[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Usłyszałem, że śpiewają chórem z wyzywającym wyrazem twarzy jakąś piosenkę i uderzają do taktu w stół kuflami od piwa.Ktoś znowu mnie potrącił.- Niechże pan nie sterczy w przejściu! - mruknął.Poszedłem mechanicznie dalej, znalazłem umywalnię, podstawiłem ręce pod kran i spostrzegłem to dopiero wtedy, gdy niemal poparzyłem sobie dłonie.Potem wróciłem.- Co się z tobą dzieje? - spytał Köster.Nie mogłem wydobyć słowa.- Niedobrze ci? - spytał.Potrząsnąłem głową i spojrzałem na stolik, od którego blond dziewuszka robiła do nas zawzięcie oko.Nagle twarz Köstera zbladła.Oczy zwęziły się.Pochylił się ku mnie.- Tak? - spytał całkiem cicho.- Tak.- Gdzie?Popatrzyłem w kierunku stolika.Köster podniósł się powoli.Tak jakby wyprężył się wąż.- Ostrożnie - szepnąłem.- Nie tutaj, Otto.Odpędził mnie krótkim ruchem ręki i poszedł powoli naprzód.Byłem gotów skoczyć za nim w razie potrzeby.Jakaś kobieta nasadziła na głowę Kösterowi zielono-czerwoną papierową czapeczkę i uwiesiła się u jego ramienia.Odpadła jak dojrzała gruszka, chociaż Köster nie poruszył się nawet, i wytrzeszczyła na niego oczy.Köster przeszedł łukiem przez kawiarnię, po czym wrócił do mnie.- Już go nie ma - rzekł.Wstałem i rozejrzałem się po sali.Köster miał rację.- Czy przypuszczasz, że mnie poznał? - spytałem.Köster wzruszył ramionami.Dopiero teraz zauważył, że ma papierową czapeczkę na głowie, i strącił ją.- Nie rozumiem, jak to się mogło stać - rzekłem.- Byłem w umywalni najwyżej minutę lub dwie.- Byłeś tam co najmniej kwadrans.- Co? - Raz jeszcze spojrzałem ku stolikowi.- Inni także zwiali.Siedziała z nimi jeszcze dziewczyna, ale i tej już nie ma.Gdyby mnie poznał, zniknąłby sam.Köster skinął na kelnera.- Czy jest stąd drugie wyjście?- Tak, na Hardenbergstrasse.Köster wydobył monetę z kieszeni i podał ją kelnerowi.- Chodźmy - rzekł.- Jaka szkoda! - zaśmiała się blondynka przy sąsiednim stoliku.- Tacy poważni panowie!Wiatr uderzył w nas, gdyśmy wyszli na ulicę.Po gorącym zaduchu kawiarni ulica wydawała się lodowato zimna.- Idź do domu - rzekł Köster.- Było ich kilku - odparłem sadowiąc się przy nim.Wóz ruszył z miejsca pędem.Przetrząsnęliśmy wszystkie ulice wokół kawiarni, rozszerzaliśmy coraz bardziej krąg, ale nie znaleźliśmy nikogo.Wreszcie Köster zatrzymał wóz.- Umknął nam - rzekł.- Ale to nic nie szkodzi.Teraz go już prędzej czy później dostaniemy.- Otto, powinniśmy dać temu spokój.- Spojrzał na mnie.- Gotfryd umarł.- Dziwiłem się sam temu, co mówię.- Nie ożyje przez to.Köster nie spuszczał ze mnie wzroku.- Robby - rzekł powoli - nie wiem, ilu ludzi zabiłem na wojnie.Ale pamiętam doskonale, jak zestrzeliłem jednego młodego Anglika.Miał defekt w silniku i nic nie mógł zrobić.Gnałem na swojej maszynie parę metrów za nim i widziałem dokładnie jego przerażoną, dziecinną twarz i przerażone oczy.Był to - jakeśmy później ustalili - jego pierwszy lot, miał ledwie osiemnaście lat i w tę przerażoną, bezradną, ładną twarz dziecka wygarnąłem z odległości paru metrów całą serię z karabinu maszynowego, aż czaszka rozprysnęła się niby kurze jajo.Nie znałem tego chłopca i nie zrobił mi nic złego.Trwało dłużej niż zwykle, zanim przemogłem się i stłumiłem głos sumienia owym przeklętym zdaniem: wojna to wojna.Ale powiadam ci, jeżeli tego człowieka, który zamordował Gotfryda, który bez powodu zastrzelił go jak psa, nie sprzątnę, to zabicie tego młodego Anglika było straszliwą zbrodnią.Rozumiesz?- Tak.- A teraz idź do domu.Muszę nareszcie doprowadzić tę sprawę do końca.Stoi przede mną jak mur.Nie mogę zrobić kroku, dopóki nie usunę tego muru.- Nie pójdę do domu, Otto.Jeżeli jest tak, jak mówisz, to musimy trzymać się razem.- Nonsens - rzekł niecierpliwie.- Nie jesteś mi potrzebny.- Podniósł rękę, kiedy dostrzegł, że chcę mu przerwać.- Będę na siebie uważał.Spotkam się z nim bez świadków, w pojedynkę.Nie bój się!Wypchnął mnie niecierpliwie z wozu i pognał dalej.Wiedziałem, że żadna siła nie powstrzyma go teraz.Wiedziałem także, dlaczego nie chciał zabrać mnie ze sobą.Ze względu na Pat.Gotfryda zabrałby na pewno.Poszedłem do Alfonsa.Był to jedyny człowiek, z którym mogłem pogadać.Chciałem naradzić się z nim, czy nie dałoby się coś zrobić w tej sprawie.Ale nie zastałem Alfonsa w lokalu.Zaspana dziewucha oświadczyła, że przed godziną poszedł na jakieś zebranie.Usiadłem przy stoliku i czekałem.W lokalu było pusto.Tylko jedna mała żarówka paliła się nad szynkwasem.Dziewczyna usiadła i zaraz zasnęła.Myślałem o Ottonie, o Gotfrydzie, wyglądałem oknem na ulicę, która oświetlona była teraz przez powoli wspinający się ponad dachy księżyc w pełni.Myślałem o grobie z czarnym drewnianym krzyżem i zawieszonym na nim hełmem stalowym i nagle spostrzegłem, że płaczę.Szybko otarłem łzy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Usłyszałem, że śpiewają chórem z wyzywającym wyrazem twarzy jakąś piosenkę i uderzają do taktu w stół kuflami od piwa.Ktoś znowu mnie potrącił.- Niechże pan nie sterczy w przejściu! - mruknął.Poszedłem mechanicznie dalej, znalazłem umywalnię, podstawiłem ręce pod kran i spostrzegłem to dopiero wtedy, gdy niemal poparzyłem sobie dłonie.Potem wróciłem.- Co się z tobą dzieje? - spytał Köster.Nie mogłem wydobyć słowa.- Niedobrze ci? - spytał.Potrząsnąłem głową i spojrzałem na stolik, od którego blond dziewuszka robiła do nas zawzięcie oko.Nagle twarz Köstera zbladła.Oczy zwęziły się.Pochylił się ku mnie.- Tak? - spytał całkiem cicho.- Tak.- Gdzie?Popatrzyłem w kierunku stolika.Köster podniósł się powoli.Tak jakby wyprężył się wąż.- Ostrożnie - szepnąłem.- Nie tutaj, Otto.Odpędził mnie krótkim ruchem ręki i poszedł powoli naprzód.Byłem gotów skoczyć za nim w razie potrzeby.Jakaś kobieta nasadziła na głowę Kösterowi zielono-czerwoną papierową czapeczkę i uwiesiła się u jego ramienia.Odpadła jak dojrzała gruszka, chociaż Köster nie poruszył się nawet, i wytrzeszczyła na niego oczy.Köster przeszedł łukiem przez kawiarnię, po czym wrócił do mnie.- Już go nie ma - rzekł.Wstałem i rozejrzałem się po sali.Köster miał rację.- Czy przypuszczasz, że mnie poznał? - spytałem.Köster wzruszył ramionami.Dopiero teraz zauważył, że ma papierową czapeczkę na głowie, i strącił ją.- Nie rozumiem, jak to się mogło stać - rzekłem.- Byłem w umywalni najwyżej minutę lub dwie.- Byłeś tam co najmniej kwadrans.- Co? - Raz jeszcze spojrzałem ku stolikowi.- Inni także zwiali.Siedziała z nimi jeszcze dziewczyna, ale i tej już nie ma.Gdyby mnie poznał, zniknąłby sam.Köster skinął na kelnera.- Czy jest stąd drugie wyjście?- Tak, na Hardenbergstrasse.Köster wydobył monetę z kieszeni i podał ją kelnerowi.- Chodźmy - rzekł.- Jaka szkoda! - zaśmiała się blondynka przy sąsiednim stoliku.- Tacy poważni panowie!Wiatr uderzył w nas, gdyśmy wyszli na ulicę.Po gorącym zaduchu kawiarni ulica wydawała się lodowato zimna.- Idź do domu - rzekł Köster.- Było ich kilku - odparłem sadowiąc się przy nim.Wóz ruszył z miejsca pędem.Przetrząsnęliśmy wszystkie ulice wokół kawiarni, rozszerzaliśmy coraz bardziej krąg, ale nie znaleźliśmy nikogo.Wreszcie Köster zatrzymał wóz.- Umknął nam - rzekł.- Ale to nic nie szkodzi.Teraz go już prędzej czy później dostaniemy.- Otto, powinniśmy dać temu spokój.- Spojrzał na mnie.- Gotfryd umarł.- Dziwiłem się sam temu, co mówię.- Nie ożyje przez to.Köster nie spuszczał ze mnie wzroku.- Robby - rzekł powoli - nie wiem, ilu ludzi zabiłem na wojnie.Ale pamiętam doskonale, jak zestrzeliłem jednego młodego Anglika.Miał defekt w silniku i nic nie mógł zrobić.Gnałem na swojej maszynie parę metrów za nim i widziałem dokładnie jego przerażoną, dziecinną twarz i przerażone oczy.Był to - jakeśmy później ustalili - jego pierwszy lot, miał ledwie osiemnaście lat i w tę przerażoną, bezradną, ładną twarz dziecka wygarnąłem z odległości paru metrów całą serię z karabinu maszynowego, aż czaszka rozprysnęła się niby kurze jajo.Nie znałem tego chłopca i nie zrobił mi nic złego.Trwało dłużej niż zwykle, zanim przemogłem się i stłumiłem głos sumienia owym przeklętym zdaniem: wojna to wojna.Ale powiadam ci, jeżeli tego człowieka, który zamordował Gotfryda, który bez powodu zastrzelił go jak psa, nie sprzątnę, to zabicie tego młodego Anglika było straszliwą zbrodnią.Rozumiesz?- Tak.- A teraz idź do domu.Muszę nareszcie doprowadzić tę sprawę do końca.Stoi przede mną jak mur.Nie mogę zrobić kroku, dopóki nie usunę tego muru.- Nie pójdę do domu, Otto.Jeżeli jest tak, jak mówisz, to musimy trzymać się razem.- Nonsens - rzekł niecierpliwie.- Nie jesteś mi potrzebny.- Podniósł rękę, kiedy dostrzegł, że chcę mu przerwać.- Będę na siebie uważał.Spotkam się z nim bez świadków, w pojedynkę.Nie bój się!Wypchnął mnie niecierpliwie z wozu i pognał dalej.Wiedziałem, że żadna siła nie powstrzyma go teraz.Wiedziałem także, dlaczego nie chciał zabrać mnie ze sobą.Ze względu na Pat.Gotfryda zabrałby na pewno.Poszedłem do Alfonsa.Był to jedyny człowiek, z którym mogłem pogadać.Chciałem naradzić się z nim, czy nie dałoby się coś zrobić w tej sprawie.Ale nie zastałem Alfonsa w lokalu.Zaspana dziewucha oświadczyła, że przed godziną poszedł na jakieś zebranie.Usiadłem przy stoliku i czekałem.W lokalu było pusto.Tylko jedna mała żarówka paliła się nad szynkwasem.Dziewczyna usiadła i zaraz zasnęła.Myślałem o Ottonie, o Gotfrydzie, wyglądałem oknem na ulicę, która oświetlona była teraz przez powoli wspinający się ponad dachy księżyc w pełni.Myślałem o grobie z czarnym drewnianym krzyżem i zawieszonym na nim hełmem stalowym i nagle spostrzegłem, że płaczę.Szybko otarłem łzy [ Pobierz całość w formacie PDF ]