[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Korzystając z tego, że jest zajęta, kapitan odciągnął ofi­cera łącznikowego na bok.- Chyba - szepnął - ona nie powinna zejść na "Skor­piona" tak ubrana.Może by się dało zorganizować jakiś kombinezon?Peter skinął głową.- Złapię coś z ekwipunku dla palaczy.Rozmiar numer jeden, myślę.Tylko gdzie się przebierze?Kapitan potarł ręką podbródek.- Nie znajdzie się jakiś kącik?- Najlepiej byłoby w pańskiej kajucie, panie kapitanie.Tam nikt by nie podglądał.- Tego już się nie dowiem.od niej.- Przypuszczam - rzekł Peter.Moira zjadła obiad z Amerykanami, prezydując przy końcu jednego z długich stołów, po czym wypiła w ich towarzystwie kawę w palarni.Wkrótce młodsi oficerowie odeszli do swoich zajęć i została tylko z Dwightem i Peterem.Peter położył na stoliku czysty, prosto z pralni kombinezon palacza.- Uniform - powiedział.Dwight odchrząknął.- Na okręcie podwodnym trudno się nie pobrudzić smarami, panno Davidson.- Moira - przerwała mu.- Dobrze, Moira.Więc myślę, że lepiej byłoby pójść tam w kombinezonie.Szkoda tych ładnych szatek, żeby się zapaćkały wśród maszyn "Skorpiona".Rozłożyła kombinezon.- Zamienił stryjek siekierkę na kijek - zauważyła.- Gdzie mogę się przebrać?- Może w mojej sypialni - zaproponował.- Tam nikt nie wejdzie.- Mam nadzieję, że nie, chociaż zbyt pewna tego nie jestem - powiedziała.- W żadnym razie - po tym, co było w żaglówce.- I gdy on się roześmiał, podeszła do niego z kombinezonem w ręce.- Dobrze, Dwight, zaprowadź mnie tam.Wszystkiego w życiu raz próbuję.Odprowadził ją i wrócił do palarni.W tej małej kajucie sypialnej Moira zaczęła rozglądać się ciekawie.Zobaczyła fotografie - cztery.Wszystkie przedstawiały młodą cie­mnowłosą kobietę z dwojgiem dzieci: chłopcem ośmio- czy dziewięcioletnim i młodszą o parę lat dziewczynką.Jedna z tych fotografii była portretem tych trojga; pozo­stałe były powiększeniami zdjęć amatorskich: matka i dzieci na trampolinie w jakimś kąpielisku, być może nad jeziorem; drugie zdjęcie na trawniku, może na trawniku przed jego domem, bo w głębi widać długi samochód i fragment białej drewnianej willi.Dość długo przyglądała się tym fotografiom z zainteresowaniem; miła, ładna ko­bieta, miłe, ładne dzieci.To musi być ciężkie dla niego, ale cóż nie jest ciężkie w tych czasach.Zadręczać się nie ma sensu.Przebrała się w kombinezon, zostawiając spódniczkę, bluzkę i torebkę na koi.Spode łba popatrzyła w niewiel­kie lustro i wyszła na korytarz poszukać swego gospoda­rza.On już ruszył jej naprzeciw.- No, jestem - rzekła.- Wyglądam jak z piekła rodem.Twoja łódź podwodna, Dwight, będzie musiała być bar­dzo zajmująca, żeby mi to wynagrodzić.Ze śmiechem ujął ją pod rękę.- Pewnie, że jest zajmująca - powiedział.- Najbar­dziej zajmująca spośród wszystkich okrętów Marynarki Wojennej Stanów Zjednoczonych.Tędy proszę.Powstrzymała się od uwagi, że prawdopodobnie też i jedyna pozostała spośród tych wszystkich okrętów; nie było celu sprawiać mu przykrości.Kładką przeprowadził ją na wąski pokład "Skorpiona" i z pokładu na mostek, już służąc objaśnieniami.Niewiele wiedziała o okrętach, a już zupełnie nic o okrętach pod­wodnych, ale słuchała uważnie i parę razy nawet go zdumiała bystrością swoich pytań.- Czy woda, kiedy się zanurzacie, nie wlatuje tą rurą głosową? - zapytała.- Zakręca się ten kurek.- A jeżeli się o tym zapomni? Uśmiechnął się.- Jest jeszcze jeden na dole.Przez wąskie luki zszedł z nią na dół do centrali głównej.Jakiś czas spędziła przy peryskopie, rozglądając się po porcie, i w lot pojęła zasady tego urządzenia, ale zespół przyrządów do trymowania i utrzymywania w równowadze okrętu zgoła jej nie zainteresował i nawet nie usiłowała czegokolwiek z tej techniki zrozumieć.Na maszyny patrzyła wzrokiem dość tępym i ożywiła się, zaintrygowana, dopiero wtedy, gdy zaczęła zwiedzać po­mieszczenia załogi, mesę i kuchnię.- Co się dzieje z zapachami? - zapytała.- Co się dzieje, kiedy pod wodą gotujecie kapustę?- Kapusty wolimy raczej nie gotować - powiedział.- Przynajmniej świeżej.Zapach pozostaje dość długo.W końcu jednak środek odwaniający zaczyna go usuwać, w miarę jak powietrze się zmienia i utlenia na nowo.Po godzinie, dwóch już tak bardzo nie cuchnie.W swojej maleńkiej klitce poczęstował Moirę herbatą.Popijając zapytała:- Dostałeś już rozkaz, Dwight?- Dostałem.Cairns, Port Moresby i Port Darwin.Po­tem wrócimy tutaj.- Nigdzie tam nie ma już nikogo żywego, prawda?- Nie wiadomo.To właśnie mamy zbadać.- Wyjdziecie na ląd? Potrząsnął głową.- Nie sądzę.Wszystko zależy od stopnia promienio­wania, wątpię jednak, czy wylądujemy.Może nawet nie wychylimy się z okrętu.Zostaniemy na głębokości pe­ryskopowej, jeżeli tam jest naprawdę niebezpiecznie.Ale po to John Osborne jedzie z nami, żebyśmy mieli kogoś, kto rzeczywiście wie, jak dalece można ryzyko­wać.Zmarszczyła brwi.- Jeżeli nie będziecie mogli wyjść na pokład, to w jaki sposób zbadacie, czy tam ktoś został przy życiu?- Mamy megafon - powiedział.- Podpłyniemy do brzegu, jak tylko się da najbliżej, i zaczniemy wołać przez megafon.- Ale gdyby ktoś wam odpowiedział, czy byście usły­szeli?- Nie tak wyraźnie, jak można słyszeć nas.Jest mikrofon podłączony do megafonu, ale odpowiedzi słyszy się tylko z bliska.Niemniej już coś by było.Spojrzała na niego.- Czy to pierwsza wyprawa na obszary radioaktywne, Dwight?- No, nie - odrzekł.- Można tam krążyć, jeżeli się zachowuje rozsądek i ostrożność.Byliśmy na takim ob­szarze dość długo jeszcze w czasie wojny.od Iwo Jima aż do Filipin, a potem dalej na południe do wysp Yap.Siedzi się pod wodą i robi się swoje jak zwykle.Oczywi­ście nie ma się ochoty wychodzić na pokład.- Ale ja pytam, czy ostatnio.Czy wyprawiał się już ktoś na obszar radioaktywny, odkąd wojna się skoń­czyła?Odpowiedział skinieniem głowy.- "Miecznik".to nasz bratni okręt podwodny.odbył rejs po północnym Atlantyku.Wrócił do Rio de Janeiro miesiąc temu.Czekam na kopię raportu Johnny'ego Dismore'a.to kapitan "Miecznika".ale jeszcze jej nie dostałem.Od dość dawna żaden okręt nie płynął do Ameryki Południowej.Prosiłem o dalekopis, ale kiepsko ich słychać.- Jak daleko "Miecznik" popłynął?- Przypuszczam, że był wszędzie - odrzekł.- Przy stanach wschodnich od Florydy aż do Maine, i był w po­rcie nowojorskim, i nawet podpłynął do rzeki Hudson, tylko że nie mógł się przedostać przez szczątki Mostu Waszyngtona.Podpłynął do Nowego Londynu i do Hali­fax, i do St.John's, a później przez Atlantyk do Kanału Angielskiego, i pod Londyn.Tamizą jednak nie mógł płynąć daleko.Potem ruszył do Brestu, później do Lizbo­ny, ale zapasy żywności już się wyczerpywały i załoga była w fatalnej formie, więc nie pozostawało im nic innego jak wrócić do Rio.- Urwał.- Jeszcze nie wiem, ile dni bez przerwy byli pod wodą.chciałbym wiedzieć.Tak czy owak, to z pewnością nowy rekord [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl