[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie wolno jej, nie może już w ten sposób o nim myśleć, upomniała się.Taka poufałość nie będzie już możliwa, skoro zgodziłasię wyjść za Lancelota.Jej decyzja miała właśnie zostać ostatecznie przypieczętowana, bo wicehrabia Brevard powstał z miejsca.Podniesioną rękąi kilkoma głośniejszymi słowami zwrócił na siebie uwagę towarzystwa.Z niewymuszonym wdziękiem podziękował gospodarzom za przeurocze przyjęcie i niezapomniany dzień.Wypowiedziawszy jeszcze kilka komplementów, spojrzał z uśmiechem naElizę.260- Drodzy przyjaciele - rzekł.- Ten dzień jest dla mnie szczególny jeszcze z jednego powodu, który, mam nadzieję, uczcicie,wraz ze mną.Mówię to z prawdziwą radością.Tego popołudnia,w tej oto sielankowej scenerii, poprosiłem pannę Elizę Hammond,żeby została moją żoną.Ku mojej nieopisanej uldze, przyrzekłaoddać mi swoją rękę.Elizo? - Wyciągnął rękę i pomógł jej wstaćwśród okrzyków zdumienia i radości.Brzdęk!Na drugim końcu stołu szklanka Kita przewróciła się na obrusi czerwone wino rozlało się na śnieżnobiałym, lnianym płótnie,niby plama krwi.Wzrok Elizy zderzył się ze spojrzeniem Kita.Usta miał półotwarte, a na przystojnej twarzy widniał wyraz skrajnego wstrząsu.Ale to jego oczy chwyciły ją za serce.Było w nich oszołomieniei, o ile się nie myliła, ból.Nie miała jednak czasu się zastanawiać, co widziała - a może,czego nie widziała - w oczach Kita, bo nagle otoczył ją tłum przyjaciół z niekończącymi się gratulacjami.Violet zdusiła ją w uścisku z radosnym okrzykiem, a zaraz potem zasypała ją gradem pytań na zmianę z pretensjami, że nie napomknęła ani słówkiem o oświadczynach wicehrabiego.Dopiero po długiej chwili zamieszanie uspokoiło się na tyle, żemogła rozejrzeć się za Kitem.Ale jego już nie było. Jedziesz z nami do Newmarket?"Przyjaciele Kita namawiali go na wspólny wyjazd na wyścigi jużod dobrych dwóch tygodni, ale dotychczas odmawiał, bo wydawało mu się, że sprawy z Elizą pozostają wciąż nierozwiązane.Teraz za to nie mógł się doczekać wyjazdu.Im dalej, tym lepiej.- Dopilnuj, żeby te rzeczy znalazły się na dole.Pokojowy Kita, Cherry, wskazał lokajowi dużą brązową skórzaną walizę i mniejszy kuferek podróżny, czekające przy drzwiach.Lokaj wziął bagaże i się oddalił.261- Jeśli będzie pan czegoś jeszcze potrzebował, milordzie, to jestem na dole.Kit zerknął na służącego.- Dobrze, Cherry, idz już.Ja też zaraz przyjdę.Sługa skinął głową, po czym, zebrawszy jeszcze kilka osobistych drobiazgów, wyszedł z pokoju.Kit sprawdził, ile ma pieniędzy i schował sakiewkę do kieszeni surduta.Dołożył jeszcze składany nożyk, srebrną piersiówkęz brandy i wziął ze stolika najnowsze wydanie gazety, poświęconejwyścigom, którą miał zamiar przejrzeć w powozie.Uznawszy, żejego wyposażenie podróżne jest już kompletne, dziarskim krokiemwymaszerowal z sypialni.Było dość wcześnie, więc nie spodziewał się spotkać nikogoz domowników.Energicznie pokonał zakręt korytarza i za rogiemomal nie wpadł na Elizę.Krzyknęła cicho, widocznie równie zaskoczona, jak on, i zrobiła chwiejny krok do tyłu.Instynktownie podtrzymał ją, chwyciwszy ją za ramiona.Nagle zdał sobie sprawę, że jej dotyka i żesprawia mu to ogromną przyjemność, toteż odsunął ją od siebie,jakby była zadżumiona.- Kit.Nie zauważyłam cię - powiedziała bez tchu, pewnie naskutek szoku z powodu niedoszłego zderzenia.- Ani ja ciebie.Patrzyli na siebie przez moment, a w powietrzu między nimiwisiała niezręczna cisza.- No, to będę już szedł.- Kit schylił się po gazetę, którą upuścił na podłogę.- Och.Umówiłeś się z kimś? - zapytała.Niedbale skinął głową.- Jadę do Newmarket na wyścigi.- Ach, tak.Znowu kłopotliwa cisza.Starał się na nią nie patrzeć, ale nie mógł się powstrzymać, żebynie pożerać jej twarzy wygłodniałym wzrokiem.Wziął głęboki od-262dech i zaraz tego pożałował, bo poczuł jej znajomy zapach, słodki,upajający jak kwiat jabłoni na wiosnę.Z całej siły ścisnął w garści gazetę, tocząc wewnętrzną walkę.Z jednej strony, chciał nią potrząsnąć, żeby zobaczyła, że robi błąd,wychodząc za innego.Z drugiej strony, miał ochotę przyciągnąć jądo siebie i wycałować do utraty tchu, całować ją dotąd, aż będziebłagała, żeby nigdy jej nie wypuścił z rąk.Nie zrobił żadnej z tych rzeczy, choć wiele go to kosztowało.- Nie pogratulowałem ci z okazji rychłego ślubu - powiedziałbez uśmiechu.Opuściła powieki.- Nie, to prawda.I, na miły Bóg, nie zamierzam tego robić, warknął w duchu.Przysunął się bliżej i oparł dłoń o ścianę tuż obok jej głowy,zamykając jej drogę swoim ciałem.Kiedy się odezwał, jego głosbył niewiele donośniejszy od szeptu i nawet wjego uszach brzmiałnieprzyjemnie szorstko.- A więc, czy on już wie?- O czym?- O nas.A, co istotniejsze, o tym, że jego panna młoda niebędzie dziewicą.Głośno wciągnęła powietrze, a szare oczy otworzyły się szerzej.Wyprostowała ramiona.- Owszem, wie.Kit uniósł brwi z niedowierzaniem.- No to mnie zdziwiłaś.Co za wyrozumiały człowiek z tegoBrevarda.A nie wyglądał mi nigdy na liberała.Czyli nie przeszkadza mu to, że dzieli cię ze mną?- Z nikim mnie nie dzieli.A zresztą, nie wie, że to ty.Powiedziałam mu tylko, że był w moim życiu pewien mężczyzna i że tenzwiązek należy już do przeszłości.Ostry ból szarpnął go za pierś i nagle zapragnął, żeby ona teżtak cierpiała.263- Należy do przeszłości, tak? Nie byłbym tego taki pewien.Przekonasz się, że po paru nocach w jego łożu będziesz wolaławrócić do mnie.I może nawet cię przyjmę, jeśli mnie ładnie poprosisz.Szybciej niż Eliza zdążyła pomyśleć, jej ręka wystrzeliła w góręi z całej siły uderzyła go w policzek.Zabolało, ale nie aż tak bardzo,jak jego urażona duma albo jak cios zadany ich dawnej przyjaznejzażyłości, z której teraz pozostały jedynie strzępy.Dotknięty do żywego, odsunął się od niej, przeklinając pożądanie, które nawet teraz rozpalało mu krew w żyłach.Nawet w takiejchwili jej pragnął.Ledwie mógł nad tym zapanować.- Już jestem spózniony, powóz czeka na mnie przed domem.- Skłonił się sztywno.- Do widzenia, Elizo.Nie zaszczyciwszy jej ostatnim spojrzeniem, wykręcił się napięcie i odszedł.21Nastały ostatnie dni czerwca, ciepłe i pełne życia.Wieść o zaręczynach Elizy z wicehrabią Brevardem rozeszła się lotem błyskawicy, przekazywana z ust do ust.W rezultacie Eliza miała dla siebie jeszcze mniej czasu niżprzedtem, zalewana nieustanną falą odwiedzin i zaproszeń ze strony przeróżnych życzliwych i ciekawskich.Właściwie była nawetzadowolona, że jest tak zajęta, bo dzięki temu nie dręczyły jej niespokojne myśli i wzburzone emocje.Nie miała czasu się zastanawiać, czy dobrze postąpiła, godząc się wyjść za Brevarda.Co więcej, nie miała czasu wspominać Kita, a w szczególności ostatniegospotkania.Wciąż nie mogła uwierzyć, że go spoliczkowała.Do chwili,kiedy jej ręka uderzyła w jego twarz, nie wierzyła, że w ogóle jestzdolna do takiego czynu.Wyglądało jednak na to, że Kit potrafi264rozbudzić w niej pełen wachlarz emocji, od rozbrajającej czułościaż po zapalczywy gniew.Jak on mógł tak się do niej odezwać? Nigdy dotąd nie słyszałaz jego ust słów tak pełnych jadu i złości.Przez moment wydawałojej się, że chciał ją zranić, jakby mszcząc się za jakąś krzywdę, którąmu wyrządziła.Ale jaką?Pewnie to urażona duma, uznała po namyśle [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Nie wolno jej, nie może już w ten sposób o nim myśleć, upomniała się.Taka poufałość nie będzie już możliwa, skoro zgodziłasię wyjść za Lancelota.Jej decyzja miała właśnie zostać ostatecznie przypieczętowana, bo wicehrabia Brevard powstał z miejsca.Podniesioną rękąi kilkoma głośniejszymi słowami zwrócił na siebie uwagę towarzystwa.Z niewymuszonym wdziękiem podziękował gospodarzom za przeurocze przyjęcie i niezapomniany dzień.Wypowiedziawszy jeszcze kilka komplementów, spojrzał z uśmiechem naElizę.260- Drodzy przyjaciele - rzekł.- Ten dzień jest dla mnie szczególny jeszcze z jednego powodu, który, mam nadzieję, uczcicie,wraz ze mną.Mówię to z prawdziwą radością.Tego popołudnia,w tej oto sielankowej scenerii, poprosiłem pannę Elizę Hammond,żeby została moją żoną.Ku mojej nieopisanej uldze, przyrzekłaoddać mi swoją rękę.Elizo? - Wyciągnął rękę i pomógł jej wstaćwśród okrzyków zdumienia i radości.Brzdęk!Na drugim końcu stołu szklanka Kita przewróciła się na obrusi czerwone wino rozlało się na śnieżnobiałym, lnianym płótnie,niby plama krwi.Wzrok Elizy zderzył się ze spojrzeniem Kita.Usta miał półotwarte, a na przystojnej twarzy widniał wyraz skrajnego wstrząsu.Ale to jego oczy chwyciły ją za serce.Było w nich oszołomieniei, o ile się nie myliła, ból.Nie miała jednak czasu się zastanawiać, co widziała - a może,czego nie widziała - w oczach Kita, bo nagle otoczył ją tłum przyjaciół z niekończącymi się gratulacjami.Violet zdusiła ją w uścisku z radosnym okrzykiem, a zaraz potem zasypała ją gradem pytań na zmianę z pretensjami, że nie napomknęła ani słówkiem o oświadczynach wicehrabiego.Dopiero po długiej chwili zamieszanie uspokoiło się na tyle, żemogła rozejrzeć się za Kitem.Ale jego już nie było. Jedziesz z nami do Newmarket?"Przyjaciele Kita namawiali go na wspólny wyjazd na wyścigi jużod dobrych dwóch tygodni, ale dotychczas odmawiał, bo wydawało mu się, że sprawy z Elizą pozostają wciąż nierozwiązane.Teraz za to nie mógł się doczekać wyjazdu.Im dalej, tym lepiej.- Dopilnuj, żeby te rzeczy znalazły się na dole.Pokojowy Kita, Cherry, wskazał lokajowi dużą brązową skórzaną walizę i mniejszy kuferek podróżny, czekające przy drzwiach.Lokaj wziął bagaże i się oddalił.261- Jeśli będzie pan czegoś jeszcze potrzebował, milordzie, to jestem na dole.Kit zerknął na służącego.- Dobrze, Cherry, idz już.Ja też zaraz przyjdę.Sługa skinął głową, po czym, zebrawszy jeszcze kilka osobistych drobiazgów, wyszedł z pokoju.Kit sprawdził, ile ma pieniędzy i schował sakiewkę do kieszeni surduta.Dołożył jeszcze składany nożyk, srebrną piersiówkęz brandy i wziął ze stolika najnowsze wydanie gazety, poświęconejwyścigom, którą miał zamiar przejrzeć w powozie.Uznawszy, żejego wyposażenie podróżne jest już kompletne, dziarskim krokiemwymaszerowal z sypialni.Było dość wcześnie, więc nie spodziewał się spotkać nikogoz domowników.Energicznie pokonał zakręt korytarza i za rogiemomal nie wpadł na Elizę.Krzyknęła cicho, widocznie równie zaskoczona, jak on, i zrobiła chwiejny krok do tyłu.Instynktownie podtrzymał ją, chwyciwszy ją za ramiona.Nagle zdał sobie sprawę, że jej dotyka i żesprawia mu to ogromną przyjemność, toteż odsunął ją od siebie,jakby była zadżumiona.- Kit.Nie zauważyłam cię - powiedziała bez tchu, pewnie naskutek szoku z powodu niedoszłego zderzenia.- Ani ja ciebie.Patrzyli na siebie przez moment, a w powietrzu między nimiwisiała niezręczna cisza.- No, to będę już szedł.- Kit schylił się po gazetę, którą upuścił na podłogę.- Och.Umówiłeś się z kimś? - zapytała.Niedbale skinął głową.- Jadę do Newmarket na wyścigi.- Ach, tak.Znowu kłopotliwa cisza.Starał się na nią nie patrzeć, ale nie mógł się powstrzymać, żebynie pożerać jej twarzy wygłodniałym wzrokiem.Wziął głęboki od-262dech i zaraz tego pożałował, bo poczuł jej znajomy zapach, słodki,upajający jak kwiat jabłoni na wiosnę.Z całej siły ścisnął w garści gazetę, tocząc wewnętrzną walkę.Z jednej strony, chciał nią potrząsnąć, żeby zobaczyła, że robi błąd,wychodząc za innego.Z drugiej strony, miał ochotę przyciągnąć jądo siebie i wycałować do utraty tchu, całować ją dotąd, aż będziebłagała, żeby nigdy jej nie wypuścił z rąk.Nie zrobił żadnej z tych rzeczy, choć wiele go to kosztowało.- Nie pogratulowałem ci z okazji rychłego ślubu - powiedziałbez uśmiechu.Opuściła powieki.- Nie, to prawda.I, na miły Bóg, nie zamierzam tego robić, warknął w duchu.Przysunął się bliżej i oparł dłoń o ścianę tuż obok jej głowy,zamykając jej drogę swoim ciałem.Kiedy się odezwał, jego głosbył niewiele donośniejszy od szeptu i nawet wjego uszach brzmiałnieprzyjemnie szorstko.- A więc, czy on już wie?- O czym?- O nas.A, co istotniejsze, o tym, że jego panna młoda niebędzie dziewicą.Głośno wciągnęła powietrze, a szare oczy otworzyły się szerzej.Wyprostowała ramiona.- Owszem, wie.Kit uniósł brwi z niedowierzaniem.- No to mnie zdziwiłaś.Co za wyrozumiały człowiek z tegoBrevarda.A nie wyglądał mi nigdy na liberała.Czyli nie przeszkadza mu to, że dzieli cię ze mną?- Z nikim mnie nie dzieli.A zresztą, nie wie, że to ty.Powiedziałam mu tylko, że był w moim życiu pewien mężczyzna i że tenzwiązek należy już do przeszłości.Ostry ból szarpnął go za pierś i nagle zapragnął, żeby ona teżtak cierpiała.263- Należy do przeszłości, tak? Nie byłbym tego taki pewien.Przekonasz się, że po paru nocach w jego łożu będziesz wolaławrócić do mnie.I może nawet cię przyjmę, jeśli mnie ładnie poprosisz.Szybciej niż Eliza zdążyła pomyśleć, jej ręka wystrzeliła w góręi z całej siły uderzyła go w policzek.Zabolało, ale nie aż tak bardzo,jak jego urażona duma albo jak cios zadany ich dawnej przyjaznejzażyłości, z której teraz pozostały jedynie strzępy.Dotknięty do żywego, odsunął się od niej, przeklinając pożądanie, które nawet teraz rozpalało mu krew w żyłach.Nawet w takiejchwili jej pragnął.Ledwie mógł nad tym zapanować.- Już jestem spózniony, powóz czeka na mnie przed domem.- Skłonił się sztywno.- Do widzenia, Elizo.Nie zaszczyciwszy jej ostatnim spojrzeniem, wykręcił się napięcie i odszedł.21Nastały ostatnie dni czerwca, ciepłe i pełne życia.Wieść o zaręczynach Elizy z wicehrabią Brevardem rozeszła się lotem błyskawicy, przekazywana z ust do ust.W rezultacie Eliza miała dla siebie jeszcze mniej czasu niżprzedtem, zalewana nieustanną falą odwiedzin i zaproszeń ze strony przeróżnych życzliwych i ciekawskich.Właściwie była nawetzadowolona, że jest tak zajęta, bo dzięki temu nie dręczyły jej niespokojne myśli i wzburzone emocje.Nie miała czasu się zastanawiać, czy dobrze postąpiła, godząc się wyjść za Brevarda.Co więcej, nie miała czasu wspominać Kita, a w szczególności ostatniegospotkania.Wciąż nie mogła uwierzyć, że go spoliczkowała.Do chwili,kiedy jej ręka uderzyła w jego twarz, nie wierzyła, że w ogóle jestzdolna do takiego czynu.Wyglądało jednak na to, że Kit potrafi264rozbudzić w niej pełen wachlarz emocji, od rozbrajającej czułościaż po zapalczywy gniew.Jak on mógł tak się do niej odezwać? Nigdy dotąd nie słyszałaz jego ust słów tak pełnych jadu i złości.Przez moment wydawałojej się, że chciał ją zranić, jakby mszcząc się za jakąś krzywdę, którąmu wyrządziła.Ale jaką?Pewnie to urażona duma, uznała po namyśle [ Pobierz całość w formacie PDF ]