[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Ale to był nędzny, mały szczur.I on tak wypłynął na szerokie wody?- Czy zechciałby mi pan coś wyjaśnić? - spytał Giles.-Doprowadził pan do zerwania drobnego flirtu między nim a Helen.Czy powodem była jego.niska pozycja społeczna?Doktor Kennedy rzucił mu oschłe spojrzenie.- Jestem starej daty, młody człowieku.Obecnie uważa się, że każdy jest równie dobry.Z moralnego punktu widzę-nią jest to słuszne.Ale ja wierzę, że człowiek rodzi się do ży­cia w określonym stanie.i wierzę, że jest najszczęśliwszy pozostając właśnie w nim.Poza tym - dodał - uważałem, że ten chłopak jest nieodpowiedni.Czego zresztą sam dowiódł.- A co on takiego zrobił?- Już nie pamiętam.Chodziło, o ile jestem w stanie sobie przypomnieć, o próbę sprzedania jakiejś informacji, którą uzyskał pracując u Fane'a.Jakieś poufne sprawy, dotyczące jednego z klientów.- Czy był.rozżalony, kiedy został odprawiony? Kennedy spojrzał na Gilesa bacznie.- Tak - odparł lakonicznie.- I nie było żadnego innego powodu, dla którego nie po­dobała się panu jego przyjaźń z pańską siostrą? Nie uważał pan, że jest.hm.jakiś dziwny?- Skoro poruszył pan ten temat, odpowiem szczerze.Mia­łem wrażenie, zwłaszcza po tym, jak stracił pracę, że Jackie Afflick przejawia określone symptomy niezrównoważenia psychicznego.W rzeczywistości było to coś w rodzaju po­czątków manii prześladowczej.Ale jak widać, jego dalsza kariera tego nie potwierdziła.- Kto go zwolnił z pracy? Walter Fane?- Nie mam pojęcia, czy Walter Fane miał z tym coś wspólnego.Został zwolniony przez firmę.- I twierdził, że stał się ofiarą? Kennedy przytaknął.-Rozumiem.No cóż, musimy pędzić.Do zobaczenia w czwartek.Dom był nowy, przysadzisty i z dużą ilością okien.Gwenda i Giles zostali poprowadzeni przez bogato urządzony kory­tarz do gabinetu, którego połowę zajmowało wielkie biurko z chromowymi zdobieniami.- Naprawdę nie wiem - mruczała nerwowo Gwenda do Gilesa - co byśmy zrobili bez panny Marple.Korzystamy z jej pomocy na każdym kroku.Najpierw jej znajomi w Nor­thumberland, a teraz ta doroczna wycieczka chłopców z klu­bu żony jej wikarego.Giles uniósł ostrzegawczo dłoń, otworzyły się bowiem drzwi i do pokoju wpadł J.J.Afflick.Był to zażywny mężczyzna w średnim wieku ubrany w kraciasty garnitur w dość jaskrawych kolorach.Miał ciemne, chytre oczka i rumianą, dobroduszną twarz.Wyglą­dał jak popularne wyobrażenie dobrze prosperującego buk-machera.- Pan Reed? Dzień dobry.Miło mi pana poznać.Giles przedstawił Gwendę.Poczuła, że uścisk wyciągnię­tej do niej dłoni był nieco zbyt żarliwy.- Czym mogę panu służyć, panie Reed?Afflick zasiadł za swoim wielkim biurkiem.Zapropono­wał, aby zapalili, podsuwając papierosy w onyksowym pu­dełku.Giles zaczął przedstawiać kwestie, związane z wyprawą chłopców.Organizują to jego starzy przyjaciele.Bardzo mu zależy, aby im pomóc przygotować kilkudniową wyprawę do Devon.Afflick odpowiadał w sposób urzędowy - podając ceny i pod­suwając sugestie.Ale jego twarz wyrażała lekkie zdziwienie.- Cóż - powiedział w końcu - wszystko jest jasne, panie Reed.Wyślę panu potwierdzenie na piśmie.Ale to sprawa czysto urzędowa.A z tego, co mówił mój pracownik, wynika­ło, że życzył pan sobie spotkać się ze mną prywatnie, w mo­im domu.- Tak, proszę pana.Otóż są dwie sprawy, dla których chciałem się z panem zobaczyć.Jedną właśnie przedstawi­łem.Druga ma charakter czysto prywatny.Mojej żonie bar­dzo zależy na nawiązaniu kontaktu ze swoją macochą, kto-rej nie widziała od wielu lat, i zastanawialiśmy się, czy pan mógłby nam w tym dopomóc.- Hm, jeśli mi pan powie nazwisko tej damy.bo rozu­miem, że to jakaś moja znajoma?- Była niegdyś pana znajomą.Nazywa się Helen Halliday, a przed ślubem nazywała się Kennedy.Afflick siedział zupełnie spokojnie.Zmrużył oczy i lekko odchylił do tyłu krzesło.-Helen Halliday.nie przypominam sobie.Helen Ken­nedy.- Kiedyś mieszkała w Dillmouth - podpowiedziała szybko Gwenda.Krzesło Afflicka gwałtownie opadło do pionu.- Już mam - powiedział.- Oczywiście.- Jego okrągła, rumiana twarz rozjaśniła się.- Mała Helen Kenndey! Tak, pamiętam ją.Ale to dawne dzieje.Chyba ze dwadzieścia lat.- Osiemnaście.- Naprawdę? Ale ten czas leci, jak to mówią.Obawiam się jednak, że panią rozczaruję, pani Reed.Nie miałem z He­len żadnych kontaktów od tamtej pory.Nawet o niej nie sły­szałem.- Och - westchnęła Gwenda - to faktycznie wielkie roz­czarowanie.Tak bardzo liczyliśmy, że pan nam pomoże.- A w czym tkwi problem? - Jego oczy przebiegały szybko od jednego gościa do drugiego.- Jakaś kłótnia? Opuściła dom? Kwestia pieniędzy?- Odeszła - powiedziała Gwenda - nagle.z Dillmouth.osiemnaście lat temu.z kimś.- I myśleliście, że ze mną? - spytał z rozbawieniem Jac­kie Afflick.- Ale dlaczego?- Ponieważ słyszeliśmy - odparła dzielnie Gwenda - że pan i ona.niegdyś.bardzo się lubiliście.- Ja z Helen? Och, ale to nie było nic takiego.Zwykły flirt, jak to między chłopakiem i dziewczyną.Żadne z nasnie traktowało tego poważnie.Zresztą - dodał oschle - nie zachęcano nas do tego.- Zapewne uważa pan, że jesteśmy okropnymi imperty-nentami - zaczęła Gwenda, ale Afflick jej przerwał.- W czym problem? Nie jestem taki wrażliwy.Pani chce znaleźć określoną osobę i pomyślała, że mogę w tym dopo­móc.Proszę mnie pytać, o co pani zechce, nie mam nic do ukrycia.- Popatrzył na Gwendę w zamyśleniu.- A więc to pani jest córką Hallidaya?- Tak.Znał pan mojego ojca? Pokręcił przecząco głową.- Wpadłem któregoś dnia zobaczyć się z Helen, kiedy by­łem w Dillmouth w sprawach służbowych.Słyszałem, że wy­szła za mąż i mieszka w tym mieście.Rozmawiała ze mną dość sympatycznie - zrobił krótką przerwę -.ale nie za­prosiła na obiad.Nie, nie spotkałem pani ojca.Czy w tym stwierdzeniu „nie zaprosiła mnie na obiad" kryje się uraza? - zastanowiła się Gwenda.- Czy ona.o ile pan pamięta.wydawała się panu szczęśliwa?Afflick wzruszył ramionami.- Dość szczęśliwa.Chociaż to dawne dzieje.Zapamiętał­bym jednak, gdyby wyglądała na nieszczęśliwą.- Zamilkł, a po chwili dodał z zaciekawieniem, wyglądającym na zupeł­nie naturalne:- Czy chce pani powiedzieć, że nie miała pani od niej żadnych wiadomości od czasu, kiedy osiemnaście lat temu odeszła z Dillmouth?-Nie.- Żadnych listów?- Przyszły dwa listy - powiedział Giles.- Mamy jednak powody przypuszczać, że to nie ona je napisała.- Myślicie, że nie ona? - Afflick wyglądał na lekko rozba­wionego.- Brzmi to jak zagadka w filmie sensacyjnym.- My też odnosimy takie wrażenie.- A co z jej bratem, tym doktorkiem? On też nie wie, gdzie jest Helen?-Nie.- Rozumiem.Tajemnicza sprawa, co? Czemu nie dacie ogłoszenia do gazety?- Daliśmy.- Wygląda na to, że nie żyje - stwierdził obojętnym tonem ARlick [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl