[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Twój plan był wówczas niemożliwy do zrealizowania, a w tej chwili jest bezużyteczny.Jak latające machiny Leonarda da Vinci.ZWIĘDŁY WSTĘPNIE BĘDZIESZ?Po co ta góra papieru, góra śmieci? Może po to, by oszczędzić czytelnikowi nagłych przeskoków w przestrzeni? Kupujesz bilet, zamawiasz taksówkę, wsiadasz do samolotu.Wolno nam zerknąć do przytulnej jaskini, gdy stewardesa pochyla się nad nami, by mamrotać o gumie do żucia, Dramaminie, a nawet Nembutalu.— Mów opiumowe, słodka, to cię usłyszę.Nie jestem American Express.Jeśli jeden z moich ludzi pojawi się w Nowym Jorku w cywilnym ubraniu, a później w Timbuktu, uwodząc chłopca o oczach gazeli, można przyjąć, że dotarł tam zwykłym środkiem transportu.Lee agent (podwójny — poczwórny — ósemkowy — szesnastkowy) leczy się z nałogu.Podróż w czasie i przestrzeni równie znajoma jak rogi ulic dla ćpuna.Kuracje przeszłe i przyszłe nasycają jego widmowe ciało obrazami wibrującymi w niemym wietrze przyśpieszonego czasu.Strzel sobie.Strzel sobie cokolwiek.Człowiek tarzający się po podłodze celi, gryzący pięści.— Chcesz sobie strzelić hery, Bili? Cha! Cha! Cha!Próbne wrażenia, które rozpuszczają się w świetle.strzępy zgniłej ektoplazmy zmiatane przez starego narkomana kaszlącego i plującego o poranku.Stare żółtobrązowe fotografie, popękane jak błoto w słońcu: Panama.Bili Gains usiłujący wyłudzić nalewkę opiumową od chińskiego aptekarza.— Mam sforę psów wyścigowych.charty rodowodowe.Wszystkie chore na dyzenterię.tropiki.sraczka.moje pieski zdychają!.— wrzasnął.W jego oczach zapłonął błękitny ogień.Płomień zgasł.Zapach stopionego metalu.— Podaję ją zakraplaczem do oczu.Nie będziesz?.Bóle miesiączkowe.moja żona.podpaski.stara matka.hemoroidy.bolesne.krwawiące.— Skinął głową w stronę lady.Aptekarz wyjął z ust wykałaczkę, spojrzał na nią i pokręcił głową.Gains i Lee spalili Republikę Panamy.Rozłączyli się z głośnym mlaśnięciem.Ciała narkomanów często się ze sobą zlewają.Gains wrócił do Mexico City.Rozpaczliwy trupi uśmiech chronicznego braku morfiny pokrytego kodeiną albo barbituranami.dziurki wypalone w szlafroku.plamy po kawie na podłodze.dymiący prymus.Wybuch pomarańczowego płomienia.Ambasada nie chciała podać żadnych szczegółów, oprócz miejsca pogrzebu na cmentarzu amerykańskim.Lee wraca do seksu, bólu i yage, gorzkiego pnącza Amazonii.Pamiętam, jak raz przedawkowałem sproszkowane cannabis.Wróciłem do willi na przedmieściach Tangeru, rozejrzałem się po salonie i nagle przestałem wiedzieć, gdzie jestem.Może otworzyłem złe drzwi i lada chwila wypadnie właściciel, który zacznie krzyczeć:— Co tu robisz?! Kim jesteś?!Nie wiedziałem, co robię ani kim jestem.Postanowiłem rozegrać to spokojnie, by odzyskać orientację przed pojawieniem się właściciela.Zamiast krzyczeć: “Gdzie jestem?" rozejrzałem się spokojnie dokoła, by ustalić coś w przybliżeniu.Nie byłem tam na początku.Nie będę na końcu.Wiedza o tym, co się dzieje, może być jedynie powierzchowna i względna.Cóż wiem o tym młodym ćpunie, cierpiącym na żółtaczkę i żywiącym się surowym opium? Usiłowałem mu powiedzieć: “Pewnego dnia obudzisz się bez wątroby"; chciałem go nauczyć przerabiać opium, żeby nie było trucizną.Ale miał szkliste oczy i nie chciał niczego wiedzieć.Większość narkomanów nie chce niczego wiedzieć.i nie można im niczego wytłumaczyć.Palacz chcetylko palić.Narkoman chce tylko brać.Wyłącznie strzykawka, inne drogi to złudzenie.Cóż, pewnie siedzi w swojej hiszpańskiej willi na przedmieściach Tangeru, jedząc surowe opium, wszystko naraz ze strachu, że może coś stracić.Pisarz może pisać tylko o jednej rzeczy: o wrażeniach zmysłowych w chwili pisania.Jestem instrumentem notującym wrażenia.Nie narzucam nikomu fabuły, anegdoty, ciągłości.Jeśli udało mi się zanotować bezpośrednio pewne procesy psychiczne, spełniłem swoją rolę.Nie dostarczam rozrywki.Nazywają to “opętaniem".Czasem jakaś istota wchodzi w obce ciało — drżący zarys w żółtopomarańczowej galarecie — i dłonie wypruwają wnętrzności z przechodzącej kurwy albo duszą dziecko sąsiada w nadziei złagodzenia chronicznego braku mieszkań.Jestem zwykle tam, ale od czasu do czasu odlatuję.Nie! Nigdy nie jestem tutaj! Nigdy nie mam całkowitej kontroli, ale niekiedy mogę powstrzymać nieprzemyślane ruchy.Zajmuję się głównie patrolowaniem.Mimo najsurowszych środków bezpieczeństwa jestem zawsze na zewnątrz, wydając rozkazy, i wewnątrz kaftana galarety, która poddaje się i rozciąga, wyprzedzając każdy ruch, myśl, impuls, kontrolowana przez istoty z innej planety.Pisarze mówią o słodkim, mdlącym zapachu śmierci, lecz każdy ćpun wie, że śmierć nie ma zapachu.zapachu, który przerywa oddech i zatrzymuje krążenie krwi.Śmierć jest bezwonna.Nikt nie może czuć jej odoru przez różowe skręty ciała i jego czarne, krwiste filtry.Woń śmierci to kompletny brak zapachu.Brak zapachu zwraca uwagę, bo wszystko, co żyje, wydziela jakąś woń.Brak zapachu jest równie niepokojący jak absolutna ciemność, cisza, utrata orientacji w czasie i przestrzeni.W okresie odstawienia narkotyków zawsze się śmierdzi.Narkoman będący w ciągu tak pachnie śmiercią, że nie można z nim wytrzymać.Ale jeśli przewietrzyć jego dom, znów pojawia się zapach i ciało zaczyna oddychać.To samo dotyczy nocnych zabaw, które rozprzestrzeniają się gwałtownie jak pożar lasu.Kuracja jest zawsze taka sama: Uciekaj! Skacz!Jeden z moich przyjaciół ocknął się nagi na pierwszym piętrze hotelu w Marrakeszu.(Jego matka, pochodząca z Teksasu, ubierała go w dzieciństwie w dziewczęce fatałaszki.Brutalna, lecz skuteczna terapia przeciwko niemowlęcej protoplazmie.) W pokoju byli poza nim trzej Arabowie z nożami w rękach.obserwowali go.błysk metalu i lśnienie ciemnych oczu.fragmenty mordu opadające powoli na dno jak odłupane kawałki opalu w glicerynie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.— Twój plan był wówczas niemożliwy do zrealizowania, a w tej chwili jest bezużyteczny.Jak latające machiny Leonarda da Vinci.ZWIĘDŁY WSTĘPNIE BĘDZIESZ?Po co ta góra papieru, góra śmieci? Może po to, by oszczędzić czytelnikowi nagłych przeskoków w przestrzeni? Kupujesz bilet, zamawiasz taksówkę, wsiadasz do samolotu.Wolno nam zerknąć do przytulnej jaskini, gdy stewardesa pochyla się nad nami, by mamrotać o gumie do żucia, Dramaminie, a nawet Nembutalu.— Mów opiumowe, słodka, to cię usłyszę.Nie jestem American Express.Jeśli jeden z moich ludzi pojawi się w Nowym Jorku w cywilnym ubraniu, a później w Timbuktu, uwodząc chłopca o oczach gazeli, można przyjąć, że dotarł tam zwykłym środkiem transportu.Lee agent (podwójny — poczwórny — ósemkowy — szesnastkowy) leczy się z nałogu.Podróż w czasie i przestrzeni równie znajoma jak rogi ulic dla ćpuna.Kuracje przeszłe i przyszłe nasycają jego widmowe ciało obrazami wibrującymi w niemym wietrze przyśpieszonego czasu.Strzel sobie.Strzel sobie cokolwiek.Człowiek tarzający się po podłodze celi, gryzący pięści.— Chcesz sobie strzelić hery, Bili? Cha! Cha! Cha!Próbne wrażenia, które rozpuszczają się w świetle.strzępy zgniłej ektoplazmy zmiatane przez starego narkomana kaszlącego i plującego o poranku.Stare żółtobrązowe fotografie, popękane jak błoto w słońcu: Panama.Bili Gains usiłujący wyłudzić nalewkę opiumową od chińskiego aptekarza.— Mam sforę psów wyścigowych.charty rodowodowe.Wszystkie chore na dyzenterię.tropiki.sraczka.moje pieski zdychają!.— wrzasnął.W jego oczach zapłonął błękitny ogień.Płomień zgasł.Zapach stopionego metalu.— Podaję ją zakraplaczem do oczu.Nie będziesz?.Bóle miesiączkowe.moja żona.podpaski.stara matka.hemoroidy.bolesne.krwawiące.— Skinął głową w stronę lady.Aptekarz wyjął z ust wykałaczkę, spojrzał na nią i pokręcił głową.Gains i Lee spalili Republikę Panamy.Rozłączyli się z głośnym mlaśnięciem.Ciała narkomanów często się ze sobą zlewają.Gains wrócił do Mexico City.Rozpaczliwy trupi uśmiech chronicznego braku morfiny pokrytego kodeiną albo barbituranami.dziurki wypalone w szlafroku.plamy po kawie na podłodze.dymiący prymus.Wybuch pomarańczowego płomienia.Ambasada nie chciała podać żadnych szczegółów, oprócz miejsca pogrzebu na cmentarzu amerykańskim.Lee wraca do seksu, bólu i yage, gorzkiego pnącza Amazonii.Pamiętam, jak raz przedawkowałem sproszkowane cannabis.Wróciłem do willi na przedmieściach Tangeru, rozejrzałem się po salonie i nagle przestałem wiedzieć, gdzie jestem.Może otworzyłem złe drzwi i lada chwila wypadnie właściciel, który zacznie krzyczeć:— Co tu robisz?! Kim jesteś?!Nie wiedziałem, co robię ani kim jestem.Postanowiłem rozegrać to spokojnie, by odzyskać orientację przed pojawieniem się właściciela.Zamiast krzyczeć: “Gdzie jestem?" rozejrzałem się spokojnie dokoła, by ustalić coś w przybliżeniu.Nie byłem tam na początku.Nie będę na końcu.Wiedza o tym, co się dzieje, może być jedynie powierzchowna i względna.Cóż wiem o tym młodym ćpunie, cierpiącym na żółtaczkę i żywiącym się surowym opium? Usiłowałem mu powiedzieć: “Pewnego dnia obudzisz się bez wątroby"; chciałem go nauczyć przerabiać opium, żeby nie było trucizną.Ale miał szkliste oczy i nie chciał niczego wiedzieć.Większość narkomanów nie chce niczego wiedzieć.i nie można im niczego wytłumaczyć.Palacz chcetylko palić.Narkoman chce tylko brać.Wyłącznie strzykawka, inne drogi to złudzenie.Cóż, pewnie siedzi w swojej hiszpańskiej willi na przedmieściach Tangeru, jedząc surowe opium, wszystko naraz ze strachu, że może coś stracić.Pisarz może pisać tylko o jednej rzeczy: o wrażeniach zmysłowych w chwili pisania.Jestem instrumentem notującym wrażenia.Nie narzucam nikomu fabuły, anegdoty, ciągłości.Jeśli udało mi się zanotować bezpośrednio pewne procesy psychiczne, spełniłem swoją rolę.Nie dostarczam rozrywki.Nazywają to “opętaniem".Czasem jakaś istota wchodzi w obce ciało — drżący zarys w żółtopomarańczowej galarecie — i dłonie wypruwają wnętrzności z przechodzącej kurwy albo duszą dziecko sąsiada w nadziei złagodzenia chronicznego braku mieszkań.Jestem zwykle tam, ale od czasu do czasu odlatuję.Nie! Nigdy nie jestem tutaj! Nigdy nie mam całkowitej kontroli, ale niekiedy mogę powstrzymać nieprzemyślane ruchy.Zajmuję się głównie patrolowaniem.Mimo najsurowszych środków bezpieczeństwa jestem zawsze na zewnątrz, wydając rozkazy, i wewnątrz kaftana galarety, która poddaje się i rozciąga, wyprzedzając każdy ruch, myśl, impuls, kontrolowana przez istoty z innej planety.Pisarze mówią o słodkim, mdlącym zapachu śmierci, lecz każdy ćpun wie, że śmierć nie ma zapachu.zapachu, który przerywa oddech i zatrzymuje krążenie krwi.Śmierć jest bezwonna.Nikt nie może czuć jej odoru przez różowe skręty ciała i jego czarne, krwiste filtry.Woń śmierci to kompletny brak zapachu.Brak zapachu zwraca uwagę, bo wszystko, co żyje, wydziela jakąś woń.Brak zapachu jest równie niepokojący jak absolutna ciemność, cisza, utrata orientacji w czasie i przestrzeni.W okresie odstawienia narkotyków zawsze się śmierdzi.Narkoman będący w ciągu tak pachnie śmiercią, że nie można z nim wytrzymać.Ale jeśli przewietrzyć jego dom, znów pojawia się zapach i ciało zaczyna oddychać.To samo dotyczy nocnych zabaw, które rozprzestrzeniają się gwałtownie jak pożar lasu.Kuracja jest zawsze taka sama: Uciekaj! Skacz!Jeden z moich przyjaciół ocknął się nagi na pierwszym piętrze hotelu w Marrakeszu.(Jego matka, pochodząca z Teksasu, ubierała go w dzieciństwie w dziewczęce fatałaszki.Brutalna, lecz skuteczna terapia przeciwko niemowlęcej protoplazmie.) W pokoju byli poza nim trzej Arabowie z nożami w rękach.obserwowali go.błysk metalu i lśnienie ciemnych oczu.fragmenty mordu opadające powoli na dno jak odłupane kawałki opalu w glicerynie [ Pobierz całość w formacie PDF ]