[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nawet jej się nie śniło, że kiedykolwiek zobaczy coś tak pięknego.Linden zatoczył krąg nad statkiem.Wszyscy wpatrywali się w niego jak zahipnotyzowani.Maurynnie przyszła do głowy niespodziewana myśl.— Raven się wścieknie, jak mu o tym opowiem — powiedziała do Ottera.Bard roześmiał się.— Nigdy nie wybaczy ojcu, że wysłał go w góry po wełnę.Współczuję mu.I nam, kiedy mu o tym opowiemy.Linden unosił się na wietrze z takim wdziękiem, jakiego nie widziała nawet u żadnego albatrosa.Przechylił się na skrzydło, zatoczył łuk i poszybował na wschód.Czar prysł.— Stawiać żagle! — krzyknęła Maurynna.— Kurs na smoka!— Kurs na smoka! — odkrzyknęli ze śmiechem marynarze.Jedni wdrapywali się na olinowanie, inni wyciągali kotwice.Łagodny wiatr wydął żagle i „Morska Mgła” znów zaczęła pruć fale.Linden leciał wolno wzdłuż wybrzeża.Nigdy przedtem załoga nie uwijała się z takim zapałem.Nawet sam statek zdawał się rozumieć, że dzieje się coś cudownego.Płynął ochoczo i radośnie, z lekkością delfina, ożywiony magią prowadzącego go smoka.Jakby za moment ta przygoda miała zamienić się w opowieść bardów, gdzie na żeglarzy czekają niepokonani wojownicy i zaczarowane zamki.Maurynna była pewna, że wszyscy na pokładzie zapamiętają ten krótki rejs do końca życia.Rozpierało ją szczęście.Wzięła Ranna za rękę i zaproponowała wszystkim wokół:— Chodźmy na dziób, będziemy go lepiej widzieć.— Dobry pomysł — zgodził się Otter.Ujął chłopca za drugą rękę.Oboje pomogli małemu księciu przejść po rozkołysanym pokładzie.Tasha ostrożnie poszła za nimi.Maylin i Kella nie miały problemów z utrzymaniem równowagi.— To nic wielkiego.My, Yanadinowie, jesteśmy urodzonymi marynarzami — pochwaliła się Maylin, widząc zdumione spojrzenie kuzynki.— Coś takiego! — zadrwiła Maurynna.— A już myślałam, że nie ma większych szczurów lądowych niż wy.Ale Maylin tylko się uśmiechnęła; nie dała się sprowokować.Stanęli przy relingu dziobowym.Rann z przestrachem spojrzał w dół na fale, gdy Otter podniósł go, żeby burta nie zasłaniała mu widoku.— Bez obaw, chłop.to znaczy, Wasza Wysokość — uspokoił go bard.— Nie wypadniesz.Rann zmarszczył czoło.Maurynna stłumiła uśmiech, słysząc gafę Ottera.Potem popatrzyła w dal.Obserwowała ruchy skrzydeł Lindena lecącego nad turkusowym morzem i tylko jednym uchem słuchała, co mówią inni.— O mało nie powiedziałeś do niego „chłopie” — zauważyła Kella, patrząc na barda.— Tak mówisz do Lindena.— Mówisz do Lindena Rathana „chłopie”? — zdziwił się Rann.— Pozwala ci?— Mnie też to dziwi, Otterze — wtrąciła Maylin.— Pomijając jego wysoką rangę, jest o wiele starszy od ciebie.— Istotnie, książę — odrzekł bard — Linden pozwala mi tak się do niego zwracać.A tobie, Maylin, wyjaśnię, że tak go nazwałem, gdy spotkaliśmy się po raz pierwszy; nie zapominaj, że nie wiedziałem wtedy, kim jest.I tak już zostało, traktujemy to obaj żartobliwie.Po chwili ciszy Rann zapytał:— Bardzie Otterze, czy do mnie też mógłbyś mówić „chłopie”?— Jak sobie życzysz.chłopie — zgodził się Otter.Maurynna odwróciła się w momencie, gdy bard zmierzwił włosy małego księcia.Chłopiec uśmiechnął się szeroko, pokazując brakujące przednie zęby.Naprawdę chce być taki jak Linden, pomyślała.Uśmiechnęła się pod nosem i powróciła do obserwacji Lorda Smoka.— Ciekawe, jakie to uczucie móc latać? — odezwała się na wpół do siebie, na wpół do innych.Oparła się o reling.— Unosić się na wietrze, szybować w powietrzu.— Żałowała, że nie może spróbować.Ale to potrafili tylko Ludzie Smoki, nie zwykli śmiertelnicy.Musi być cudownie, pomyślała z zazdrością.Niektórzy poplecznicy księcia Peridaena niby przypadkiem oddalili się od muzyków dających koncert w ogrodzie lady Montary.Sam książę został na swoim miejscu i z przyjemnością słuchał dźwięków instrumentów.W końcu po to się tu zjawił, i to jako honorowy gość.Jego zwolennicy zebrali się pod wielkim krzewem w kształcie pawia, jak im rozkazano.Jedni wyglądali na znudzonych lub nawet zmęczonych, inni na wyraźnie zdenerwowanych; rozglądali się, przestępowali z nogi na nogę, odłamywali gałązki „ptaka” i niecierpliwie odrywali listki.Kiedy niepokój udzielił się wszystkim, Anstella uznała, że nadszedł czas.Krocząc dumnie przez krzewiaste „zoo”, podeszła do grupki.Nikt nie śmiał spojrzeć jej w oczy.Jedna czy dwie twarze pobladły.Ktoś spróbował się odezwać:— Anstello.Jej wzrok przypominał pazury śnieżnego kota, a ton głosu kwas sączący się do otwartych ran.— Milczeć! Mam nadzieję, że przynajmniej to potraficie.Położyli uszy po sobie.— Dostaliście polecenie, żeby się włączyć, kiedy Duriac i Chardel rozpoczną bójkę.A tymczasem potulnie posłuchaliście Lorda Smoka.Jednego z wrogów, którego przysięgaliście zniszczyć! Stado płochliwych owiec [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl