[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Justyna, jak zwykle, pisała nie do zniesienia chaotycznie.- Talentu literackiego to prababcia nie miała - mruknęła Krystyna, studiując oba pisma.- Niby bez błędów, ale merytorycznie jeden melanż.Nagle uświadomiłam sobie, że gdyby mnie ktoś zapytał, w jakich językach pisane były owe wszyst­kie listy, nie potrafiłabym na poczekaniu odpowie­dzieć.Polski, francuski i angielski znałyśmy jedna­kowo i nie robiło nam żadnej różnicy, po jakiemu czytamy.Przejście z jednego języka na drugi stawało się niezauważalne i dopiero teraz dostrzegłam nag­le, że Justyna pisała do Klementyny pół na pół, po polsku i po francusku, wtrącając niekiedy słowa an­gielskie.Być może, wykształcenie lingwistyczne mia­łyśmy po niej.List z Londynu donosił, że o całej scenie u kuzyna Gastona dowiedziała się od panny Antoinette Bertier, której tatuś naprawia łodzie i statki, bo narze­czony uciekł na sam jej widok.Ale przedtem zdążył się zwierzyć i owszem, tak, kuzynowi wyleciało z książki, a on sam przyszedł z bransoletą od swo­jego pryncypała i z grzeczności rzucił się podnosić.Tak, pchnął tę kolumnę i przewrócił stolik, sam też się prawie przewrócił akurat na to, w ręku mu się znalazło, uciekł w wybuchu paniki, zanim zdążył cokolwiek pomyśleć.Mamrotał o Ameryce, bo nikt mu nie uwierzy.Ale bliższa była Anglia, znał ryba­ków, najprędzej mógł uciec do Anglii i dlatego Jus­tyna tu przyjechała, plenipotent się nią zaopieko­wał.Wszystko w porządku.- Świeć Panie nad duszą prababci, ale chyba zwa­riowała - powiedziała Krystyna z niesmakiem.- Na moje oko, nic nie było w porządku.- Potwierdza się sprawa z tym niezabiciem - odparłam z lekkim roztargnieniem.- Ale czekaj, bo po mnie chodzi.Antoinette, Antoinette, Antosia.Poniewiera się po mnie Antosia u Kacperskich.O rany, czyżby to była ta sama.? Jakim cu­dem.?! Krystyna się nagle zracjonalizowała.- Słuchaj, myśmy zgłupiały.Nie, to ty zgłupia­łaś.Facet rąbnął kuzynowi ten cholerny diament i zgubił go w czasie burzy na morzu.Na jaki plaster ci Antosia u Kacperskich, prawdopodobnie dziewu­cha z sąsiedniej wsi? Co ma piernik do wiatraka? Prababcia Karolina na starość mogła dostać sklero­zy, skarb rodzinny diabli wzięli, po cholerę my się tu wygłupiamy? Weź się, kretynko, za wycenę an­tyków, dokończymy bibliotekę, podejmiemy spa­dek, sprzedamy wszystko i może nam to coś da.A o diament możemy mieć pretensję do przodków, ile nam się spodoba, ale nic więcej.Na rozum przyznałam jej rację od razu, ale głębia mojej duszy zaprotestowała.- To możemy zrobić w każdej chwili i nic nie stoi na przeszkodzie.Przedtem ułóżmy sobie porząd­nie ostatnie wydarzenia, co ci zależy, wino w tej piwnicy jeszcze jest.- W takim razie pójdę po drugą butelkę.Wino zdecydowanie dodało wigoru naszym sza­rym komórkom.Wyjątkowo zgodnie ustaliłyśmy, że ujawniony nagle Michel Trepon jest to ów po­mocnik jubilera, narzeczony panny Antoinette, któ­ry nie zabił kuzyna Gastona, rąbnął diament i uciekł na widok Justyny.Zdaniem prababci Klementyny, idiota.Skoro idiota, nie można opierać się na jego poglądach, może wcale nie miał klejnotu przy sobie i nie zgubił go w burzliwych falach, tylko zostawił u narzeczonej.?- W takim wypadku panna Antoinette Bertier zaczęłaby być osobą interesującą - stwierdziła Kry­styna, patrząc pod światło przez kieliszek wina.- Za główną korzyść z całego spadku zaczynam uważać to wino, nie sprzedam ani kropli za skarby świata, swoją połowę zabiorę do domu.- Ja też.W każdym wypadku, nawet gdybyśmy znalazły dwadzieścia diamentów.Żeby to piorun trafił, byłyśmy w Calais, trzeba tam jechać jeszcze raz, może trafimy na jakąś wiedzę o szkutniku sprzed.zaraz, kiedy to było.dziewięćdziesięciu lat.Pytanie, gdzie mieszkał, w środku miasta czy na peryferiach, bo jeśli w środku, możemy się wypchać od razu.Całe śródmieście jest młodsze.- Calais, może być.Ale po drodze wstąpimy do Paryża i co ci szkodzi, skoczymy do glin.Komisarz, jak mu było.? Simon.Stare akta w archiwum, liczę na ciebie, w każdym archiwum czujesz się jak u sie­bie w domu.***Wstawałyśmy nazajutrz od śniadania, kłócąc się, czy jechać zaraz, czy jednak przedtem wykończyć bibliotekę, kiedy wiekowy kamerdyner z wielką god­nością powiadomił nas, iż jakiś osobnik chce się widzieć z jedną z nas.Albo może z obydwiema.Mó­wił o spadkobierczyni pani hrabiny, więc nie wia­domo.- Razem czy oddzielnie? - spytała Krystyna półgębkiem.- Na razie spróbowałabym oddzielnie - odpar­łam tak samo.- Czeka w parterowym salonie.Ty czy ja?- Ty.Jak dla mnie, za dużo tu historii.- To spróbuj przynajmniej podsłuchiwać.Z wielką godnością wkroczyłam do salonu, pełna obaw, czy to nie jest jakiś poborca podatkowy albo inna zaraza.Może prababcia toczyła spory z wsią i trzeba będzie jakoś to wyrównać, może zaprezen­tuje mi oblig do zapłacenia, utajniony dotychczas, ale wciąż aktualny.Facet w salonie wyglądał nawet dość sympatycz­nie.Duży, blondynowaty, prawie bezbarwny, dob­roduszny, poniżej czterdziestki, marzenie zmęczo­nych kobiet.Maniery nieskazitelne, a przy tym bezpośredniość.Na mój widok jakby się zachłysnął, co wcale mnie nie zdziwiło, bo wiedziałam, że wyglądam całkiem nieźle.Bez fałszywej skromności mogłam zrozu­mieć, iż ujrzał nagle przed sobą piękną kobietę.Sko­ro piękna była Krystyna, nie mówiąc o Arabelli, za­tem ja też.- Słucham pana - rzekłam grzecznie.Opanował się z wyraźnie widocznym wysiłkiem i poprzestał na zachwycie w oku.Zaczął po francus­ku z akcentem, który nie budził wątpliwości.Przer­wałam mu od razu.- Możemy mówić po angielsku - przyzwoliłam łaskawie.- Mnie to nie robi różnicy, nawet przy amerykańskim akcencie.Ucieszył się, opamiętał do reszty i z miejsca przy­stąpił do rzeczy.- Istotnie, przyjechałem ze Stanów.Mój boss chciałby posiadać autentyczny zamek francuski, nie­koniecznie duży, może być taki jak ten.Kilka lat temu proponował kupno hrabinie de Noirmont, ale się nie zgodziła.Być może spadkobierczyni będzie innego zdania, ponawiam propozycję.Płaci bardzo dobrą cenę, zresztą do omówienia, pod warunkiem, że nabędzie zamek razem ze wszystkim, co się w nim znajduje.Spadło na mnie nagle olśnienie i przerwałam mu od razu.- Pański boss zapewne nie zdaje sobie sprawy z wartości obiektu albo też uważa mnie za idiotkę.Tak się składa, że jestem historykiem sztuki i po­trafię ocenić wszystko, co się w nim znajduje.Chce pan obejrzeć przykłady? Proszę bardzo.Zanim się zdążył obejrzeć, złapałam go za rękę i powlokłam przed siebie.- Tu, na ścianie, Renoir, autentyk.Giotto [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl