[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gdybyś należał do jednego z wielkich Bractw, łatwo znalazłbyś pra-cę odpowiadającą twej pozycji.A może brak ci opiekuna? Totemy to przesądy i bałwochwalstwo.Nigdy nie wstąpię do jakiegoś tam.Brac-twa!Kobieta uniosła brwi. Dziwaczny z ciebie człowiek.Nie wiem, co o tobie myśleć.Jako brat SłonecznegoBohatera jesteś jejunem.Ale nie wyglądasz na niego i z pewnością nie zachowujesz sięodpowiednio.Radzę ci, postępuj zwyczajnie, a wtedy i my będziemy wiedzieli, jak za-96 chowywać się wobec ciebie. Dziękuję, ale muszę być tym, kim jestem.Czy możesz mi teraz powiedzieć, pani,jak dotrzeć do świątyni Gotew? Idz za mną  i kobieta poszła przed siebie.Nieco zakłopotany, Sarvant podreptał kilka kroków za nią.Bardzo chciał usłyszećwyjaśnienie kilku stwierdzeń, które wypowiedziała w rozmowie, ale dziewczyna zacho-wywała się tak, że jakoś trudno było stawiać jej pytania.Zwiątynia Gotew wznosiła się na skraju doków, tuż przy bogatej dzielnicy rezyden-cyjnej.Był to imponujący betonowy budynek, przypominający kształtem wielką, nawpół otwartą ostrygę, pomalowaną w szkarłatne i białe pasy.Szerokie schody z grani-towych płyt prowadziły na dolną krawędz  skorupy ; chłodne wnętrze oświetlone byłobardzo oszczędnie.Kopulasty dach podtrzymywały smukłe kolumny przedstawiająceboginię Gotew  poważną postać o długiej smutnej twarzy i otwartej dziurze w miej-sce brzucha.W otwór ten wstawiono rzezbę kury otoczonej jajkami.U podstawy kariatyd siedziały kobiety; każda z nich ubrana tak jak dziewczyna, zaktórą przyszedł Sarvant.Ich płaszcze były bogate lub biedne, lecz, niezależnie od stroju,kobiety siedziały razem.Przewodniczka Sarvanta podeszła do jednej ze skrytych w cie-niu kolumn.Kilkanaście dziewcząt już na nią czekało, zostawiły jej nawet wolne miej-sce.W głębi świątyni, przy rzędzie dużych kamiennych budek, Sarvant znalazł blade-go kapłana i zapytał go o pracę.Ze zdumieniem dowiedział się, że rozmawia z WielkimKapłanem Zwiątyni; spodziewał się raczej Wielkiej Kapłanki.Biskup Andi zwrócił uwagę na jego dziwaczny akcent i zadał kilka zwykłych pytań.Sarvant mówił prawdę i aż westchnął z ulgą stwierdziwszy, że nikogo nie interesuje to,czy jest wyznawcą Columbii.Biskup odesłał go do jednego z pomniejszych kapłanów,od którego dowiedział się, co ma robić, ile zarobi, gdzie będzie spać i jeść.W końcu za-pytano go, ile ma dzieci. Siedmioro  odpowiedział nie wspominając o tym, że od ośmiu wieków jegodzieci nie żyją.Całkiem możliwe, że ten kapłan jest jego potomkiem; w końcu każdy tu-taj mógł nazwać go swym przodkiem, prapra.dziadkiem sprzed przeszło trzydziestupokoleń. Siedmioro.Wspaniale! odparł kapłan.W takim razie należą ci się przywileje płodnego mężczyzny.Ale będziesz musiałpoddać się badaniom, w tak istotnej sprawie nie możemy nikomu wierzyć na słowo.Chciałbym cię jeszcze ostrzec: nie nadużywaj przywilejów! Twój poprzednik straciłpracę, bo zapomniał o szczotce!Sarvant zaczął zamiatać wnętrze świątyni.Właśnie dochodził do kolumny, pod którąsiedziała jego przewodniczka, gdy zauważył, że do sąsiadującej z nią dziewczyny pod-97 szedł jakiś mężczyzna.Nie słyszał rozmowy, ale dostrzegł, że kobieta wstaje i rozchy-la płaszcz, i że pod płaszczem jest naga.Mężczyznie spodobało się najwyrazniej to, cozobaczył, gdyż skinął głową.Kobieta wzięła go za rękę, zaprowadziła do jednej z budeki zasunęła zasłonę.Sarvant zaniemówił.Dopiero po dłuższej chwili odzyskał zdolność ruchu na tyle, byznów popychać przed sobą szczotkę.Spostrzegł teraz, że podobne sceny rozgrywają siębez przerwy w całej ogromnej świątyni.Poczuł nagle przemożną chęć, by rzucić szczot-kę, uciec gdzie pieprz rośnie i nigdy już nie wrócić.Wiedział jednak, że wszędzie, w ca-łym DeCe, pleni się podobne zło, więc równie dobrze może zostać tu.i znalezć okazję,by dać świadectwo prawdzie.A potem stał się świadkiem czegoś, co doprowadziło go niemal do mdłości.Wielkimarynarz zbliżył się do tej, która go tu przywiodła, do smukłej pięknej blondynki i za-czął z nią rozmawiać.Dziewczyna wstała, rozchyliła płaszcz.Po chwili obydwoje znik-nęli w budce.Sarvant zatrząsł się z gniewu.Wystarczająco złe było to, co robiły inne, ale żeby ona,właśnie ona.Zmusił się do myślenia.Dlaczego rozgniewało go zachowanie właśnie tej kobiety? Musiał przyznać samprzed sobą, że dlatego, iż mu się spodobała.Bardzo spodobała.Budziła uczucia, którychnie doświadczał od dnia, kiedy pożegnał żonę.Odstawił szczotkę, znalazł kapłana i zażądał, by wyjaśniono mu, co tu się właściwiedzieje, czym niezmiernie zdumiał rozmówcę. Tak słabo znasz naszą religię, że dopiero teraz dowiedziałeś się o Gotew, patron-ce bezpłodnych kobiet? Oczywiście  odpowiedział Sarvant drżącym głosem. Ale co to ma wspólne-go z. musiał przerwać, bo język DeCe nie miał określenia na prostytucję. Dlacze-go  poprawił się  te kobiety muszą oddawać się obcym i co to ma wspólnego z kul-tem Gotew? Przecież na tym właśnie polega kult!  wyjaśnił mu kapłan. Te nieszczęsneistoty są bezpłodne.Przybywają do nas, gdy mimo starań mężów w ciągu roku nie zajdąw ciążę.Badamy je i jeśli stwierdzimy, co jest przyczyną choroby, leczymy ją.Czasamijednak nie znajdujemy przyczyny i wtedy miejsce nauki musi zająć wiara.Te biedaczkiprzychodzą tu co dzień z wyjątkiem świąt, kiedy uczestniczą w innych obrzędach i mo-dlą się, by Gotew zesłała im mężczyznę, którego nasienie ożywi ich martwe żywoty.Je-żeli nie zajdą w ciążę w ciągu kolejnego roku, wstępują zazwyczaj do zakonu, by służyćBogini i jej ludowi. A co z Avrą Linkon? Przecież to niemożliwe, by kobieta tak piękna, pochodzącaz tak wielkiego rodu, kładła się z każdym mężczyzną!98  No, no, przyjacielu! Wcale nie  każdym.Być może nie zwróciłeś uwagi, że oniwszyscy przeszli przez ten pokój.Moi dobrzy bracia dokładnie ich zbadali.Są pewni, żeci ludzie pulsują zdrową spermą.Odrzuca się tu wszystkich chorych i tych, którzy z róż-nych powodów nie powinni zostać ojcami.Piękno czy brzydota  na to nie zwracamyuwagi, celem jest przecież tylko zapłodnienie.Osobowość, gusta, nie mają najmniejsze-go znaczenia.A właśnie  ty też powinieneś dać się zbadać.Po co samolubnie płodzićdzieci z jedną tylko kobietą? Powinieneś czcić Gotew tak, jak Wielką Białą Matkę w każ-dym innym wcieleniu. Muszę wrócić do pracy  wymamrotał Sarvant i uciekł.Tylko dzięki wielkiemu wysiłkowi woli zdołał pozamiatać podłogę w sali [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl