[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wzięła jego słowa za wskazówkę, by teraz odejść.Liczył do pięciu patrząc, jak ona odchodzi; kazał sobie stać w miejscu i pozwolić jej odejść wiedząc, że to, co zaszło między nimi dwojgiem, było bardziej znaczące, niż jakiekolwiek inne doświadczenie jego osiemnastu lat na tej planecie.Doliczył do pięciu i zamknął drzwi.CZĘŚĆ CZWARTA - SCENY Z ŻYCIA ZWIERZĄTIGrillo nigdy nie słyszał u Abernethy'ego tak rozradowanego głosu.Po prostu piał z radości, kiedy usłyszał od Grillo, że historyjka o Buddym Vansie przerodziła się w kataklizm, a Grillo widział to wszystko na własne oczy.Siadaj do pisania! - polecił.- Wynajmij w miasteczku pokój, ja pokryję rachunek, i bierz się do pisania! Zarezerwuję ci miejsce na pierwszej stronie.Jeśli Abernethy próbował pobudzić zapał Grillo za pomocą wyświechtanych komunałów z drugorzędnych filmów, to mu się to nie udało.Po wydarzeniach w pieczarach był jak odrętwiały.Ale propozycja najęcia pokoju była bardzo na czasie.Chociaż wysuszył się jakoś w barze, kiedy razem z Hotchkissem opowiadał Spilmontowi o tym, co się zdarzyło, czuł się brudny i zmęczony.- A ten Hotchkiss? - zapytał Abernethy.- Co on wie?- Tego nie wiem.- Dowiedz się.I zdobądź więcej materiału na temat Vance'a.Widziałeś już jego dom?- Nie zdążyłem.- Jesteś na miejscu - powiedział Abernethy.- Artykuł jest twój, więc bierz się do roboty.Zemścił się na Abernethym, choć bez wielkiego polotu: najął najdroższy pokój w hotelu "Palomo" w Stillbrook Village, zamówił do pokoju szampana i specjalny rodzaj hamburgera, przy czym dał kelnerowi tak hojny napiwek, że tamten zapytał go, czy się nie pomylił.Na rauszu czuł się lekki i beztroski; w tym nastroju lubił dzwonić do Tesli.Nie było jej w domu.Zostawił dla niej wiadomość, podając swoje aktualne namiary.Następnie wyszukał Hotchkissa w książce telefonicznej i wykręcił numer.Słyszał, jak Hotchkiss zdawał Spilmontowi sprawę z tego, co zaszło; ani słówkiem nie wspomniał o tym, co widzieli, biegnąc od wyrwy.Grillo także pominął to milczeniem.Fakt, że Spilmont nie poruszył tego tematu, świadczył, że nikt nie był dostatecznie blisko wyrwy, by widzieć to co oni.Chciał porównać swoje spostrzeżenia z Hoichkissem, ale rozmowa nie doszła do skutku.Albo go nie było w domu, albo postanowił nie podnosić słuchawki.Ponieważ nie mógł dalej iść tym tropem, zainteresował się willą Vance'a Była prawie dziewiąta wieczorem, ale przecież mógł przespacerować się na Wzgórze i rzucić okiem na posiadłość denata.Może nawet namówi domowników, by wpuścili go do środka, o ile język nie skołowaciał mu zbytnio od szampana.Z pewnych względów ta pora była korzystna.Jeszcze rano sprawa Vance'a była wydarzeniem dnia.Jego krewni, jeśli lubili widzie się w centrum uwagi - a niewielu tego nie lubi - mogli marudzić z wyborem dziennikarzy, z którymi podzielą się swoimi zwierzeniami.Ale teraz śmierć Vance'a zaćmiła większa, świeższa tragedia.Dlatego towarzystwo zebrana w willi mogło się okazać rozmowniejsze niż w południe.Żałował, że wybrał się tam pieszo.Zbocze Wzgórza okazało się bardziej strome, niż mogło się wydawać z dołu, i było kiepsko oświetlone.Ale spacer miał także swoje dobre strony.Grillo miał całą ulicę dla siebie; zszedł z chodnika i kroczył środkiem drogi, podziwiając gwiazdy, które właśnie wschodziły.Rezydencję Vance'a odnalazł bez trudu.Droga kończyła się przed bramą wjazdową na teren posiadłości.Wyżej niż Coney Eye było już tylko niebo.Główna brama była nie strzeżona, ale zamknięta.Wszedł furtką; kręta ścieżka biegła pod kolumnadą wybujałych, zimozielonych krzewów - zalewało je na przemian zielone, żółte i czerwone światło - pod fronton budynku.Była to ogromna budowla, jedyna w swoim rodzaju; pałac, który przeczył wszelkim kanonom estetycznym obowiązującym w Grove.Nie miał w sobie śladu stylu pseudo - śródziemnomorskiego czy hiszpańskiego, nic z cech ranczo, domostw pseudo - tudorskich czy nowo - kolonialnych.Cała budowla przypominała jarmarczną karuzelę; fasada była pomalowana tymi samymi Jaskrawymi barwami, którymi mieniły się drzewa w świetle reflektorów; okna były okolone mnóstwem żarówek, teraz wygaszonych.Grillo zrozumiał teraz, że Coney Eye stanowiło jakby cząstkę Coney Island było hołdem Vance'a, złożonym dzielnicy rozrywek.W środku paliły się światła.Zapukał, wiedząc, że obserwują go kamery, umieszczone nad drzwiami.Jakaś kobieta o orientalnej powierzchowności - może Wietnamka - otworzyła drzwi i oznajmiła, że owszem, pani Vance jest w domu.Jeśli poczeka w hallu, ona zorientuje się.czy pani domu go przyjmie.Grillo podziękował i czekał, podczas gdy kobieta poszła na górę.Jak z zewnątrz, tak i w środku był to przybytek żartu.Każdy cal ścian hallu był obwieszony oleodrukami o tematyce wesołomiasteczkowej - jaskrawymi afiszami, reklamującymi Tunel Miłości, Przejażdżki Pociągiem - Widmem, karuzele.Pokaz Wybryków Natury, Zapasy, Pokazy Dziewcząt, Tańczące Myszy, Mistyczne Huśtawki.Była to w większości prymitywna twórczość - praca malarzy, którzy wiedzieli, że ich sztuka jest na usługach handlu - pozbawiona trwałych wartości.Obrazy traciły przy bliższym kontakcie; te krzykliwe, pewne siebie malunki należało oglądać z głębi stłoczonej masy ludzkiej, a nie badać je w świetle reflektorów [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Wzięła jego słowa za wskazówkę, by teraz odejść.Liczył do pięciu patrząc, jak ona odchodzi; kazał sobie stać w miejscu i pozwolić jej odejść wiedząc, że to, co zaszło między nimi dwojgiem, było bardziej znaczące, niż jakiekolwiek inne doświadczenie jego osiemnastu lat na tej planecie.Doliczył do pięciu i zamknął drzwi.CZĘŚĆ CZWARTA - SCENY Z ŻYCIA ZWIERZĄTIGrillo nigdy nie słyszał u Abernethy'ego tak rozradowanego głosu.Po prostu piał z radości, kiedy usłyszał od Grillo, że historyjka o Buddym Vansie przerodziła się w kataklizm, a Grillo widział to wszystko na własne oczy.Siadaj do pisania! - polecił.- Wynajmij w miasteczku pokój, ja pokryję rachunek, i bierz się do pisania! Zarezerwuję ci miejsce na pierwszej stronie.Jeśli Abernethy próbował pobudzić zapał Grillo za pomocą wyświechtanych komunałów z drugorzędnych filmów, to mu się to nie udało.Po wydarzeniach w pieczarach był jak odrętwiały.Ale propozycja najęcia pokoju była bardzo na czasie.Chociaż wysuszył się jakoś w barze, kiedy razem z Hotchkissem opowiadał Spilmontowi o tym, co się zdarzyło, czuł się brudny i zmęczony.- A ten Hotchkiss? - zapytał Abernethy.- Co on wie?- Tego nie wiem.- Dowiedz się.I zdobądź więcej materiału na temat Vance'a.Widziałeś już jego dom?- Nie zdążyłem.- Jesteś na miejscu - powiedział Abernethy.- Artykuł jest twój, więc bierz się do roboty.Zemścił się na Abernethym, choć bez wielkiego polotu: najął najdroższy pokój w hotelu "Palomo" w Stillbrook Village, zamówił do pokoju szampana i specjalny rodzaj hamburgera, przy czym dał kelnerowi tak hojny napiwek, że tamten zapytał go, czy się nie pomylił.Na rauszu czuł się lekki i beztroski; w tym nastroju lubił dzwonić do Tesli.Nie było jej w domu.Zostawił dla niej wiadomość, podając swoje aktualne namiary.Następnie wyszukał Hotchkissa w książce telefonicznej i wykręcił numer.Słyszał, jak Hotchkiss zdawał Spilmontowi sprawę z tego, co zaszło; ani słówkiem nie wspomniał o tym, co widzieli, biegnąc od wyrwy.Grillo także pominął to milczeniem.Fakt, że Spilmont nie poruszył tego tematu, świadczył, że nikt nie był dostatecznie blisko wyrwy, by widzieć to co oni.Chciał porównać swoje spostrzeżenia z Hoichkissem, ale rozmowa nie doszła do skutku.Albo go nie było w domu, albo postanowił nie podnosić słuchawki.Ponieważ nie mógł dalej iść tym tropem, zainteresował się willą Vance'a Była prawie dziewiąta wieczorem, ale przecież mógł przespacerować się na Wzgórze i rzucić okiem na posiadłość denata.Może nawet namówi domowników, by wpuścili go do środka, o ile język nie skołowaciał mu zbytnio od szampana.Z pewnych względów ta pora była korzystna.Jeszcze rano sprawa Vance'a była wydarzeniem dnia.Jego krewni, jeśli lubili widzie się w centrum uwagi - a niewielu tego nie lubi - mogli marudzić z wyborem dziennikarzy, z którymi podzielą się swoimi zwierzeniami.Ale teraz śmierć Vance'a zaćmiła większa, świeższa tragedia.Dlatego towarzystwo zebrana w willi mogło się okazać rozmowniejsze niż w południe.Żałował, że wybrał się tam pieszo.Zbocze Wzgórza okazało się bardziej strome, niż mogło się wydawać z dołu, i było kiepsko oświetlone.Ale spacer miał także swoje dobre strony.Grillo miał całą ulicę dla siebie; zszedł z chodnika i kroczył środkiem drogi, podziwiając gwiazdy, które właśnie wschodziły.Rezydencję Vance'a odnalazł bez trudu.Droga kończyła się przed bramą wjazdową na teren posiadłości.Wyżej niż Coney Eye było już tylko niebo.Główna brama była nie strzeżona, ale zamknięta.Wszedł furtką; kręta ścieżka biegła pod kolumnadą wybujałych, zimozielonych krzewów - zalewało je na przemian zielone, żółte i czerwone światło - pod fronton budynku.Była to ogromna budowla, jedyna w swoim rodzaju; pałac, który przeczył wszelkim kanonom estetycznym obowiązującym w Grove.Nie miał w sobie śladu stylu pseudo - śródziemnomorskiego czy hiszpańskiego, nic z cech ranczo, domostw pseudo - tudorskich czy nowo - kolonialnych.Cała budowla przypominała jarmarczną karuzelę; fasada była pomalowana tymi samymi Jaskrawymi barwami, którymi mieniły się drzewa w świetle reflektorów; okna były okolone mnóstwem żarówek, teraz wygaszonych.Grillo zrozumiał teraz, że Coney Eye stanowiło jakby cząstkę Coney Island było hołdem Vance'a, złożonym dzielnicy rozrywek.W środku paliły się światła.Zapukał, wiedząc, że obserwują go kamery, umieszczone nad drzwiami.Jakaś kobieta o orientalnej powierzchowności - może Wietnamka - otworzyła drzwi i oznajmiła, że owszem, pani Vance jest w domu.Jeśli poczeka w hallu, ona zorientuje się.czy pani domu go przyjmie.Grillo podziękował i czekał, podczas gdy kobieta poszła na górę.Jak z zewnątrz, tak i w środku był to przybytek żartu.Każdy cal ścian hallu był obwieszony oleodrukami o tematyce wesołomiasteczkowej - jaskrawymi afiszami, reklamującymi Tunel Miłości, Przejażdżki Pociągiem - Widmem, karuzele.Pokaz Wybryków Natury, Zapasy, Pokazy Dziewcząt, Tańczące Myszy, Mistyczne Huśtawki.Była to w większości prymitywna twórczość - praca malarzy, którzy wiedzieli, że ich sztuka jest na usługach handlu - pozbawiona trwałych wartości.Obrazy traciły przy bliższym kontakcie; te krzykliwe, pewne siebie malunki należało oglądać z głębi stłoczonej masy ludzkiej, a nie badać je w świetle reflektorów [ Pobierz całość w formacie PDF ]