[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Muszę wrócić do koszar.Razem z Philem mamy tam być na ósmą, w przeciwnym razie zostaniemy oskarżeni o samowolne opuszczenie jednostki.Ragle dawał mu najwyżej dziewiętnaście lat.Blondyn, trochę otyły.Choć razem stali przed tym samym niebezpieczeństwem posądzenia o dezercję, tylko on zdawał się przejmować konsekwencjami.- Pech - odezwał się.- Jak daleko musi pan jechać?- Do lotniska przy autostradzie - odpowiedział.- Do stacji rakiet.Dawniej był tam cywilny aeroport.Na Boga, pomyślał Ragle.To tam startują i lądują te maszyny!- Zwiedziliście tu wszystkie bary?- Nie, skądże.Nie w tej dziurze.Wracamy z wybrzeża.Mieliśmy tydzień urlopu.Jeździliśmy samochodem.- Samochodem? - zdziwił się.- W takim razie co pan robi na dworcu?- Phil ma prawo jazdy - odpowiedział.- Ja nie umiem prowadzić.Samochód popsuł się.I tak rozlatywał się ze starości, dlatego bez żalu porzuciliśmy go w lesie.Nie opłacało się czekać, aż go wyremontują.Stoi tu, niedaleko.I tak jest wart tylko pięćdziesiąt kawałków.- A gdyby pan znalazł kierowcę, chciałby pan dalej jechać tym gratem?Żołnierz spojrzał zdziwiony.- Oczywiście.Ale co z oponami?- Sam pokryję koszty - zaproponował.Ujął żołnierza pod ramię i przeprowadził przez tłum aż do kąta, gdzie leżał kolega.- Chyba będzie lepiej, jeśli tu pozostanie, aż zreperujemy wóz.Phil nie wyglądał na człowieka, który z przyjemnością podjąłby się wyprawy dłuższej niż do toalety, choć i w to należało wątpić.Także niezbyt zdawał sobie sprawę z własnego położenia i miejsca, gdzie się znajduje.- Phil - potrząsnął go kolega.- Ten człowiek umie prowadzić.Daj mi kluczyki.- Czy to ty, Wade?.Wade schylił się i przeszukał kieszenie.- Proszę - podał Ragle'owi pęk kluczy.Podniósł głowę przyjaciela, który rozglądał się mętnymi oczyma.- Posłuchaj.Pozostaniesz tutaj.My pójdziemy do samochodu i spróbujemy uruchomić to stare pudło.Później przyjedziemy po ciebie.Zrozumiałeś?Phil skłonił głowę.- O'kay.- A więc idźmy - Wadę spojrzał na Gumma.Wyszli w ciemności, pozostawiając za sobą przepełnioną poczekalnię.- Mam nadzieję, że ten sukinsyn nie wpadnie w panikę i nie zwieje z tej budy.W przeciwnym razie nigdy go nie znajdziemy.W atramentowych ciemnościach trudno było cokolwiek dostrzec.Ragle z ledwością widział chodnik pod stopami- popękany, porośnięty chwastami.- Czy ten świat nie jest gówno wart? - zapytał Wadę.- Że też zawsze dworce autobusowe lokują w dużych miastach w dzielnicy slumsów, jeśli zaś miasto nie jest dość duże, by były w nim slumsy, to wybierają ostatnie wygwiz-dowo.Potknął się na nierówności.- Cholerne ciemności - syknął.- Co też oni sobie myślą, że latarnie ustawia się co dwie mile?Chrapliwy krzyk dobiegający z tyłu nakazał im zatrzymać się.Ragle obrócił się i w błękitnej poświacie neonu zdołał dostrzec drugiego żołnierza.Wygramolił się z poczekalni, podreptał to w jedną, to w drugą stronę, wreszcie stanął przy dworcu, drąc mordę.Obok stały dwie walizki.- O, niech to - zmartwił się Wadę.- Musimy wrócić, inaczej gdzieś się zapodzieje.Zawrócił.Ragle'owi nie pozostawało nic innego, jak tylko im towarzyszyć.Gdy doszli do pokrzykującego pijaczka, ten pochwycił Wade'a i spojrzał nań z wyrzutem.- Zostawiliście mnie na pastwę losu.- Musisz tu siedzieć.Pilnuj bagaży, a my uruchomimy samochód.- Muszę jechać - odparł Phil.Wadę raz jeszcze wyjaśnił mu położenie, w jakim się znaleźli.W tym czasie Ragle bezradnie spacerował przed budynkiem zastanawiając się, jak długo jeszcze będzie mógł znieść tę sytuację.Wreszcie towarzysz podróży chwycił za jakąś walizkę i ruszył w kierunku szosy.- Idziemy.Niech pan weźmie drugą walizkę, bo inaczej ją zgubi.- Chyba ktoś mnie obrabował - czknął Phil.We trzech ruszyli w drogę.Stracił poczucie miejsca i czasu zagłębiając się w milczące ciemności.Po kilku minutach w dali wyrosła latarnia.Minęli ją i zostawili z tyłu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.- Muszę wrócić do koszar.Razem z Philem mamy tam być na ósmą, w przeciwnym razie zostaniemy oskarżeni o samowolne opuszczenie jednostki.Ragle dawał mu najwyżej dziewiętnaście lat.Blondyn, trochę otyły.Choć razem stali przed tym samym niebezpieczeństwem posądzenia o dezercję, tylko on zdawał się przejmować konsekwencjami.- Pech - odezwał się.- Jak daleko musi pan jechać?- Do lotniska przy autostradzie - odpowiedział.- Do stacji rakiet.Dawniej był tam cywilny aeroport.Na Boga, pomyślał Ragle.To tam startują i lądują te maszyny!- Zwiedziliście tu wszystkie bary?- Nie, skądże.Nie w tej dziurze.Wracamy z wybrzeża.Mieliśmy tydzień urlopu.Jeździliśmy samochodem.- Samochodem? - zdziwił się.- W takim razie co pan robi na dworcu?- Phil ma prawo jazdy - odpowiedział.- Ja nie umiem prowadzić.Samochód popsuł się.I tak rozlatywał się ze starości, dlatego bez żalu porzuciliśmy go w lesie.Nie opłacało się czekać, aż go wyremontują.Stoi tu, niedaleko.I tak jest wart tylko pięćdziesiąt kawałków.- A gdyby pan znalazł kierowcę, chciałby pan dalej jechać tym gratem?Żołnierz spojrzał zdziwiony.- Oczywiście.Ale co z oponami?- Sam pokryję koszty - zaproponował.Ujął żołnierza pod ramię i przeprowadził przez tłum aż do kąta, gdzie leżał kolega.- Chyba będzie lepiej, jeśli tu pozostanie, aż zreperujemy wóz.Phil nie wyglądał na człowieka, który z przyjemnością podjąłby się wyprawy dłuższej niż do toalety, choć i w to należało wątpić.Także niezbyt zdawał sobie sprawę z własnego położenia i miejsca, gdzie się znajduje.- Phil - potrząsnął go kolega.- Ten człowiek umie prowadzić.Daj mi kluczyki.- Czy to ty, Wade?.Wade schylił się i przeszukał kieszenie.- Proszę - podał Ragle'owi pęk kluczy.Podniósł głowę przyjaciela, który rozglądał się mętnymi oczyma.- Posłuchaj.Pozostaniesz tutaj.My pójdziemy do samochodu i spróbujemy uruchomić to stare pudło.Później przyjedziemy po ciebie.Zrozumiałeś?Phil skłonił głowę.- O'kay.- A więc idźmy - Wadę spojrzał na Gumma.Wyszli w ciemności, pozostawiając za sobą przepełnioną poczekalnię.- Mam nadzieję, że ten sukinsyn nie wpadnie w panikę i nie zwieje z tej budy.W przeciwnym razie nigdy go nie znajdziemy.W atramentowych ciemnościach trudno było cokolwiek dostrzec.Ragle z ledwością widział chodnik pod stopami- popękany, porośnięty chwastami.- Czy ten świat nie jest gówno wart? - zapytał Wadę.- Że też zawsze dworce autobusowe lokują w dużych miastach w dzielnicy slumsów, jeśli zaś miasto nie jest dość duże, by były w nim slumsy, to wybierają ostatnie wygwiz-dowo.Potknął się na nierówności.- Cholerne ciemności - syknął.- Co też oni sobie myślą, że latarnie ustawia się co dwie mile?Chrapliwy krzyk dobiegający z tyłu nakazał im zatrzymać się.Ragle obrócił się i w błękitnej poświacie neonu zdołał dostrzec drugiego żołnierza.Wygramolił się z poczekalni, podreptał to w jedną, to w drugą stronę, wreszcie stanął przy dworcu, drąc mordę.Obok stały dwie walizki.- O, niech to - zmartwił się Wadę.- Musimy wrócić, inaczej gdzieś się zapodzieje.Zawrócił.Ragle'owi nie pozostawało nic innego, jak tylko im towarzyszyć.Gdy doszli do pokrzykującego pijaczka, ten pochwycił Wade'a i spojrzał nań z wyrzutem.- Zostawiliście mnie na pastwę losu.- Musisz tu siedzieć.Pilnuj bagaży, a my uruchomimy samochód.- Muszę jechać - odparł Phil.Wadę raz jeszcze wyjaśnił mu położenie, w jakim się znaleźli.W tym czasie Ragle bezradnie spacerował przed budynkiem zastanawiając się, jak długo jeszcze będzie mógł znieść tę sytuację.Wreszcie towarzysz podróży chwycił za jakąś walizkę i ruszył w kierunku szosy.- Idziemy.Niech pan weźmie drugą walizkę, bo inaczej ją zgubi.- Chyba ktoś mnie obrabował - czknął Phil.We trzech ruszyli w drogę.Stracił poczucie miejsca i czasu zagłębiając się w milczące ciemności.Po kilku minutach w dali wyrosła latarnia.Minęli ją i zostawili z tyłu [ Pobierz całość w formacie PDF ]