[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zbliżała się już do niej i szpital skrył się za cyplem, gdy słońce zaczęło zachodzić.Wiedziała jednak z doświadczenia, że powinna zdążyć ze wszystkim przed zapadnięciemcałkowitych ciemności.Danalta towarzyszył jej w wodzie pod postacią buszującej międzyfalami i wyskakującej co jakiś czas z wody latającej ryby.Murchison biegła po twardym,wilgotnym piasku z oczami wbitymi w plażę, aby nie nadepnąć na rozrzucone tu i ówdziebiałe kamienie, gdy zmiennokształtny wydał jakiś dziwny odgłos i wyskoczył z wody nabrzeg.Szybko zmienił postać ze stworzenia morskiego na lądowe i wskazał grubiejącą w rękępłetwą przed siebie.To coś nowego, pomyślała Murchison, przystając pod kępą drzew.Był to gładki i lekko spłaszczony kształt pokryty zielonkawobrunatnymi łuskami czywodorostami, który unosił się na wodzie z wąską przednią częścią leżącą na brzegu.Dośćduży, aby wypełnić ćwierć zatoczki, przypominał wyrzuconego na brzeg przerośniętegowieloryba.- To chyba jeden z obiektów, które widzieliśmy pierwszego dnia z góry - powiedziałaMurchison.- Teraz jest blisko.Masz lepszy wzrok niż ja.Czy to jest żywe?Danalta, który nie przybrał jeszcze wyrazistej postaci, powiększył oko.- Przypomina wielkiego ssaka morskiego, chociaż jego otwory oddechowe muszą sięznajdować akurat pod wodą albo są w jakiś sposób ukryte.Porusza się lekko, ale raczej podwpływem fal, nie na skutek oddechu.Może być żywe i bliskie śmierci.Trudno jednak orzec,czy nie jest grozne.Mam zbadać je dokładniej?- Razem to zrobimy - powiedziała Murchison z naciskiem na pierwsze słowo.- Potemo nim zameldujemy.Powiedziałabym, że ryzyko jest minimalne - dodała, wskazując na niebo.- Sępy już się zbierają, a to zawsze wyrazna wskazówka co do stanu pacjenta.Ptaki krążyły z rozpostartymi skrzydłami teraz nieco niżej, co pozwalało lepiej im sięprzyjrzeć.Skórzaste skrzydła były tego samego koloru co ciała i zdawały się mieć podobnąfakturę jak wyrzucone na brzeg stworzenie.Nie wyglądały przyjaznie.Murchison odruchowocofnęła się pod osłonę gałęzi, aby nie zostać dostrzeżoną.Danalta stał w bezruchu i wpatrywał się wielkim okiem w górę.- To nie są ptaki - powiedział cicho, jeszcze bardziej wydłużając oko.- To maszyny.Szybowce.W każdym jest pilot.Murchison była zbyt zaskoczona, aby cokolwiek powiedzieć czy zrobić.To miał byćniezamieszkany świat.Sensory Rhabwara nie wykryły żadnych śladów upraw, dróg,promieniowania elektromagnetycznego czy zanieczyszczeń przemysłowych.Nic niewskazywało na obecność inteligentnych istot, zwłaszcza na tyle zaawansowanych, aby zdolnebyły budować latające maszyny.Murchison pomyślała nagle, że szybowce leciały tak nisko,aby skryć się za sylwetką góry i nie zostać dostrzeżonymi z obozowiska.Pospiesznie sięgnęła do pasa po komunikator i przytykała go już do ust, gdy naglespadło na nią coś miękkiego i wyposażonego w wiele kończyn.Jedna z nich złapała ją mocnoza nogi, aż Murchison straciła równowagę i upadła, wypuszczając komunikator w chwili, gdyodruchowo starała się osłonić twarz przed uderzeniem.Próbowała odzyskać urządzenie, gdy kolejna kończyna uchwyciła twardymiszczypcami jej nadgarstki i przyciągnęła je do tułowia.Została uniesiona na wysokość parustóp i jej ciało zaczęło się obracać.Jednocześnie poczuła, jak coś krępuje mocną linką jejnogi, a pózniej również ręce.Obróciła głowę i niemal natychmiast dojrzała porywaczy.Tobyły pająki.Dwa trzymały ją w powietrzu i obracały w równym tempie, podczas gdy trzeciwydobywał ze swego ciała białą nić, którą owijał wokół ofiary.Jeszcze trzy spuściły sięwłaśnie z gałęzi na cienkich, niemal niewidocznych niciach.Były brunatnozielone i trudne dodostrzeżenia na tle roślinności.Każdy trzymał krótką, ale masywną kuszę gotową do użycia [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Zbliżała się już do niej i szpital skrył się za cyplem, gdy słońce zaczęło zachodzić.Wiedziała jednak z doświadczenia, że powinna zdążyć ze wszystkim przed zapadnięciemcałkowitych ciemności.Danalta towarzyszył jej w wodzie pod postacią buszującej międzyfalami i wyskakującej co jakiś czas z wody latającej ryby.Murchison biegła po twardym,wilgotnym piasku z oczami wbitymi w plażę, aby nie nadepnąć na rozrzucone tu i ówdziebiałe kamienie, gdy zmiennokształtny wydał jakiś dziwny odgłos i wyskoczył z wody nabrzeg.Szybko zmienił postać ze stworzenia morskiego na lądowe i wskazał grubiejącą w rękępłetwą przed siebie.To coś nowego, pomyślała Murchison, przystając pod kępą drzew.Był to gładki i lekko spłaszczony kształt pokryty zielonkawobrunatnymi łuskami czywodorostami, który unosił się na wodzie z wąską przednią częścią leżącą na brzegu.Dośćduży, aby wypełnić ćwierć zatoczki, przypominał wyrzuconego na brzeg przerośniętegowieloryba.- To chyba jeden z obiektów, które widzieliśmy pierwszego dnia z góry - powiedziałaMurchison.- Teraz jest blisko.Masz lepszy wzrok niż ja.Czy to jest żywe?Danalta, który nie przybrał jeszcze wyrazistej postaci, powiększył oko.- Przypomina wielkiego ssaka morskiego, chociaż jego otwory oddechowe muszą sięznajdować akurat pod wodą albo są w jakiś sposób ukryte.Porusza się lekko, ale raczej podwpływem fal, nie na skutek oddechu.Może być żywe i bliskie śmierci.Trudno jednak orzec,czy nie jest grozne.Mam zbadać je dokładniej?- Razem to zrobimy - powiedziała Murchison z naciskiem na pierwsze słowo.- Potemo nim zameldujemy.Powiedziałabym, że ryzyko jest minimalne - dodała, wskazując na niebo.- Sępy już się zbierają, a to zawsze wyrazna wskazówka co do stanu pacjenta.Ptaki krążyły z rozpostartymi skrzydłami teraz nieco niżej, co pozwalało lepiej im sięprzyjrzeć.Skórzaste skrzydła były tego samego koloru co ciała i zdawały się mieć podobnąfakturę jak wyrzucone na brzeg stworzenie.Nie wyglądały przyjaznie.Murchison odruchowocofnęła się pod osłonę gałęzi, aby nie zostać dostrzeżoną.Danalta stał w bezruchu i wpatrywał się wielkim okiem w górę.- To nie są ptaki - powiedział cicho, jeszcze bardziej wydłużając oko.- To maszyny.Szybowce.W każdym jest pilot.Murchison była zbyt zaskoczona, aby cokolwiek powiedzieć czy zrobić.To miał byćniezamieszkany świat.Sensory Rhabwara nie wykryły żadnych śladów upraw, dróg,promieniowania elektromagnetycznego czy zanieczyszczeń przemysłowych.Nic niewskazywało na obecność inteligentnych istot, zwłaszcza na tyle zaawansowanych, aby zdolnebyły budować latające maszyny.Murchison pomyślała nagle, że szybowce leciały tak nisko,aby skryć się za sylwetką góry i nie zostać dostrzeżonymi z obozowiska.Pospiesznie sięgnęła do pasa po komunikator i przytykała go już do ust, gdy naglespadło na nią coś miękkiego i wyposażonego w wiele kończyn.Jedna z nich złapała ją mocnoza nogi, aż Murchison straciła równowagę i upadła, wypuszczając komunikator w chwili, gdyodruchowo starała się osłonić twarz przed uderzeniem.Próbowała odzyskać urządzenie, gdy kolejna kończyna uchwyciła twardymiszczypcami jej nadgarstki i przyciągnęła je do tułowia.Została uniesiona na wysokość parustóp i jej ciało zaczęło się obracać.Jednocześnie poczuła, jak coś krępuje mocną linką jejnogi, a pózniej również ręce.Obróciła głowę i niemal natychmiast dojrzała porywaczy.Tobyły pająki.Dwa trzymały ją w powietrzu i obracały w równym tempie, podczas gdy trzeciwydobywał ze swego ciała białą nić, którą owijał wokół ofiary.Jeszcze trzy spuściły sięwłaśnie z gałęzi na cienkich, niemal niewidocznych niciach.Były brunatnozielone i trudne dodostrzeżenia na tle roślinności.Każdy trzymał krótką, ale masywną kuszę gotową do użycia [ Pobierz całość w formacie PDF ]