[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Eliot zaczął śpiewać.Na szczęście.Nie przerwał, póki nie wysiedliśmy z samochodu przed domem lekarza.Później, kiedy doktor powiedział nam, że nieco za mocno przewiązaliśmy rękę Mae, o mało nie powiedziałam mu.- Mój mąż owinął tę rączkę, a nic, co on zrobił, nie może być złe.- Mamo, to jest Nocne Ucho.On nas oprowadzi.Staliśmy u wrót innego miasta, które bardzo przypominało Kempinski: takie same kampanile, wieżyczki, stada czarnego ptactwa latające tam i z powrotem wokół wysokich, kamien­nych ścian.Byliśmy przed Ofir Zik, Miastem Zmarłych.Nie wiedziałam o nim nic prócz tego, że zupełnie nie podobała mi się jego nazwa.Kiedy parę dni temu opuściliśmy Kempinski, Pepsi wspiął się na głowę Pana Trący i obaj wysforowali się przed nas.Przypuszczałam, że mieli do omówienia ważne rzeczy, ale to mi niczego nie ułatwiało.Pepsi nadal był bardzo małym chłopcem i nawet na mistycznej Rondui, gdzie króliki wyciągały magi­ków ze swoich cylindrów, uważałam, że dla tego nawet-nie-na--trzy-stopy-wysokiego chłopca jest zbyt wcześnie, by mógł przyjąć na siebie obowiązki monarchy.Zresztą i tak nie zostanie władcą, jeśli nie zdobędzie wszyst­kich pięciu Kości.Jak na razie miał tylko dwie, a jedną z nich znalazła dla niego stara, niezastąpiona Mama.Coraz częściej zadawałam sobie pytanie, jaką rolę miałam tutaj do spełnienia.W jakiś sposób, z jakiegoś miejsca przybyłam z Pepsi na Ronduę.Czy byłam jedynie posłańcem, potrzeb­nym tylko po to, by dostarczyć swoje dziecko ze snu rodem do właściwych osób, a potem odejść? Nie, świadczyło o tym wszystko, co się do tej pory wydarzyło: to ja musiałam przed­stawić go zwierzętom, ja wyjaśniałam pewne rzeczy dotyczące Rondui, a przede wszystkim pomagałam ukoić jego pierwotny lęk przed pobytem w tym miejscu.Potem ja znalazłam pierw­szą Kość Księżyca i pokazałam mojemu synowi, jak w niej rzeźbić.A więc czy byłam tylko posłańcem? Być może oszuki­wałam się, ale jestem pewna, że było w tym coś więcej.Ale co? Od czasu, gdy Pepsi został z takim szacunkiem przyjęty przez Skwierczącego Kciuka, czułam się coraz częściej odsunięta i mniej przydatna niż dotąd.Pewnego razu uderzyła mnie myśl, że jeśli miałabym zostać na Rondui, to najlepiej byłoby mi wrócić na Równinę Zapo­mnianych Maszyn i pozostać w ich pobliżu.Świetnie pasowała­bym do tych przedmiotów - mogłabym bezładnie balansować, syczeć z ważną miną i istnieć zupełnie bez celu.Tak jak tamte śliczne klamoty, które mijaliśmy pewnego dnia, wiele tygodni temu.Dlaczego takie typki jak ja tak bardzo uwielbiają lizać swoje rany?Nocne Ucho był starym pustelnikiem, który postanowił żyć w okolicach Ofir Zik.Swój maleńki dochód zdobywał oprowa­dzając turystów po Mieście Zmarłych.- Ci, którzy tam mieszkają, dobrze się ze sobą czują.Ale nie lubią żywych, więc najlepiej się do nich nie odzywać.Jednakże, jeśli już musicie, patrzcie przy tym w bok.Nie patrzcie im w twarz i nie adresujcie waszych pytań bezpośred­nio do jednej osoby.Oni i tak będą wiedzieć, do kogo mówicie.Przeszliśmy za nim pod łukiem zrujnowanej bramy.Bruko­wana ścieżka prowadząca do miasta stopniowo wznosiła się ku górze.Moje nogi szybko poczuły zmęczenie, zauważyłam, że stawiam coraz mniejsze kroki i uważnie obserwuję swoje stopy, niepewna, czy podążają tam, gdzie chcę.Po wyboistych ulicach na łeb, na szyję zbiegały dzieciaki, ale żaden dźwięk nie ulatywał z ich roześmianych, szczęśliwych twarzyczek.Nic.Nigdzie nie było żadnego hałasu.Żadnych krzyków dzieci, szczekania psów, brzęku wiader, uderzeń metalu o kamień, żadnych ptasich świergotów albo ludzi rzucających poprzez wąską alejkę parę słów na powitanie.Kobiety w kolorowych chustach z podwiniętymi rękawami i twarzami czerwonymi jak dziecięce lizaki wyglądały ze swoich okien i przyglądały się nam z zainteresowaniem, kiedyprzechodziliśmy.One także patrzyły na nas w ciszy - stare kwoki, równie wścibskie w swej niemej śmierci, jak niegdyś w hałaśliwym życiu.Ku mojemu zdziwieniu jedna z nich rzu­ciła mi jabłko.Było lśniące i wyglądało smakowicie, ale wylądowało na mojej ręce bez żadnego dźwięku.Spojrzałam na Nocne Ucho, żeby dowiedzieć się, czy mogę je zjeść.Czekał, póki nie skręcimy za ostry narożnik i znikniemy z pola widzenia kobiety.- To nie jest najlepszy pomysł.Gdy zjesz to jabłko, poczujesz się tylko bardziej zmęczona.Ale możesz je zjeść, jeśli chcesz.Kiedy to zrobisz, dowiesz się o śmierci rzeczy, których nigdy nie słyszałaś.Młody, przystojny człowiek jechał wolno na rowerze, wio­ząc na ramie swoją przyjaciółkę.Jej ręce przylegały ściśle do jego dłoni leżących na kierownicy.Oboje uśmiechali się i wy­glądali na tak szczęśliwych, jak to tylko możliwe, ale nie wydawali żadnego dźwięku.Rower trząsł się i podskakiwał na szarobrązowym bruku, ale wszystko działo się w ciszy.Wkrótce oboje zniknęli nam z oczu.To było raczej dziwne niż przerażające.Prawie już przy­zwyczaiłam się do ciszy, kiedy nagle trafiliśmy na słoneczny, szeroko otwarty plac i zobaczyłam Evelyn Hernuss, pierwszą żonę Danka, siedzącą w kafejce i obserwującą nas.Zapomina­jąc o słowach przewodnika, podbiegłam tam i - patrząc prosto na nią - wypowiedziałam jej imię.- Dzień dobry, Cullen.Nie wolno nam podawać warn rąk na powitanie.Ale, ile to już minęło lat? Tyle dokonałaś od czasu, kiedy cię znałam.Przez parę minut rozmawiałyśmy o.o czym? O moim małżeństwie z Dankiem.Wiedziała wszystko na ten temat [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl