[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zaledwie cztery i ćwierć lat świetlnych od Ziemi.Alfa Centauri, w rzeczy samej, była układem trójkowym, to znaczy: dwa słońca obiegające siebie nawzajem i trzecie, dalsze, które obiega oboje.Trzy gwiazdy zlewały się, tworząc z Ziemi samotny świetlny punkt.W noc szczególnie jasną, jak ta, można było dostrzec, jak pełga gdzieś tam, nad Meksykiem.Kiedy indziej, gdy powietrze pełne było pyłu wzniecionego przez kilka dni burzy piaskowej, jechała wyżej, gdzie powietrze rozrzedzało się i stawało się przejrzystsze.Wychodziła z auta, by popatrzeć na najbliższy układ gwiazd: gdzieś tam krążyły planety, ale trudno je wypatrzeć.Niektóre pewnie krążą bardzo blisko trzech słońc.Po o ileż ciekawszej orbicie w kształcie cyfry osiem, która obiega dwa słońca wewnętrzne.A jak by to było - zastanawiała się - żyć w świecie, na którego niebie świecą trzy słońca? Pewnie nawet goręcej niż w Nowym Meksyku.Czarną, dwupasmową szosę obsiadły po obu stronach - co dostrzegła z radosnym drżeniem - białe króliki.Widywała je wcześniej, zwłaszcza gdy jej wycieczki zapędziły ją aż po Zachodni Teksas.Stały na czterech łapkach na krzyżówkach drogi, ale gdy tylko któregoś z nich oblały nowe kwarcowe światła thunderbirda, natychmiast ze strachu robiły słupka na tylnych, z przednimi bezradnie zwieszonymi z przodu.Całymi milami, gdy z rykiem przedzierała się przez noc, towarzyszył jej ten honorowy salut króliczej straży pustyni.Obserwowały ją, poruszając tysiącami różowych nosków i lśniąc w ciemnościach tysiącami oczu, gdy hałaśliwe widmo toczyło się ku nim.Może to rodzaj ich religijnego kultu? - pomyślała.W większości były młode i pewnie nigdy dotąd nie widziały świateł samochodu.To niesamowite, tylko pomyśleć: dwa ostre snopy światła pędzące przed siebie sto trzydzieści na godzinę.Tysiące ich obsiadły obie strony drogi, ale ani jednego na szosie, żadnego przebiegającego przerywany środkowy pas, żadnego w pomieszaniu szukającego ucieczki z drogi, ani też jednego biednego, martwego ciałka, a tylko uszy sterczące zza krawędzi po obu stronach drogi.Dlaczego tak się jej trzymają? Może to z powodu ciepłego asfaltu - przyszło jej do głowy.Albo po prostu wyszły na kolację między tę badylowatą roślinność na poboczu, i zaciekawiło je zbliżające się światło? Ale czy to nie dziwne, że żaden z nich nie próbuje paroma skokami pokonać szosy i złożyć wizyty kuzynom po drugiej stronie? Czym jest dla nich szosa? W ich otoczeniu - obcym tworem o tajemniczym przeznaczeniu, zbudowanym przez istoty, których większość z nich nigdy nie oglądała na oczy? Nader wątpliwe, czy to wszystko w ogóle je obchodzi.Gwizd opon na szosie brzmiał w jej uszach jak jakiś biały dźwięk i złapała się na tym, że podświadomie szuka dlań - nawet tu - nasłuchowego wzoru.Słyszała już w życiu wiele białych dźwięków: silnik zamrażalnika włączający się w środku nocy, wodę lecącą do wanny przed kąpielą, pralkę automatyczną pracującą w suszarni obok kuchni, szum oceanu na wyspie Cozumel obok Jukatanu, dokąd pojechała na podwodną wyprawę, krótką zresztą, bo bez pracy nie umiała żyć.Co dzień odbierała te przypadkowe odgłosy próbując określić, o ile więcej wzorów udawało się nałożyć na kosmiczny szum niż na nie.Rok temu w sierpniu odwiedziła Nowy Jork, by wziąć udział w spotkaniu URSI (francuski skrót od Międzynarodowej Unii Radiowej).Powiedziano jej, że kolejka podziemna nie jest bezpieczna i żeby się miała na baczności, ale nie mogła oprzeć się białym dźwiękom.Zdawało się jej, że w klak-klak podziemnych wagonów znajduje jakiś klucz.do czegoś.więc odłożyła połowę spotkań tego dnia, aby jeździć z Trzydziestej Czwartej na Coney Island i z powrotem na Manhattan, a potem inną linią na najdalszy Queens.Przesiadała się na stacji Jamaica i wracała zaczerwieniona, bez tchu do hotelu, w którym odbywał się zjazd - był to w końcu upalny dzień sierpnia, wmawiała sobie.Czasem, gdy linia pociągu wydłużała się w ostrym zakręcie, żarówki oświetlenia wewnętrznego widać było z zewnątrz jako regularny wąż świateł jarzący się w elektrycznym błękicie i rozpędzony przed siebie, jak gdyby znajdowała się w jakimś nadrealistycznym statku międzygwiezdnym, pędzącym z łoskotem przez gąszcz młodych, niebieskich superwielkich gwiazd.A kiedy pociąg znowu prostował kręgosłup, wewnętrzne światła wracały na swe miejsca i ona odzyskiwała przytomność, na nowo odczuwając ostry zapach i potrącanie stojących obok pasażerów.I dostrzegała znów miniaturowe kamery obserwacyjne (ukryte w specjalnych skrzyneczkach, a potem oślepione sprajami), i pięknie wyrysowane różnymi kolorami mapy ukazujące cały komunikacyjny system miasta Nowy Jork, i wsłuchiwała się w wysoką częstotliwość pisku hamulców, kiedy zwalniali zbliżając się do peronu.To było dziwactwo, wiedziała - cóż, jeśli zawsze miała bujną i żywą wyobraźnię.Była nałogowcem dźwięków, o'key, nie czyniła tym żadnej szkody temu, co widziała.A ludzie widzą tak niewiele.Była to w końcu jakaś część jej zawodu.Ale przecież gdyby miała takie „zawodowe” nastawienie, to na pewno odciągnęłaby też koszt wycieczki na Cozumel od swego podatku dochodowego.Wszystko z powodu dźwięku, jaki wydaje hamulec.No cóż, chyba rzeczywiście stawała się maniaczką.Nagle spostrzegła, że dojechała aż do Rockefeller Center.Gdy szybko ruszała ku drzwiom przez kłęby porzuconych na podłodze gazet, chwyciła kątem oka wielki tytuł na stronie „News-Post”: GUERRILLAS ZAJĘLI RADIO JOBURG.Gdy ich lubimy - pomyślała - są dla nas bojownikami o wolność, a kiedy nie, stają się terrorystami.W każdym innym przypadku noszą podręczne miano guerrillas.Na innym skrawku gazety dojrzała wielką fotografię rumianego, budzącego zaufanie mężczyzny, nad którym widniał napis: JAKI BĘDZIE KONIEC ŚWIATA? FRAGMENTY NOWEJ KSIĄŻKI WIELEBNEGO BILLY JO RANKINA.TYLKO W TYM TYGODNIU W „NEWS-POST”.Złowiła te tytuły oczami, a teraz usilnie próbowała o nich zapomnieć.Przepychając się przez ruchliwy tłum w kierunku hotelu, miała tylko nadzieję, że nie spóźni się na odczyt Fujity o nowym homomorficznym radioteleskopie.Na gwizd opon nakładało się co pewien czas stuknięcie na złączach szosy w miejscach, w których różne ekipy drogowe Nowego Meksyku i w różnych epokach ją łatały.Co, jeśli wiadomość z kosmosu jest już od dawna przysyłana, ale bardzo powoli? Jeden bit informacji na godzinę, czy powiedzmy na rok albo dziesięć lat? Co, jeśli są oni bardzo starą, bardzo cierpliwą cywilizacją mruków, którzy nie mają jak się dowiedzieć, że my już po minutach, a nawet sekundach odczytywania wzoru, zaczynamy się nudzić? Załóżmy, że oni żyją dziesiątki tysięcy lat.I móóówią baaardzo pooowooooli.Wtedy Argus nigdy niczego się nie dowie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Zaledwie cztery i ćwierć lat świetlnych od Ziemi.Alfa Centauri, w rzeczy samej, była układem trójkowym, to znaczy: dwa słońca obiegające siebie nawzajem i trzecie, dalsze, które obiega oboje.Trzy gwiazdy zlewały się, tworząc z Ziemi samotny świetlny punkt.W noc szczególnie jasną, jak ta, można było dostrzec, jak pełga gdzieś tam, nad Meksykiem.Kiedy indziej, gdy powietrze pełne było pyłu wzniecionego przez kilka dni burzy piaskowej, jechała wyżej, gdzie powietrze rozrzedzało się i stawało się przejrzystsze.Wychodziła z auta, by popatrzeć na najbliższy układ gwiazd: gdzieś tam krążyły planety, ale trudno je wypatrzeć.Niektóre pewnie krążą bardzo blisko trzech słońc.Po o ileż ciekawszej orbicie w kształcie cyfry osiem, która obiega dwa słońca wewnętrzne.A jak by to było - zastanawiała się - żyć w świecie, na którego niebie świecą trzy słońca? Pewnie nawet goręcej niż w Nowym Meksyku.Czarną, dwupasmową szosę obsiadły po obu stronach - co dostrzegła z radosnym drżeniem - białe króliki.Widywała je wcześniej, zwłaszcza gdy jej wycieczki zapędziły ją aż po Zachodni Teksas.Stały na czterech łapkach na krzyżówkach drogi, ale gdy tylko któregoś z nich oblały nowe kwarcowe światła thunderbirda, natychmiast ze strachu robiły słupka na tylnych, z przednimi bezradnie zwieszonymi z przodu.Całymi milami, gdy z rykiem przedzierała się przez noc, towarzyszył jej ten honorowy salut króliczej straży pustyni.Obserwowały ją, poruszając tysiącami różowych nosków i lśniąc w ciemnościach tysiącami oczu, gdy hałaśliwe widmo toczyło się ku nim.Może to rodzaj ich religijnego kultu? - pomyślała.W większości były młode i pewnie nigdy dotąd nie widziały świateł samochodu.To niesamowite, tylko pomyśleć: dwa ostre snopy światła pędzące przed siebie sto trzydzieści na godzinę.Tysiące ich obsiadły obie strony drogi, ale ani jednego na szosie, żadnego przebiegającego przerywany środkowy pas, żadnego w pomieszaniu szukającego ucieczki z drogi, ani też jednego biednego, martwego ciałka, a tylko uszy sterczące zza krawędzi po obu stronach drogi.Dlaczego tak się jej trzymają? Może to z powodu ciepłego asfaltu - przyszło jej do głowy.Albo po prostu wyszły na kolację między tę badylowatą roślinność na poboczu, i zaciekawiło je zbliżające się światło? Ale czy to nie dziwne, że żaden z nich nie próbuje paroma skokami pokonać szosy i złożyć wizyty kuzynom po drugiej stronie? Czym jest dla nich szosa? W ich otoczeniu - obcym tworem o tajemniczym przeznaczeniu, zbudowanym przez istoty, których większość z nich nigdy nie oglądała na oczy? Nader wątpliwe, czy to wszystko w ogóle je obchodzi.Gwizd opon na szosie brzmiał w jej uszach jak jakiś biały dźwięk i złapała się na tym, że podświadomie szuka dlań - nawet tu - nasłuchowego wzoru.Słyszała już w życiu wiele białych dźwięków: silnik zamrażalnika włączający się w środku nocy, wodę lecącą do wanny przed kąpielą, pralkę automatyczną pracującą w suszarni obok kuchni, szum oceanu na wyspie Cozumel obok Jukatanu, dokąd pojechała na podwodną wyprawę, krótką zresztą, bo bez pracy nie umiała żyć.Co dzień odbierała te przypadkowe odgłosy próbując określić, o ile więcej wzorów udawało się nałożyć na kosmiczny szum niż na nie.Rok temu w sierpniu odwiedziła Nowy Jork, by wziąć udział w spotkaniu URSI (francuski skrót od Międzynarodowej Unii Radiowej).Powiedziano jej, że kolejka podziemna nie jest bezpieczna i żeby się miała na baczności, ale nie mogła oprzeć się białym dźwiękom.Zdawało się jej, że w klak-klak podziemnych wagonów znajduje jakiś klucz.do czegoś.więc odłożyła połowę spotkań tego dnia, aby jeździć z Trzydziestej Czwartej na Coney Island i z powrotem na Manhattan, a potem inną linią na najdalszy Queens.Przesiadała się na stacji Jamaica i wracała zaczerwieniona, bez tchu do hotelu, w którym odbywał się zjazd - był to w końcu upalny dzień sierpnia, wmawiała sobie.Czasem, gdy linia pociągu wydłużała się w ostrym zakręcie, żarówki oświetlenia wewnętrznego widać było z zewnątrz jako regularny wąż świateł jarzący się w elektrycznym błękicie i rozpędzony przed siebie, jak gdyby znajdowała się w jakimś nadrealistycznym statku międzygwiezdnym, pędzącym z łoskotem przez gąszcz młodych, niebieskich superwielkich gwiazd.A kiedy pociąg znowu prostował kręgosłup, wewnętrzne światła wracały na swe miejsca i ona odzyskiwała przytomność, na nowo odczuwając ostry zapach i potrącanie stojących obok pasażerów.I dostrzegała znów miniaturowe kamery obserwacyjne (ukryte w specjalnych skrzyneczkach, a potem oślepione sprajami), i pięknie wyrysowane różnymi kolorami mapy ukazujące cały komunikacyjny system miasta Nowy Jork, i wsłuchiwała się w wysoką częstotliwość pisku hamulców, kiedy zwalniali zbliżając się do peronu.To było dziwactwo, wiedziała - cóż, jeśli zawsze miała bujną i żywą wyobraźnię.Była nałogowcem dźwięków, o'key, nie czyniła tym żadnej szkody temu, co widziała.A ludzie widzą tak niewiele.Była to w końcu jakaś część jej zawodu.Ale przecież gdyby miała takie „zawodowe” nastawienie, to na pewno odciągnęłaby też koszt wycieczki na Cozumel od swego podatku dochodowego.Wszystko z powodu dźwięku, jaki wydaje hamulec.No cóż, chyba rzeczywiście stawała się maniaczką.Nagle spostrzegła, że dojechała aż do Rockefeller Center.Gdy szybko ruszała ku drzwiom przez kłęby porzuconych na podłodze gazet, chwyciła kątem oka wielki tytuł na stronie „News-Post”: GUERRILLAS ZAJĘLI RADIO JOBURG.Gdy ich lubimy - pomyślała - są dla nas bojownikami o wolność, a kiedy nie, stają się terrorystami.W każdym innym przypadku noszą podręczne miano guerrillas.Na innym skrawku gazety dojrzała wielką fotografię rumianego, budzącego zaufanie mężczyzny, nad którym widniał napis: JAKI BĘDZIE KONIEC ŚWIATA? FRAGMENTY NOWEJ KSIĄŻKI WIELEBNEGO BILLY JO RANKINA.TYLKO W TYM TYGODNIU W „NEWS-POST”.Złowiła te tytuły oczami, a teraz usilnie próbowała o nich zapomnieć.Przepychając się przez ruchliwy tłum w kierunku hotelu, miała tylko nadzieję, że nie spóźni się na odczyt Fujity o nowym homomorficznym radioteleskopie.Na gwizd opon nakładało się co pewien czas stuknięcie na złączach szosy w miejscach, w których różne ekipy drogowe Nowego Meksyku i w różnych epokach ją łatały.Co, jeśli wiadomość z kosmosu jest już od dawna przysyłana, ale bardzo powoli? Jeden bit informacji na godzinę, czy powiedzmy na rok albo dziesięć lat? Co, jeśli są oni bardzo starą, bardzo cierpliwą cywilizacją mruków, którzy nie mają jak się dowiedzieć, że my już po minutach, a nawet sekundach odczytywania wzoru, zaczynamy się nudzić? Załóżmy, że oni żyją dziesiątki tysięcy lat.I móóówią baaardzo pooowooooli.Wtedy Argus nigdy niczego się nie dowie [ Pobierz całość w formacie PDF ]