[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.i uciec.Przeważyło wspomnienie Agnieszki.Dowio-dłem go bądz co bądz do samego kominka.Gdym zapalił świecę, zaczął się zachwycaćmoim mieszkaniem, a gdym zabrał się do gotowania kawy w skromnym rondelku, w kt ó-rym gotowała ją zwykle pani Crupp, zachwyt jego nie znał granic.Irytował za ś mnie ontak dalece, że z przyjemnością oparzyłbym go, gdybym mógł.207 Ach, doprawdy, panie Copperfield! wołał. Pan tak si ę dla mnie trudzi.Nie spo-dziewałem się nigdy podobnego zaszczytu! Bądz co bądz tyle mnie w skromnym mympołożeniu spotyka niespodzianek, że sam już nie wiem doprawdy, jak za nie Niebu dzię-kować! Słyszał może co już pan o tym? O zmianach, jakie w skromnym moim poło żeniuzajść mają?Siedział na kanapie, z kolanami podniesionymi prawie do wysoko ści filiżanki z kawą,wyciągając pomału z filiżanki łyżeczkę, z kapeluszem i rękawiczkami rzuconymi na zie-mię, z zaczerwienionymi powiekami, z których rz ęsy zupełnie wypadły, z poruszającymisię za każdym odetchnięciem nozdrzami; kiwał się cały i patrzył na mnie ciągle, lecz tak,jak gdyby jednak unikał mego wzroku.Nie, na pewno nie lubiłem go, przykro mi było, że został mym gościem.Młody, nieumiałem jeszcze panować nad wstrętem, przykro mi było zadawać uczuciom mym gwałttak wyrazny. Słyszał pan o tym, panie Copperfield? spytał. Słyszałem odrzekłem sucho. Ach, więc wiadome to już pannie Agnieszce? Cieszę się z tego nieskończenie, i sto-krotnie, ale to stokrotnie dziękuję panu, panie Copperfield!Gdybym mógł, rzuciłbym mu w twarz nie dopit ą filiżankę kawy.Przykre mi było w je-go ustach samo imię Agnieszki.Gryzłem się w język. Okazało się, że byłeś pan, panie Copperfield, jasnowidzący ciągnął. Przepowie-działeś mi pan, pamiętam, jak gdyby to dziś było, że zostanę z czasem wspólnikiem megopryncypała.Wickfield i Heep! Cha! Cha! Cha! Pan nie przypomina tego sobie, panieCopperfield, lecz ludzie tacy jak ja, pokorni i maluczcy, dobr ą mają pamięć, chowają wgłębi przepełnionego wdzięcznością serca każde dobre zasłyszane słowo. Pamiętam, była kiedyś mowa o tym, chociaż wyznaję, nie przypuszczałem, aby to na-stąpić miało rzekłem. O! Któż z nas mógł przypuszczać wołał z zapałem Uriah ja sam mniej ni ż ktobądz! Pamiętam, własnymi ustami wyznawałem pokor ę moją.Wiem, jak niskie jest mojepochodzenie, jak małe zasługi!Krzywiąc się patrzył na ogień, ja zaś nie spuszczałem z niego oka. Najniżsi jednak, panie Copperfield ciągnął bywają czasem w ręku Opatrzności na-rzędziem dobra i szczęśliwy jestem myśląc, że mi się właśnie ta rola dostała w udzialewzględem mego pryncypała.Godny to, najgodniejszy człowiek, panie Copperfield, leczjakże, niestety, nieoględny! Przykro mi to słyszeć odrzekłem mimo woli prawie dodaj ąc: Jak to, pod każdymwzględem? Pod każdym względem odrzekł. Nawet w tym, a zwłaszcza mo że w tym, co siętyczy panny Agnieszki.Nie pamięta pan zapewne, panie Copperfield, pewnego swego w y-rażenia, które właśnie w sercu zapisałem.Mówił pan raz, że każdy, kto ją pozna, powinienczcić i wielbić pannę Agnieszkę.Dziękowałem za to panu z wylaniem.Pan zapomniał, aleja pamiętam dobrze. Przypominam sobie odrzekłem sucho. O! Doprawdy! Jakże to szczęśliwie! Pan pierwszy, panie Copperfield, rzuciłeś mi wserce zarzewie ambicji i raczysz pamiętać o tym! O! Czy mogę prosić jeszcze o jedną fili-żankę kawy?Było coś w głosie jego, gdy wspomniał o tym zarzewiu, w spojrzeniu, które prze śli-znęło się po mnie, coś, co mnie mrowiem przejęło.Zdawało mi się, że go nagle w pełnymujrzałem świetle.Prośba o filiżankę kawy, innym zupełnie wymówiona tonem, przypom i-nała mi o obowiązku gospodarza domu.Ręce mi przy nalewaniu i podawaniu drżały jak w208febrze.Z bijącym sercem czekałem, co dalej powie, pewien b ędąc, że uwadze jego nieuszło moje zmieszanie.Nic już jednak więcej nie powiedział.Pił kawę spokojnie i pomału, spoconą, chłodnąręką pocierając brodę.Patrzał z kolei w ogień lub wodził okiem po ścianach pokoju,uśmiechał się, czyli raczej zżymał, kiwał się ustawicznie tam i z powrotem, w zwykły s o-bie sposób, mnie pozostawiając kierunek dalszej rozmowy. Zatem ozwałem się po długim milczeniu pan Wickfield, który wart jest tysi ąc razywięcej od pana.i ode mnie.od nas obu razem wzi ętych nie chciałem jąkać się, leczsłowa grzęzły mi w gardle zatem pan Wickfield bywa nieogl ędny.Czy tak, panie Heep? O, bardzo, bardzo nieoględny odrzekł z głębokim westchnieniem jest to temat,którego nie chciałbym z nikim innym, oprócz pana, poruszyć.Z panem nawet, panieCopperfield, zaledwie tylko dotknę.Każdy inny, na moim miejscu, w ostatnich leciechkilku miałby pana Wickfielda, och, jaki to uczciwy, zacny człowiek, w r ęku [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.i uciec.Przeważyło wspomnienie Agnieszki.Dowio-dłem go bądz co bądz do samego kominka.Gdym zapalił świecę, zaczął się zachwycaćmoim mieszkaniem, a gdym zabrał się do gotowania kawy w skromnym rondelku, w kt ó-rym gotowała ją zwykle pani Crupp, zachwyt jego nie znał granic.Irytował za ś mnie ontak dalece, że z przyjemnością oparzyłbym go, gdybym mógł.207 Ach, doprawdy, panie Copperfield! wołał. Pan tak si ę dla mnie trudzi.Nie spo-dziewałem się nigdy podobnego zaszczytu! Bądz co bądz tyle mnie w skromnym mympołożeniu spotyka niespodzianek, że sam już nie wiem doprawdy, jak za nie Niebu dzię-kować! Słyszał może co już pan o tym? O zmianach, jakie w skromnym moim poło żeniuzajść mają?Siedział na kanapie, z kolanami podniesionymi prawie do wysoko ści filiżanki z kawą,wyciągając pomału z filiżanki łyżeczkę, z kapeluszem i rękawiczkami rzuconymi na zie-mię, z zaczerwienionymi powiekami, z których rz ęsy zupełnie wypadły, z poruszającymisię za każdym odetchnięciem nozdrzami; kiwał się cały i patrzył na mnie ciągle, lecz tak,jak gdyby jednak unikał mego wzroku.Nie, na pewno nie lubiłem go, przykro mi było, że został mym gościem.Młody, nieumiałem jeszcze panować nad wstrętem, przykro mi było zadawać uczuciom mym gwałttak wyrazny. Słyszał pan o tym, panie Copperfield? spytał. Słyszałem odrzekłem sucho. Ach, więc wiadome to już pannie Agnieszce? Cieszę się z tego nieskończenie, i sto-krotnie, ale to stokrotnie dziękuję panu, panie Copperfield!Gdybym mógł, rzuciłbym mu w twarz nie dopit ą filiżankę kawy.Przykre mi było w je-go ustach samo imię Agnieszki.Gryzłem się w język. Okazało się, że byłeś pan, panie Copperfield, jasnowidzący ciągnął. Przepowie-działeś mi pan, pamiętam, jak gdyby to dziś było, że zostanę z czasem wspólnikiem megopryncypała.Wickfield i Heep! Cha! Cha! Cha! Pan nie przypomina tego sobie, panieCopperfield, lecz ludzie tacy jak ja, pokorni i maluczcy, dobr ą mają pamięć, chowają wgłębi przepełnionego wdzięcznością serca każde dobre zasłyszane słowo. Pamiętam, była kiedyś mowa o tym, chociaż wyznaję, nie przypuszczałem, aby to na-stąpić miało rzekłem. O! Któż z nas mógł przypuszczać wołał z zapałem Uriah ja sam mniej ni ż ktobądz! Pamiętam, własnymi ustami wyznawałem pokor ę moją.Wiem, jak niskie jest mojepochodzenie, jak małe zasługi!Krzywiąc się patrzył na ogień, ja zaś nie spuszczałem z niego oka. Najniżsi jednak, panie Copperfield ciągnął bywają czasem w ręku Opatrzności na-rzędziem dobra i szczęśliwy jestem myśląc, że mi się właśnie ta rola dostała w udzialewzględem mego pryncypała.Godny to, najgodniejszy człowiek, panie Copperfield, leczjakże, niestety, nieoględny! Przykro mi to słyszeć odrzekłem mimo woli prawie dodaj ąc: Jak to, pod każdymwzględem? Pod każdym względem odrzekł. Nawet w tym, a zwłaszcza mo że w tym, co siętyczy panny Agnieszki.Nie pamięta pan zapewne, panie Copperfield, pewnego swego w y-rażenia, które właśnie w sercu zapisałem.Mówił pan raz, że każdy, kto ją pozna, powinienczcić i wielbić pannę Agnieszkę.Dziękowałem za to panu z wylaniem.Pan zapomniał, aleja pamiętam dobrze. Przypominam sobie odrzekłem sucho. O! Doprawdy! Jakże to szczęśliwie! Pan pierwszy, panie Copperfield, rzuciłeś mi wserce zarzewie ambicji i raczysz pamiętać o tym! O! Czy mogę prosić jeszcze o jedną fili-żankę kawy?Było coś w głosie jego, gdy wspomniał o tym zarzewiu, w spojrzeniu, które prze śli-znęło się po mnie, coś, co mnie mrowiem przejęło.Zdawało mi się, że go nagle w pełnymujrzałem świetle.Prośba o filiżankę kawy, innym zupełnie wymówiona tonem, przypom i-nała mi o obowiązku gospodarza domu.Ręce mi przy nalewaniu i podawaniu drżały jak w208febrze.Z bijącym sercem czekałem, co dalej powie, pewien b ędąc, że uwadze jego nieuszło moje zmieszanie.Nic już jednak więcej nie powiedział.Pił kawę spokojnie i pomału, spoconą, chłodnąręką pocierając brodę.Patrzał z kolei w ogień lub wodził okiem po ścianach pokoju,uśmiechał się, czyli raczej zżymał, kiwał się ustawicznie tam i z powrotem, w zwykły s o-bie sposób, mnie pozostawiając kierunek dalszej rozmowy. Zatem ozwałem się po długim milczeniu pan Wickfield, który wart jest tysi ąc razywięcej od pana.i ode mnie.od nas obu razem wzi ętych nie chciałem jąkać się, leczsłowa grzęzły mi w gardle zatem pan Wickfield bywa nieogl ędny.Czy tak, panie Heep? O, bardzo, bardzo nieoględny odrzekł z głębokim westchnieniem jest to temat,którego nie chciałbym z nikim innym, oprócz pana, poruszyć.Z panem nawet, panieCopperfield, zaledwie tylko dotknę.Każdy inny, na moim miejscu, w ostatnich leciechkilku miałby pana Wickfielda, och, jaki to uczciwy, zacny człowiek, w r ęku [ Pobierz całość w formacie PDF ]