie przez parê dni boli w sercu.Ktoma umrzeæ, to siê nie utopi! Drugi numer koncertu, proszê panów do salonu!  zaprasza³a Endelmanowa. Powinszowaæ pañstwu takiej galerii, powinszowaæ!  wo³a³ bankier. Co oni bêd¹ wyprawiaæ w salonie? S³u¿ê panu programem, tam jest wydrukowane.Bernard poda³ mu d³ugi pasek surowego jedwabiu, ozdobiony rêcznymi malowid³ami, naktórym by³ po francusku wypisany program.Wrócili do salonu, gdy siê ju¿ przyciszy³o, bo wynajêta para popisywa³a siê jakimS dialo-giem francuskim.Mê¿czyxni, skupieni przy drzwiach od bufetu, s³uchali ze znudzonymi twarzami i powolicofali siê do porzuconych szklanek i kieliszków; kobiety natomiast s³ucha³y z chciwoSci¹i po¿era³y oczami parê deklamatorów, udaj¹cych m³odych naiwnych kochanków, którym siêzdarzy³ wypadek, ¿e na przeje¿d¿aj¹cych napadli w górach zbójcy, zabrali i rozdzielili.Spotkali siê w³aSnie i opowiadali swoje przygody z takim naiwnym cynizmem, z takimeleganckim wyuzdaniem, ¿e panie trzês³y siê ze Smiechu i co chwila bi³y entuzjastycznebrawa. Ah, mon Dieu, mon Dieu! Tres joli, tres joli!95  wykrzykiwa³a g³oSno z zachwytu uklej-notowana jak sklep jubilerski pani Cohn, ¿ona jednego z fabrykantów, i jej ma³e, zaros³et³uszczem oczka tryska³y ³zami zadowolenia, i tak siê bawi³a doskonale, ¿e trzês³y siê jej t³u-ste, nalane policzki i ramiona podobne do wa³Ã³w obwiniêtych w czarny jedwab. Co oni ciê kosztuj¹, Endelman?  zapyta³ cicho Grosglik. Sto rubli i kolacjê, ale to warto tysi¹c, bo siê goScie dobrze bawi¹. To jest dobry pomys³, na imieniny ¿ony muszê ich zamówiæ. Zamów pan teraz, to ust¹pi¹ dobry rabat  szepn¹³ mu Bernard przez ramiê i przesun¹³siê do Meli, siedz¹cej poza wszystkimi samotnie, bo Ró¿a siad³a w pierwszym rzêdzie, abynie straciæ i s³owa z dialogu. Budzê ciê, Mela! O czym marzysz? W tej chwili mySla³am o tobie  szepnê³a cicho, podnosz¹c na niego swoje szare oczy.154  Nie, mySla³aS o Wysockim!  sykn¹³ i gniewnie obrywa³ hiacynty rozkwit³e, stoj¹ce nastoliczku, obok którego usiad³.Patrzy³a na niego zdumionymi i jakby wylêk³ymi oczami. Mog³am tak samo mySleæ o L.Landau, o którym ze znajomych, jakich nazwiska mog³eSwymieniæ z równ¹ domySlnoSci¹, jeSli nie uwierzy³eS moim s³owom. Przepraszam ciê, Mela, zrobi³em ci przykroSæ? Tak, bo wiesz, ¿e nigdy nie mówiê tego, czego nie mySlê. Daj mi rêkê.Wysunê³a mu d³oñ obciSniêt¹ w bia³¹ rêkawiczkê z szarym wyszyciem.Odpi¹³ guziki i poca³owa³ j¹ w d³oñ dosyæ mocno. Skoro Wysockiemu wolno, wolno i mnie!  t³umaczy³, gdy mu dosyæ ostro wyrwa³a rêkê. Ale, a propos Landaua.Mówili mi na mieScie, ¿e wychodzisz za niego, czy to prawda? A coS odpowiada³ tym, którzy ci mówili o moim ma³¿eñstwie? ¯e to pog³oska, która siê nigdy nie sprawdzi. Dziêkujê, bo siê istotnie nie sprawdzi.Dajê ci s³owo, ¿e za niego nie wyjdê  doda³asilniej, widz¹c niedowierzanie w jego oczach.Po jego chudej, nerwowej twarzy przelecia³ b³ysk zadowolenia. Wierzê ci, ja ani chwili nie przypuszcza³em, ¿ebyS mog³a iSæ za niego.Ty i taki kantoro-wicz ordynarny, przecie¿ to zwyk³y macher bez wychowania, brudny ¯ydziak.Wola³bym ju¿w ostatnim razie Wysockiego dla ciebie.B³ysnê³a oczami, lekki rumieniec mg³¹ ró¿u powlók³ jej twarz, spuSci³a powieki pod jegobadawczym wzrokiem i poprawiaj¹c bransoletkê szepnê³a: Nie bardzo lubisz Wysockiego? Ceniê go jak cz³owieka, bo jest prawym i dosyæ rozumnym, ale nie cierpiê go jako two-jego wielbiciela. Mówisz, aby mówiæ, bo dobrze wiesz, ¿e nikt nie jest mniej moim wielbicielem od nie-go  powiedzia³a niby szczerze, bo chcia³a wyci¹gn¹æ z Bernarda, jeSli wiedzia³, jakie szcze-gó³y o Wysockim.Przypuszcza³a bowiem, ¿e jeSli siê przyjaxni¹, to i zwierzaæ siê musz¹ przed sob¹. Wiem, co mówiê.On jeszcze z tej mi³oSci nie zdaje sobie sprawy, ale ju¿ ciê kocha. Có¿ z tego, kiedy on katolik!  zawo³a³a bezwiednie, zdradzaj¹c siê ze swojej ta-jemnicy [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl