[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Niewiele jest istot ludzkich, które nie zareagowałyby na leżącą kobietę, wyglądającąprzyzwoicie, a nawet elegancko.Faceta, to jeszcze, bo może pijany, ale pijanych bab po-niewiera się ilość nikła.W każdym wypadku ten drugi samochód coś by zrobił.130  Czas!  poprosiła rozpaczliwie. Niech pani sprecyzuje czas możliwie dokład-nie!Wyłącznie z dobrego serca nie postawiłam warunku, że ja sprecyzuję, a ona powie,co wie.No, może też trochę na skutek życzeń Martusi, która jej współczuła i nie chcia-ła, żeby ją złapali. Dostrzeżona została o siedemnastej czterdzieści dwie.Nie było jej jeszcze o pięt-nastej dwanaście, co stwierdza mój siostrzeniec, wpatrzony w chwili odjazdu w zega-rek, bo był umówiony gdzieś tam o piętnastej trzydzieści.Sąsiadka upiera się, że iglacz-ki zniweczono jej około siedemnastej, może nawet odrobinę przed.Zaraz, moment, onaoperuje światłem i ciemnością, sprawdzmy, o której zaszło słońce.Chwyciłam kalen-darzyk. Około siedemnastej.Zgadza się.Ona jeszcze wszystko doskonale widziała, gdy-by nic nie zasłaniało jej horyzontu, widziałaby i resztkę słońca, zatem ja bym przyjęłaszesnastą pięćdziesiąt pięć.Mówi, że strzeliło z rury wydechowej, znaczy, denatka padłao szesnastej pięćdziesiąt pięć.Ma pani dokładność idealną.I co? I nikt tędy nie jechał aż do siedemnastej czterdzieści dwie?Zastanowiłam się. Trzy kwadranse.W grę wchodzi tylko jeden dom.Ci z jednej strony do mnie niedocierają, ci z drugiej też nie, przez ten chwilowy wykop.Pies z kulawą nogą mógł się tunie plątać przez trzy kwadranse, szczególnie że ludzie dopiero zaczynali wracać z pracy.Owszem, mogła sobie leżeć spokojnie przez trzy kwadranse.I jeśli w tym czasie pojawiłsię jakiś przypadkowy samochód, nie ma siły, musiał ją dostrzec.Chyba że miał za kie-rownicą ślepego kretyna, ale przy prawach jazdy badają wzrok.Borkowska najwyrazniej w świecie łamała się w sobie.Nabrałam nadziei, że jakieś ta-jemnice z siebie wydusi. Blondynka  powiedziała jakimś takim martwym głosem. Nie, to niemożli-we.A nawet jeśli możliwe, nieprawdopodobne.Nie do pojęcia.Nic ale to absolutnie nicz tego nie rozumiem. Proponuję, żeby pani powiedziała, czego pani nie rozumie  rzekłam suchymi surowym tonem  Nie latam po mieście, rozgłaszając wszystko co od kogokolwiekusłyszę, brakuje mi czasu na takie ekscesy.Siedzi tu pani i bije się z myślami, może przy-da się pani parę dodatkowych, cudzych, szarych komórek.Starsza jestem od pani i mia-łam czas poznać życie.Wal, dziewczyno, całą prawdę!No i Barbara Borkowska powiedziała mi całą prawdę.* * *Zadzwoniwszy do właściwych drzwi, Bieżan ujrzał przed sobą znaną mu już, nie-mrawą blondynkę, drugą żonę Stefana Borkowskiego.Bez najmniejszego oporu zostałwpuszczony do mieszkania, gdzie unosił się leciutki zapach cebulki, świadczący niewąt-131 pliwie o przyrządzaniu posiłku.Urszula Borkowska nie wydawała się jednak zbytniozajęta, spokojnie usiadła w pokoju, nie rzucając nawet okiem w kierunku kuchni.Bieżan zdecydował się przystąpić do sprawy wprost. Czy znała pani Balbinę Felicję Borkowską?Po bardzo długiej chwili, poświęconej przez drugą żonę wpatrywaniu się w oknonieruchomym wzrokiem, w odpowiedzi padło pytanie: Którą? A było ich więcej niż jedna?  zdziwił się Bieżan. Nie wiem  odparła Urszula Borkowska po nieco krótszej chwili.Bieżan z miejsca zyskał pewność, że z tej baby wszystko będzie musiał wyrąbywaćtoporem.Nastawił się na katorżniczą pracę. Zatem, czy znała pani Balbinę Felicję Borkowska, zabitą przed tygodniem? Nie. A jakąś inną Balbinę Felicję Borkowską? Nie. No dobrze.Gdzie pani była w środę, drugiego pazdziernika bieżącego roku, w go-dzinach między piętnastą a osiemnastą? Nie wiem. A może zechce pani to sobie przypomnieć?Milczenie zapadło takie, że wręcz można je było nożem krajać.Po trzydziestu sekun-dach Bieżan zorientował się, że, o ile sam go nie przerwie, będzie trwało wiecznie.Tababa się nie odezwie, bo też istotnie, każda odpowiedz na jego pytanie miałaby jakieśkonsekwencje.No to niechby miała, do licha! Zechce pani czy nie zechce? Co?Chęć potrząśnięcia rozmówczynią tak, żeby jej łeb odleciał, zaczęła rosnąć w Bie-żanie ze straszliwą mocą.Opanował się jakoś, oderwał wzrok od jej twarzy i nagle do-strzegł ręce.Dłonie, splecione na kolanach i częściowo ukryte pod blatem stołu, zaci-śnięte były z całej siły, aż zbielały ich wszystkie kostki.Zrozumiał.Ta kobieta trwaław stanie przerazliwego napięcia, miała w sobie jakiś ciasno związany supeł, nie lęk, alejakby okropną determinację, upór, może przy tym oczekiwanie na cios, i nic z tego niechciała okazać. Pytam, gdzie pani była w środę, drugiego pazdziernika, i proszę, żeby zechciałapani to sobie przypomnieć. Nie wiem. Nie pamięta pani? Nie. Prowadzi pani bardzo ruchliwy tryb życia?132  Nie. Ma pani prawo jazdy? Tak. Jezdzi pani samochodem? Tak. Często? Nie.Bieżan uświadomił sobie, że szaleńcza rozmowność tej całej Urszuli zaczyna rzuto-wać i na niego, niewiele mu brakuje do pogawędki monosylabami.Ponadto każda od-powiedz na pytanie pada z opóznieniem, po chwileczce ciszy.Dopiero teraz jął nabie-rać rzetelnych podejrzeń, bo dotychczas udział drugiej żony Borkowskiego w tej całejaferze wydawał mu się pozbawiony sensu i wysoce wątpliwy.Ale niemożliwe przecież,żeby osoba normalna i całkowicie niewinna zachowywała się podobnie! Cóż ta kobietausiłuje ukryć z tak potwornym wysiłkiem?Mignęła mu myśl o Borkowskim, do tej pory branym pod uwagę raczej dość deli-katnie. A gdzie był wówczas pani mąż? Kiedy? W środę, drugiego pazdziernika.Tym razem odpowiedz padła natychmiast, bez najmniejszego wahania. W Szwecji. A teraz gdzie jest? W Szwecji. Rozmawiałem z nim czwartego, w piątek [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl