[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nawet połowy uwagi nie poświęcał rozmowie.B’nurrin z trudem powstrzymywał śmiech i tylko kopniaki, których K’vin nie szczędził mu pod stołem, powstrzymywały go od wybuchu.Trudno zresztą było winić Przywódcę z Igenu, bo całe spotkanie było absurdalne: obaj wymieniali drobiazgowo przemyślane powody, dla których należałoby wymieniać jeźdźców co dwie godziny, a S’nan na wszystko odpowiadał monosylabami i siedział z kamienną twarzą.Zirytowana mina Sarai przynajmniej była szczera.— Najchętniej zgarnęłaby nas wszystkich pod swoje skrzydła — szepnęła Zulaya do K’vina, gdy Władczyni Fortu zwróciła twarz ku swemu partnerowi, który w dalszym ciągu nerwowym krokiem przemierzał komnatę.— Chyba jej się nie uda, kochanie — odparł K’vin, któremu teraz z łatwością przychodziło wypowiadanie czułych słówek.Westchnął.— Wiesz co — wyszeptał jej wprost w ucho — zaczyna mi być żal staruszka.W odpowiedzi prychnęła cicho.— A mnie nie — odrzekła i prędko nadała rysom twarzy wyraz najszczerszego zainteresowania, gdyż Sarai, usłyszawszy szepty, zaczęła się im przyglądać karcąco.Nici opadły jako czarny pył, przemieszany ze śniegiem i mżawką, Jeźdźcy z patrolu przynieśli je w wiadrze S’nanowi, który odprawił ich ze smutną miną.Dalekie Rubieże z jeszcze większym poświęceniem poszukiwały żywych Nici, mogących stanowić niebezpieczeństwo.Niektórzy jeźdźcy z takim zapałem wypatrywali pojawienia się przeciwnika, że nabawili się odmrożeń.W końcu przyniesiono G’donowi drugi kawałek przemarzniętej Nici.Gdy odtajała, zaczęła tak cuchnąć, że natychmiast ją wyrzucono.Gdy nadszedł pierwszy Opad nad Bendenem, czyli dziesiąty w kolejności, pogoda na Wschodnim Wybrzeżu zmieniła się; ciepły front sprawił, że większa część nadchodzącego Opadu miała być „żywa” i niebezpieczna.Zwołano zatem wszystkie perneńskie Weyry.Dwa pełne skrzydła jeźdźców z Telgaru pod dowództwem K’vina przegrupowały się w górnym prawym kwadracie przestrzeni nad Bendenem.Ani jeden smok nie wysunął się z szyku.Poniżej, w ciemnościach poprzedzających wschód słońca, lśniły światła Weyru, rzucając blask na brzuchy smoków stojących w szeregach.Nie był pewien, czy oddział z Telgaru dotarł na miejsce przed innymi, ale bez wątpienia stawił się w pełnym składzie o określonej godzinie na wyznaczonych pozycjach.Wszystkim bardziej odpowiadałaby walka w dzień, ale Nici nie potrzebowały światła, by opadać.Według sprawozdań Seana o Opadach porannych i wieczornych, srebrzyste światła błyszczały tak, że na tle nieba stanowiły łatwy cel dla płomieni.Pierwszy Opad Drugiego Przejścia miał zacząć się nad wysokimi górami, w dalszym ciągu pokrytymi grubą śniegową czapą, gdzie i tak nie wyrządziłby szkód.Prawdopodobnie większość Nici opadłaby w postaci czarnego pyłu w mroźnym górskim powietrzu, choć z drugiej strony i przy cieplejszej pogodzie normalnie obserwowano by tylko Opad nad szczytami, do momentu gdy nastąpiłoby nieuniknione przesunięcie nad zamieszkane obszary.Ten dzień był jednak wyjątkowy.Gdy S’nan pod naciskiem M’shalla poddał wniosek pod głosowanie, wszyscy Przywódcy jednogłośnie postanowili walczyć z całym Opadem nad górami, niezależnie od tego, czy zagrażał życiu, czy nie.Trzy wcześniejsze „lewe” Opady tak wszystkich rozdrażniły, że jeźdźcy rwali się do działania.Naturalnie, niektóre szczyty wznosiły się na taką wysokość, że tlenu brakowało tam nawet dla smoków, ale można było ocenić kąt padania Nici i ogólny charakter Opadu.Skrzydła miały się zmieniać co dwie godziny, by jak najwięcej osób miało szansę nabrać doświadczenia „z pierwszej ręki”.K’vinowi przypomniało się przez moment, jak bardzo P’tero starał się, by włączono go do telgarskiego oddziału.Może i trzeba było pozwolić na to błękitnemu jeźdźcowi, nie bacząc na jego obolały tyłek, żeby się nauczył, że do walki z Nićmi potrzeba nie tylko odwagi.Niestety, wtedy P’tero zabrałby miejsce w oddziale komuś zdrowemu i bardziej niezawodnemu.Wybierając zielonych jeźdźców, K’vin pominął także M’lenga.Chciał w ten sposób osłabić konflikt między tą parą; w przeciwnym wypadku dręczyliby się, że jeden z nich ruszył do walki, a drugi pozostał.W zasadzie byli dobrymi towarzyszami w Weyrze i czuli się mocno związani ze sobą od czasu, gdy młody P’tero Naznaczył Ormontha.Ruch i zmiana ciśnienia atmosferycznego zwróciła uwagę K’vina.Spojrzał w dół na krater Bendenu.Craigath ostrzega, przekazał mu Charanth.Trzy, dwa, jeden… START!Rozkaz padł z wielu umysłów i gardeł w ciemnościach nad Weyrem Benden.Czerń pomiędzy była bardziej intensywna, ale niewiele mniej mroźna, niż powietrze nad szczytami, gdzie oba skrzydła pojawiły się w rzeczywistej przestrzeni.K’vin cieszył się, że pomyślał o zasłonieniu sobie ust i nosa wełnianą tkaniną, mimo że wdychane przez nią, rozrzedzone powietrze wcale nie wydawało mu się cieplejsze.Poniżej ośnieżone góry świeciły własnym, niesamowitym blaskiem.Belior chylił się ku zachodowi, a gdy jeździec spojrzał na wschód, ujrzał wyraźnie widoczny wśród innych gwiazd, złowróżbnie rozjarzony glob Czerwonej Planety.W ciemności rozkwitły języki ognia, gdy gotowym do walki smokom zaczęło się odbijać.Za dużo kamienia ogniowego w brzuchach, stwierdził K’vin z profesjonalnym dystansem, ale nie mógł przecież winić jeźdźców ani smoków za nadmiar gorliwości.Czekali na tę chwilę przez dwa stulecia: dwa stulecia ciągłego szkolenia, dwa stulecia poświęceń, po to, aby dziś stanąć w gotowości i bronić swej planety.W pewnym sensie zdarzyło się to po raz pierwszy.Gdy perneńscy osadnicy zetknęli się z opadającymi Nićmi, nie mieli smoków.Planeta niemal uległa zagładzie, zanim z pomiędzy nad Warownią Fort wychynęło pierwszych osiemnaście smoków, by spopielić w powietrzu pasożytnicze organizmy i natchnąć nadzieją oblężonych obrońców.K’vina zawsze poruszała odwaga zrozpaczonego admirała Paula Bendena… właściwie powinien nakłonić P’tera, by przeczytał zapiski admirała, poczynione w przeddzień wielkiego triumfu.Niedawno, gdy po raz kolejny sięgnął po dziennik Bendena z tamtego okresu, wzruszenie ścisnęło go za gardło, gdy czytał:„A wtedy młody zawadiaka miał czelność zasalutować i powiedzieć: — Admirale, mam zaszczyt przedstawić panu Smoczych Jeźdźców z planety Pern”.Kolejne wybuchy ognistego gazu i wszystkie głowy zwróciły się na północ.Nadchodzi, oświadczył Charanth.W brzuchu mu grzmiało tak donośnie, że K’vin wyczuwał wibrację nogami.Nagle zdał sobie sprawę, że ciepło jest mu tylko od wewnętrznej strony ud, przylegających do smoczej szyi.Nie czuł dotknięcia wełnianej tkaniny na nosie.Może powinni zejść ze trzysta metrów niżej… popatrzył na środek zgrupowania skrzydeł, gdzie czekali M’shall z Craigathem.Dowództwo należało do Bendenu, nie do niego.I nagle zobaczył lśniącą masę na czarnym niebie, jak sztandar rozwijany z jakiegoś odległego miejsca, sztandar, który falował, zwijał się i rozwijał.Serce zabiło mu gwałtownie.Poczuł dziwny dreszcz… ale może to tylko ze względu na przeszywające zimno panujące na tej wysokości.Charanthowi coraz gwałtowniej burczało w brzuchu.Z pyska buchnął niewielki płomyk [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Nawet połowy uwagi nie poświęcał rozmowie.B’nurrin z trudem powstrzymywał śmiech i tylko kopniaki, których K’vin nie szczędził mu pod stołem, powstrzymywały go od wybuchu.Trudno zresztą było winić Przywódcę z Igenu, bo całe spotkanie było absurdalne: obaj wymieniali drobiazgowo przemyślane powody, dla których należałoby wymieniać jeźdźców co dwie godziny, a S’nan na wszystko odpowiadał monosylabami i siedział z kamienną twarzą.Zirytowana mina Sarai przynajmniej była szczera.— Najchętniej zgarnęłaby nas wszystkich pod swoje skrzydła — szepnęła Zulaya do K’vina, gdy Władczyni Fortu zwróciła twarz ku swemu partnerowi, który w dalszym ciągu nerwowym krokiem przemierzał komnatę.— Chyba jej się nie uda, kochanie — odparł K’vin, któremu teraz z łatwością przychodziło wypowiadanie czułych słówek.Westchnął.— Wiesz co — wyszeptał jej wprost w ucho — zaczyna mi być żal staruszka.W odpowiedzi prychnęła cicho.— A mnie nie — odrzekła i prędko nadała rysom twarzy wyraz najszczerszego zainteresowania, gdyż Sarai, usłyszawszy szepty, zaczęła się im przyglądać karcąco.Nici opadły jako czarny pył, przemieszany ze śniegiem i mżawką, Jeźdźcy z patrolu przynieśli je w wiadrze S’nanowi, który odprawił ich ze smutną miną.Dalekie Rubieże z jeszcze większym poświęceniem poszukiwały żywych Nici, mogących stanowić niebezpieczeństwo.Niektórzy jeźdźcy z takim zapałem wypatrywali pojawienia się przeciwnika, że nabawili się odmrożeń.W końcu przyniesiono G’donowi drugi kawałek przemarzniętej Nici.Gdy odtajała, zaczęła tak cuchnąć, że natychmiast ją wyrzucono.Gdy nadszedł pierwszy Opad nad Bendenem, czyli dziesiąty w kolejności, pogoda na Wschodnim Wybrzeżu zmieniła się; ciepły front sprawił, że większa część nadchodzącego Opadu miała być „żywa” i niebezpieczna.Zwołano zatem wszystkie perneńskie Weyry.Dwa pełne skrzydła jeźdźców z Telgaru pod dowództwem K’vina przegrupowały się w górnym prawym kwadracie przestrzeni nad Bendenem.Ani jeden smok nie wysunął się z szyku.Poniżej, w ciemnościach poprzedzających wschód słońca, lśniły światła Weyru, rzucając blask na brzuchy smoków stojących w szeregach.Nie był pewien, czy oddział z Telgaru dotarł na miejsce przed innymi, ale bez wątpienia stawił się w pełnym składzie o określonej godzinie na wyznaczonych pozycjach.Wszystkim bardziej odpowiadałaby walka w dzień, ale Nici nie potrzebowały światła, by opadać.Według sprawozdań Seana o Opadach porannych i wieczornych, srebrzyste światła błyszczały tak, że na tle nieba stanowiły łatwy cel dla płomieni.Pierwszy Opad Drugiego Przejścia miał zacząć się nad wysokimi górami, w dalszym ciągu pokrytymi grubą śniegową czapą, gdzie i tak nie wyrządziłby szkód.Prawdopodobnie większość Nici opadłaby w postaci czarnego pyłu w mroźnym górskim powietrzu, choć z drugiej strony i przy cieplejszej pogodzie normalnie obserwowano by tylko Opad nad szczytami, do momentu gdy nastąpiłoby nieuniknione przesunięcie nad zamieszkane obszary.Ten dzień był jednak wyjątkowy.Gdy S’nan pod naciskiem M’shalla poddał wniosek pod głosowanie, wszyscy Przywódcy jednogłośnie postanowili walczyć z całym Opadem nad górami, niezależnie od tego, czy zagrażał życiu, czy nie.Trzy wcześniejsze „lewe” Opady tak wszystkich rozdrażniły, że jeźdźcy rwali się do działania.Naturalnie, niektóre szczyty wznosiły się na taką wysokość, że tlenu brakowało tam nawet dla smoków, ale można było ocenić kąt padania Nici i ogólny charakter Opadu.Skrzydła miały się zmieniać co dwie godziny, by jak najwięcej osób miało szansę nabrać doświadczenia „z pierwszej ręki”.K’vinowi przypomniało się przez moment, jak bardzo P’tero starał się, by włączono go do telgarskiego oddziału.Może i trzeba było pozwolić na to błękitnemu jeźdźcowi, nie bacząc na jego obolały tyłek, żeby się nauczył, że do walki z Nićmi potrzeba nie tylko odwagi.Niestety, wtedy P’tero zabrałby miejsce w oddziale komuś zdrowemu i bardziej niezawodnemu.Wybierając zielonych jeźdźców, K’vin pominął także M’lenga.Chciał w ten sposób osłabić konflikt między tą parą; w przeciwnym wypadku dręczyliby się, że jeden z nich ruszył do walki, a drugi pozostał.W zasadzie byli dobrymi towarzyszami w Weyrze i czuli się mocno związani ze sobą od czasu, gdy młody P’tero Naznaczył Ormontha.Ruch i zmiana ciśnienia atmosferycznego zwróciła uwagę K’vina.Spojrzał w dół na krater Bendenu.Craigath ostrzega, przekazał mu Charanth.Trzy, dwa, jeden… START!Rozkaz padł z wielu umysłów i gardeł w ciemnościach nad Weyrem Benden.Czerń pomiędzy była bardziej intensywna, ale niewiele mniej mroźna, niż powietrze nad szczytami, gdzie oba skrzydła pojawiły się w rzeczywistej przestrzeni.K’vin cieszył się, że pomyślał o zasłonieniu sobie ust i nosa wełnianą tkaniną, mimo że wdychane przez nią, rozrzedzone powietrze wcale nie wydawało mu się cieplejsze.Poniżej ośnieżone góry świeciły własnym, niesamowitym blaskiem.Belior chylił się ku zachodowi, a gdy jeździec spojrzał na wschód, ujrzał wyraźnie widoczny wśród innych gwiazd, złowróżbnie rozjarzony glob Czerwonej Planety.W ciemności rozkwitły języki ognia, gdy gotowym do walki smokom zaczęło się odbijać.Za dużo kamienia ogniowego w brzuchach, stwierdził K’vin z profesjonalnym dystansem, ale nie mógł przecież winić jeźdźców ani smoków za nadmiar gorliwości.Czekali na tę chwilę przez dwa stulecia: dwa stulecia ciągłego szkolenia, dwa stulecia poświęceń, po to, aby dziś stanąć w gotowości i bronić swej planety.W pewnym sensie zdarzyło się to po raz pierwszy.Gdy perneńscy osadnicy zetknęli się z opadającymi Nićmi, nie mieli smoków.Planeta niemal uległa zagładzie, zanim z pomiędzy nad Warownią Fort wychynęło pierwszych osiemnaście smoków, by spopielić w powietrzu pasożytnicze organizmy i natchnąć nadzieją oblężonych obrońców.K’vina zawsze poruszała odwaga zrozpaczonego admirała Paula Bendena… właściwie powinien nakłonić P’tera, by przeczytał zapiski admirała, poczynione w przeddzień wielkiego triumfu.Niedawno, gdy po raz kolejny sięgnął po dziennik Bendena z tamtego okresu, wzruszenie ścisnęło go za gardło, gdy czytał:„A wtedy młody zawadiaka miał czelność zasalutować i powiedzieć: — Admirale, mam zaszczyt przedstawić panu Smoczych Jeźdźców z planety Pern”.Kolejne wybuchy ognistego gazu i wszystkie głowy zwróciły się na północ.Nadchodzi, oświadczył Charanth.W brzuchu mu grzmiało tak donośnie, że K’vin wyczuwał wibrację nogami.Nagle zdał sobie sprawę, że ciepło jest mu tylko od wewnętrznej strony ud, przylegających do smoczej szyi.Nie czuł dotknięcia wełnianej tkaniny na nosie.Może powinni zejść ze trzysta metrów niżej… popatrzył na środek zgrupowania skrzydeł, gdzie czekali M’shall z Craigathem.Dowództwo należało do Bendenu, nie do niego.I nagle zobaczył lśniącą masę na czarnym niebie, jak sztandar rozwijany z jakiegoś odległego miejsca, sztandar, który falował, zwijał się i rozwijał.Serce zabiło mu gwałtownie.Poczuł dziwny dreszcz… ale może to tylko ze względu na przeszywające zimno panujące na tej wysokości.Charanthowi coraz gwałtowniej burczało w brzuchu.Z pyska buchnął niewielki płomyk [ Pobierz całość w formacie PDF ]