[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Minął ich niezręcznie i zaczął pokonywaćfatalne zejście do obozu.Potykał się i padał.Kiedy samotnie walczyłna trasie, chmura zakryła stok.Była tylko lina zabezpieczająca iwłasny świszczący oddech.Poza tym nic go nie obchodziło.Przewrócił się w odległości kilku kroków od jamy w śniegu.Nicwięcej nie pamiętał.Grupa pomocnicza wlała mu do gardła gorącysok pomarańczowy i zaciągnęła do namiotu, gdzie leżał przez okrągłądobę, łykając tlen.Wróciła reszta grupy.Jeden z alpinistów był prawie tak samowyczerpany.W nastroju gorzkiego rozczarowania zeszli do niższegoobozu.- Musimy z tego wyciągnąć odpowiednie wnioski i uczyć się nawłasnych błędach, żeby następna grupa miała większe szanse.- Clivemówił stanowczo, lecz Ryszard widział, jak strasznie jestprzygnębiony.Rozmawiali o pogodzie, za słabo nabitych butlach ztlenem i wyjątkowo głębokim śniegu, na który trafiła reszta grupy wpobliżu szczytu.Skorygowali plan kolejnego wejścia.Ponieważ nikt nie miał zamiaru poruszać tego problemu, Ryszardzwrócił uwagę na wyjątkowe napięcie psychiczne, jakie powstaje wtrzyosobowym zespole, który zawsze dzieli się na dwójkę i samotnika.Wziął też na siebie winę za to, że przed powrotem do obozu niepodzielił swego sprzętu między pozostałych alpinistów, przez cozabrakło im zasadniczych elementów wyposażenia.Następnie zapadłw posępne milczenie.Wiedział, że to niepowodzenie czyni z niegoidealnego kozła ofiarnego.Dwa tygodnie pózniej na szczyt ruszyła następna grupa.Ryszardbył wtedy w dolnym obozie.Czytał właśnie w swoim namiocie, kiedyzjawił się Fairbrother, żeby pogadać.- Mam nadzieję, że nie próbujesz wziąć na siebie całkowitejodpowiedzialności za to, co się stało? - zaczął.- Mam nadzieję, że nie próbujesz mi wmawiać, że to nie mojazasrana wina? - odparował gniewnie.- Pozwolę ci, żebyś sam się tego domyślił.- Nie jestem taki sam, jak inni. - Wszyscy jesteśmy tacy sami.Każdy żywy organizm ma granicewytrzymałości.Potrząsnął głową.- Nie chodzi o wytrzymałość fizyczną.To tkwiło w mojej głowie.Po prostu nie mogłem tego zrobić.- Myśl sobie, co chcesz, Ryszard.Nie mogę ci zabronić.Co sięstało, to się nie odstanie.Właściwie nie przyszedłem tu rozpaczać.Przyszedłem, żeby ci coś powiedzieć i o coś poprosić.Chciałem cipowiedzieć, że jest to najważniejsze doświadczenie całego mojegożycia i że bez ciebie nie mógłbym tego dokonać.A więc, dzięki.- To ja powinienem dziękować.Wiem, że to najwspanialszarzecz, jaką w ogóle udało mi się zrobić.Wiesz.no, może nie wiesz,ale pewnie się domyślasz.że teraz nic szczególnego na mnie nieczeka.- Ani na mnie.- Formalnie obaj nadal byli na służbie, którąskończą wkrótce po powrocie z wyprawy.Wielka góra tak długozaprzątała ich umysły, że teraz nie byli w stanie myśleć o innychwyzwaniach.- No tak, to teraz przejdę do następnego punktu.- Fairbrotherpodrapał się po zarośniętym policzku.- Sprowadzenie tutaj waswszystkich może być ostatnią rzeczą, jaką zrobię w życiu.Wczorajmiałem bóle.Obejrzał mnie lekarz.Moje serce skacze jak krewetka narozgrzanej patelni.Uziemił mnie.Jutro dwóch gości schodzi ze mnąna dół.Odlatuję z Nepalu.Jakkolwiek się sprawy potoczą, to mojaostatnia góra.Ryszard odruchowo wyciągnął ręce i przez kilka warstw odzieży iśpiworów niezgrabnie uścisnął Clive'a.W chłodnym namiociezapanowała cisza.Zdawało się, że nic jej nie przerwie.- Uważaj na siebie - powiedział w końcu.Zrozumiał nagle, żeClive jest mu prawie tak bliski, jak brat.Po wyjezdzie Clive'a ustały nieznośne kaprysy pogody.Wejściena szczyt zakończyło się sukcesem i zapanowała ogólna radość.W tejatmosferze Ryszard mniej boleśnie znosił własną klęskę.Po powrocie do Anglii zdawało mu się, że nadal odczuwadotkliwe skutki głodu tlenowego.Jego samopoczucie pogorszyło sięjeszcze bardziej, bo twarz Jo patrzyła na niego z setek plakatów do jejostatniego filmu.Przemógł się, żeby o niej nie myśleć.W górachfizyczne niebezpieczeństwo wymazało z pamięci jej wspomnienie.Teraz, kiedy był zmęczony i nie miał co ze sobą zrobić, myślał o niejco noc.Przeżywał kolejne dni jak lunatyk, spełniając obowiązki, którychod niego oczekiwano, gdy przyjmował pochwałę narodu za sweosiągnięcia [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Minął ich niezręcznie i zaczął pokonywaćfatalne zejście do obozu.Potykał się i padał.Kiedy samotnie walczyłna trasie, chmura zakryła stok.Była tylko lina zabezpieczająca iwłasny świszczący oddech.Poza tym nic go nie obchodziło.Przewrócił się w odległości kilku kroków od jamy w śniegu.Nicwięcej nie pamiętał.Grupa pomocnicza wlała mu do gardła gorącysok pomarańczowy i zaciągnęła do namiotu, gdzie leżał przez okrągłądobę, łykając tlen.Wróciła reszta grupy.Jeden z alpinistów był prawie tak samowyczerpany.W nastroju gorzkiego rozczarowania zeszli do niższegoobozu.- Musimy z tego wyciągnąć odpowiednie wnioski i uczyć się nawłasnych błędach, żeby następna grupa miała większe szanse.- Clivemówił stanowczo, lecz Ryszard widział, jak strasznie jestprzygnębiony.Rozmawiali o pogodzie, za słabo nabitych butlach ztlenem i wyjątkowo głębokim śniegu, na który trafiła reszta grupy wpobliżu szczytu.Skorygowali plan kolejnego wejścia.Ponieważ nikt nie miał zamiaru poruszać tego problemu, Ryszardzwrócił uwagę na wyjątkowe napięcie psychiczne, jakie powstaje wtrzyosobowym zespole, który zawsze dzieli się na dwójkę i samotnika.Wziął też na siebie winę za to, że przed powrotem do obozu niepodzielił swego sprzętu między pozostałych alpinistów, przez cozabrakło im zasadniczych elementów wyposażenia.Następnie zapadłw posępne milczenie.Wiedział, że to niepowodzenie czyni z niegoidealnego kozła ofiarnego.Dwa tygodnie pózniej na szczyt ruszyła następna grupa.Ryszardbył wtedy w dolnym obozie.Czytał właśnie w swoim namiocie, kiedyzjawił się Fairbrother, żeby pogadać.- Mam nadzieję, że nie próbujesz wziąć na siebie całkowitejodpowiedzialności za to, co się stało? - zaczął.- Mam nadzieję, że nie próbujesz mi wmawiać, że to nie mojazasrana wina? - odparował gniewnie.- Pozwolę ci, żebyś sam się tego domyślił.- Nie jestem taki sam, jak inni. - Wszyscy jesteśmy tacy sami.Każdy żywy organizm ma granicewytrzymałości.Potrząsnął głową.- Nie chodzi o wytrzymałość fizyczną.To tkwiło w mojej głowie.Po prostu nie mogłem tego zrobić.- Myśl sobie, co chcesz, Ryszard.Nie mogę ci zabronić.Co sięstało, to się nie odstanie.Właściwie nie przyszedłem tu rozpaczać.Przyszedłem, żeby ci coś powiedzieć i o coś poprosić.Chciałem cipowiedzieć, że jest to najważniejsze doświadczenie całego mojegożycia i że bez ciebie nie mógłbym tego dokonać.A więc, dzięki.- To ja powinienem dziękować.Wiem, że to najwspanialszarzecz, jaką w ogóle udało mi się zrobić.Wiesz.no, może nie wiesz,ale pewnie się domyślasz.że teraz nic szczególnego na mnie nieczeka.- Ani na mnie.- Formalnie obaj nadal byli na służbie, którąskończą wkrótce po powrocie z wyprawy.Wielka góra tak długozaprzątała ich umysły, że teraz nie byli w stanie myśleć o innychwyzwaniach.- No tak, to teraz przejdę do następnego punktu.- Fairbrotherpodrapał się po zarośniętym policzku.- Sprowadzenie tutaj waswszystkich może być ostatnią rzeczą, jaką zrobię w życiu.Wczorajmiałem bóle.Obejrzał mnie lekarz.Moje serce skacze jak krewetka narozgrzanej patelni.Uziemił mnie.Jutro dwóch gości schodzi ze mnąna dół.Odlatuję z Nepalu.Jakkolwiek się sprawy potoczą, to mojaostatnia góra.Ryszard odruchowo wyciągnął ręce i przez kilka warstw odzieży iśpiworów niezgrabnie uścisnął Clive'a.W chłodnym namiociezapanowała cisza.Zdawało się, że nic jej nie przerwie.- Uważaj na siebie - powiedział w końcu.Zrozumiał nagle, żeClive jest mu prawie tak bliski, jak brat.Po wyjezdzie Clive'a ustały nieznośne kaprysy pogody.Wejściena szczyt zakończyło się sukcesem i zapanowała ogólna radość.W tejatmosferze Ryszard mniej boleśnie znosił własną klęskę.Po powrocie do Anglii zdawało mu się, że nadal odczuwadotkliwe skutki głodu tlenowego.Jego samopoczucie pogorszyło sięjeszcze bardziej, bo twarz Jo patrzyła na niego z setek plakatów do jejostatniego filmu.Przemógł się, żeby o niej nie myśleć.W górachfizyczne niebezpieczeństwo wymazało z pamięci jej wspomnienie.Teraz, kiedy był zmęczony i nie miał co ze sobą zrobić, myślał o niejco noc.Przeżywał kolejne dni jak lunatyk, spełniając obowiązki, którychod niego oczekiwano, gdy przyjmował pochwałę narodu za sweosiągnięcia [ Pobierz całość w formacie PDF ]