[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Teraz zastanawiał się, czy podświadoma akceptacja zabicia nieznanego człowieka nie jest przypadkiem czynnikiem umożliwiającym prowadzenie wojen.Cichy głos Tidi wdarł się w jego myśli.- Oni nie żyją.Oni wszyscy nie żyją.- Zaczęła szlochać z rękami przyciśniętymi do twarzy, kołysząc się na boki.- Zamordowałeś ich, z zimną krwią spaliłeś na śmierć.- Tego już za wiele, moja droga - rzekł zimno Pitt.- Otwórz oczy! Rozejrzyj się dookoła: Tych dziur w deskach nie zrobiły dzięcioły.Albo oni, albo my, że posłużę się tym najbardziej wyświechtanym stwierdzeniem.Innej możliwości nie było.Coś ci się pomieszało w głowie.My jesteśmy dobrymi facetami.Zamordować nas z zimną krwią to był ich pomysł.Spojrzała w górę na pociągłą, zdeterminowaną twarz, w zielone, pełne wyrozumienia oczy i nagle poczuła wstyd.- Ostrzegałam was.Mówiłam, żebyście mnie zakneblowali, gdy znowu zacznę gadać głupstwa.Pitt uchwycił jej spojrzenie.- Admirałowi i mnie na razie udaje się to znosić.Jeśli w dalszym ciągu będziesz nam robiła kawę, to nie pójdziemy do nikogo na skargę.Wstała i z mokrą od łez twarzą delikatnie pocałowała Pitta.- Dwie kawy, już się robi.- Przetarła dłońmi oczy.- I wytrzyj twarz - rzekł z uśmiechem.- Tusz spłynął ci z oczu prawie na brodę.Odwróciła się posłusznie i zeszła do kambuza.Pitt mrugnął okiem do Sandeckera.Admirał ze zrozumieniem skinął głową, a następnie zaczął przyglądać się płonącemu statkowi.Wodolot szybko tonął rufą do dołu.Morze wdarło się na pokład, płomienie zniknęły w obłokach syczącej pary i było po wszystkim.Jeszcze przez chwilę miejsce wiecznego spoczynku wodolotu znaczyły niemożliwe do zidentyfikowania szczątki, wir spowodowany przez wyłaniające się z wody tłuste bąble i gęsta zawiesina.Teraz wodolot zdawał się już tylko niejasną reminiscencją sennego koszmaru, jaki kończył się z ustąpieniem nocy.Resztkami woli Pitt zmusił się do myślenia o sprawach bardziej doczesnych.- Nie ma sensu kręcić się tutaj.Proponuję, żebyśmy ruszyli do Reykjaviku z możliwie największą prędkością, jaką da się rozwinąć w tej mgle.Będzie ze wszech miar lepiej, jeśli jak najdalej uciekniemy poza ten rejon, zanim poprawi się pogoda.Sandecker spojrzał na zegarek.Była trzynasta czterdzieści pięć.Cała akcja trwała zaledwie piętnaście minut.- Mam coraz większą ochotę na gorący grog - powiedział.Stań przy echosondzie.Kiedy dno podniesie się do trzydziestu metrów, to przynajmniej będziemy wiedzieli, że płyniemy zbyt blisko brzegu.Trzy godziny później wyszli ze mgły, opłynąwszy cypel keflavicki dwadzieścia mil na południowy zachód od Reykjaviku.Powitało ich oślepiające słońce, które nad Islandią najwyraźniej nigdy nie zachodziło.Startujący z międzynarodowego portu lotniczego w Keflaviku odrzutowiec PanAmu z rykiem przeleciał nad nimi, by zatoczyć łagodny łuk i odbijając od aluminiowego poszycia jaskrawe promienie, wejść na wschodni kurs w drodze do Londynu.Pitt patrzył na samolot tęsknym wzrokiem.Pomyślał z westchnieniem, że zamiast stać na pokładzie chybotliwej, starej łajby, wolałby ścigać chmury, siedząc za sterami srebrnego olbrzyma.Sandecker jednak bardzo prędko wyrwał go z przyjemnej zadumy.- Nawet nie wiesz, jak mi przykro, że będę musiał oddać Rondheimowi łódź w tak okropnym stanie.- Twarz admirała wykrzywił przebiegły, złośliwy uśmiech.- Pana troska jest doprawdy wzruszająca - odparł Pitt z nie mniejszym sarkazmem.- Zresztą Rondheima stać na to, do cholery - zdjął rękę z koła i pokazał na podziurawione ściany sterówki.- Kilka desek, trochę farby, nowe szyby i łódka będzie jak nowa.- Rondheim pewnie uśmieje się ze zniszczeń na Grimsi, ale na pewno przestanie się śmiać, gdy dowie się, jaki los spotkał wodolot i jego załogę.Sandecker popatrzył na Pitta.- Dlaczego uważasz, że Rondheim ma związek z wodolotem? - Tym związkiem jest łódź, którą płyniemy.- Będziesz musiał poszukać czegoś bardziej przekonywającego rzekł zniecierpliwiony Sandecker.Pitt usiadł na ławce przy szafce ze sprzętem ratunkowym i zapalił papierosa.- To była doskonała pułapka na myszy.Rondheim wszystko świetnie zaplanował, nie wziął jednak pod uwagę możliwości, której prawdopodobieństwo nastąpienia jest jak jeden do tysiąca, a mianowicie tego, że porwiemy mu łódź.Zastanawialiśmy się, dlaczego Grimsi była przycumowana do przystani Fyrie.Stała tam, aby nas śledzić.Gdy tylko rzucilibyśmy cumy, udając się w rejs po zatoce luksusowym jachtem, zaraz na pomoście pojawiliby się ludzie Rondheima i popłynęli naszym śladem nie rzucającą się w oczy łodzią rybacką.Nawet jeśli zaczęlibyśmy coś podejrzewać, to na morzu i tak nie byłoby sposobu pozbycia się ich.Maksymalna prędkość tego eleganckiego jachtu prawdopodobnie wynosi jakieś dwadzieścia węzłów.Teraz wiemy, że Grimsi jest dwa razy szybsza.- Parę osób musiało się nieźle zdziwić - rzekł z uśmiechem Sandecker.- Myślę, że nawet ogarnęła ich panika - odparł Pitt - dopóki Rondheim nie wymyślił alternatywnego rozwiązania.Muszę przyznać, że to bardzo cwany skurwiel.Podejrzewał nas bardziej, niż przypuszczaliśmy.Mimo to nie bardzo wiedział, o co nam chodzi.Wyjaśnienie przyszło wtedy, gdy przypadkowo pożyczyliśmy niewłaściwą łódź.Po chwilowym szoku założył - zresztą źle - że przejrzeliśmy jego plany i celowo zabraliśmy Grimsi.Wiedział już jednak, dokąd popłynęliśmy.- Do czarnego odrzutowca - uzupełnił Sandecker.- Po wskazaniu dokładnej pozycji chciał nas rzucić rybom na żer.Na tym polegał jego pomysł?Pitt pokręcił głową.- Sądzę, że na początku nie miał zamiaru eliminować nas.Oszukaliśmy go jednak ze sprzętem do nurkowania.Przypuszczał, że najpierw będziemy poszukiwać z powierzchni, a dopiero później wrócimy na podwodny rekonesans.- Co sprawiło, że zmienił zamiar?- Obserwacja z brzegu.- Ale skąd się wziął obserwator?- Z Reykjaviku, przyjechał samochodem.- Pitt zaciągnął się papierosem i przez chwilę trzymał dym w płucach.- Nie byłoby żadnego kłopotu ze śledzeniem nas z powietrza, ale zrezygnował z tego; prawdopodobnie nie chciał, żebyśmy się zgubili w słynnej islandzkiej mgle przybrzeżnej.Kazał zatem jednemu ze swoich ludzi po prostu wsiąść do samochodu, pojechać za półwysep keflavicki i czekać, aż się pokażemy.Gdy wyświadczyliśmy mu tę przysługę, obserwator podążał za nami do miejsca, gdzie rzuciliśmy kotwicę.Przez lornetkę wszystko wyglądało niewinnie, ale podobnie jak Rondheim, byliśmy za pewni siebie i przeoczyliśmy jeden drobiazg.- Niemożliwe - zaprotestował Sandecker.- Podjęliśmy wszelkie środki ostrożności.Ktoś, kto nas obserwował, potrzebowałby teleskopu z obserwatorium w Mount Palomar, żeby zauważyć, iż Tidi jest przebrana w twoje ciuchy.- To prawda [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl