[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To od niej odkupuję pralkę i suszarkę.Kiedy obchodzę jej pięknie urządzone mieszkanie, podziwiam okazałe, brązowe wykładziny, które wyście­łają podłogi.Są tak puszyste i kudłate, że trzeba wysoko podnosić nogi, żeby się nie potknąć.Kobieta zauważa moje spojrzenie.- IBM nakłada na nas ograniczenia co do wagi towa­ru, który wolno nam zabrać ze sobą.Niestety, nie pomieścimy tych dywanów, a ekspedycja kosztuje majątek.Czy nie chciałby pan może ich kupić?Też pytanie.A potem malowałbym radośnie przez Jresztę życia, aby spłacić kolejny rachunek.- Są śliczne.- Czysta wełna, nowiuteńkie.Są podbite pianką.Proszę sprawdzić.Klękam, aby dotknąć.Nigdy nie widziałem takiej wykładziny - wyścieła całą powierzchnię mieszkania, sypialnię, korytarz, nawet wnętrze szafy ściennej.- Nie wiem, czy stać nas na taki luksus, ale trudno mu się oprzeć.Jak pani wie, mieszkamy na barce, gdzie ze wszystkich kątów ciągnie chłodem, ale najgorzej odpodłogi.- Zapytam Billa.Ale na pewno kupimy dywan w jaśniejszych kolorach, kiedy wrócimy do Boca Raton.Wie pan, Floryda i Francja to zupełnie co innego.Owszem.Floryda nie umywa się do Francji.- Bill mówi, że może pan wziąć tę wykładzinę, jeżeli zaczeka pan do dnia przeprowadzki.Będzie pan musiał zabrać ją sam.Mówi, że ze względu na niezwykłe okoliczności sprzeda ją panu za dwa tysiące franków.Chyba się przesłyszałem.Zaraz pójdę, zwalę z dachu auta pralkę i suszarkę i wezmę się do malowania ob­razów.- To niesłychanie hojna oferta.Jest pani jej pewna?Jest pewna.Oboje są pewni.Tak więc oprócz pralki i suszarki kupujemy od nich także bajeczne dywany.Jeszcze trochę, a będziemy wieść życie milionerów.Nieraz wieczorami kulam się po włochatej wykładzinie, a do pełnego szczęścia brakuje mi tylko łagodnej stereofonicznej muzyki.Powinienem zerknąć do tej szkolnej gazetki, czy ktoś przypadkiem nie przerzuca się z płyt na taśmy albo z taśm na kasety; chętnie odkupiłbym piękny, choćby i nieco przestarzały sprzęt muzyczny.Dostaję pełnego bzika.Kiedy opowia­dam o tym Rosemary, ona taksuje mnie bacznym wzro­kiem, jakby szukała objawów potwierdzających obłęd.Wypisujemy czek na pralkę i suszarkę, obiecując zapłacić za wykładzinę tak szybko, jak to możliwe.Amerykanie wyprowadzają się wkrótce przed naszym wyjazdem do młyna, ale nie zamierzam zwlekać tak długo z płatnością.Jeszcze by się opamiętali, i co wtedy? Istotnie dostałbym bzika od biegania po twardych pod­łogach.KanarkiCzekając na dzień odbioru wykładziny, miotam się dokoła, zastanawiając się, gdzie położę to cudo.Coraz częściej też zaprząta mi głowę ptaszarnia.Będzie miała cztery metry długości, dwa szerokości i trzy wysokości.Kanarki uwielbiałyby siadać na dywanie miękkim jak trawa, ale trudno byłoby go potem doczyścić.Nienawi­dzę trzymać zwierząt w niewoli, lecz w ptaszarni o ta­kich rozmiarach kanarki mogłyby rozwinąć skrzydła; pewnie by nawet nie spostrzegły, że są zamknięte w klat­ce.Rachuję, ile będę musiał wydać na materiały budow­lane, nie licząc samych ptaków.Już słyszę ich trele.Rozbrzmiewają piękniej niż najlepsza muzyka stereo.Buduję klatkę o ciemnozielonych plastykowych prę­tach.Jej zrąb stanowią dwie deski rozstawione na odległość dwóch stóp.Barwię ją bejcą w kolorze ciemnego dębu.Zostawiam małe jak dla krasnoludków drzwiczki, przez które sam z ledwością wciskam rękę.Na suficie ścianach zakładam podwójną siatkę na wszelki wypadek.Wierzch klatki przykrywam pofałdowanym plastykiem, który odprowadza wodę za rufę łodzi.Dno wykładam sztuczną murawą.Komplikuje to nie­co czyszczenie klatki, ale nadaje jej naturalny wygląd.Myślałem, żeby zasiać na dnie prawdziwą trawę, lecz wówczas usuwanie zanieczyszczeń stałoby się koszmarem, jeżeli w ogóle trawa by wyrosła.Tylne okno sypialni wychodzi bezpośrednio na klatkę, więc tuż za nim buduję półkę, na której stawiam karmidła i poidełka; kupuję je na rynku.Później postaram się znaleźć betonową misę ogrodową, którą wypełnię wodą tryskającą jak w fontannie.Zdaję sobie sprawę, że przesadzam, ale ptaszarnia to coś, o czym zawsze marzyłem.Co niedziela paryski rynek kwiatowy przemienia się w ptasi targ, gdzie przychodzi każdy, kto chce sprzedać lub kupić ptaki bądź też po prostu je lubi.Zawsze z przyjemnością udaję się na ten rynek.Teraz mam wreszcie wymówkę i zarazem powód, aby tu przyjść.Obchodzi mnie wyłącznie ptasi śpiew; nie bar­wa, nie wielkość, nie lot.Na mojej barce chcę usłyszeć piękny kanarkowy trel.Długo rozpytuję profesjonali­stów, ale i amatorów wystawiających ptaki na sprzedaż.Ostatecznie decyduję się zainwestować w jedną z najlepszych we Francji ras śpiewaków: kędzierzawego mediolańczyka.Ptaki te mają jasnożółte ubarwienie, zwykle z ciemną plamką gdzieś na głowie.Skoro już postanowiłem ponieść taki wydatek, in­teresują mnie jedynie te ptaki, które brały udział w za­wodach śpiewaczych i posiadają karty z wynikami; to trochę jak z rodowodem u psów.Na kartach tych wid­nieją oceny za wszystkie arie, które mediolańczyk powi­nien wykonywać.W sumie ocenia się ponad dwadzieścia treli, każdy z nich jest punktowany.Najwyższa liczba punktów, jaką odnajduję, wynosi dziewięćdziesiąt sześć, ale z jakichś powodów, ptak ten nie bardzo mi się podoba [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl